Jeśli różne formy pomocy ludziom bez dachu nad głową przypominają mozolne wyplątywanie ich z sieci zła, to Inicjatywa Ewangelizacji Bezdomnych jest jak nagłe wejście brygady antyterrorystycznej. Tnie więzy szybko i zdecydowanie.
Czy więźniowie wyjdą na wolność, to już zależy od ich decyzji, ale droga stoi otworem. Co nie znaczy, że potem nie trzeba długiego leczenia ran. Od razu jednak tam, gdzie są, pośród śmieci i butelek, słyszą, że Bóg ich kocha, że ma dla nich plan, że mogą wyjść z grzechu i beznadziei. W pustostanach i przy rampach kolejowych uznają Chrystusa za swego Pana i Zbawiciela.
Nowe życie. Tu i teraz
Szymon Olesiewicz, członek wspólnoty „Przymierze Miłosierdzia”, należący do Ogólnopolskiej Szkoły Ewangelizatorów, od dawna zaangażowany jest w inicjatywę „Katolicy na ulicy” – ewangelizację na rynku wrocławskim. Jej uczestnicy co rusz spotykali bezdomnych. Niektórzy z nich przyjmowali Chrystusa, otwierali serca.
– Dziwnie się czujesz, gdy kończy się takie spotkanie. Wiesz, że zaraz będziesz w ciepłym domu, a ten człowiek może pod mostem, z gigantycznymi problemami, z którymi sobie nie radzi. Ja i Paweł z „Katolików na ulicy” mieliśmy coraz mocniejsze przeświadczenie, że Bóg posyła nas do nich. Często podchodzili do nas – jak Krzysiek, który ukląkł zimą na bruku na rynku i prosił o pomoc – wspomina.
– W tym samym czasie dowiedzieliśmy się, że Szymon ze wspólnoty „Płomień Pański” razem z innymi wychodzą dwójkami do bezdomnych, na przykład do altanek. Spotkaliśmy się gdzieś w lutym tego roku. Zaczęliśmy działać razem. Stworzyliśmy coś, co potem otrzymało nazwę Inicjatywa Ewangelizacji Bezdomnych. Ruszyli na ich terytorium: na tereny kolejowe, ogródki działkowe, pustostany. Powstała też grupa stanowiąca zaplecze modlitewne inicjatywy.
– W okolicach ul. Sernickiej spotkaliśmy w pustostanie Pawła i Adama. Siedzieli wśród śmieci, biegających szczurów, pili wódkę – opowiada Szymon. – Paweł w 1997 r. wyszedł z o rok młodszym bratem do sklepu nocnego. Tam zawiązała się bójka, brat zmarł od ciosu nożem. Ojciec chłopaków o jego śmierć obwinił Pawła, jako starszego brata. Rodzice zaczęli odsuwać się od niego. Po 2–3 latach wyprowadzili się. On najpierw wynajmował jakieś mieszkania, ale około 2000 r. znalazł się w tym pustostanie, czasem podejmując prace dorywcze, pijąc. Żył w poczuciu winy, nieprzebaczeniu. Kiedy usłyszał propozycję pomocy, stwierdził: „Nie ma problemu, załatwcie mi mieszkanie”. Jednak najpierw dostał ofertę pomocy duchowej. Po krótkim wahaniu zgodził się. Uznał Jezusa Chrystusa za Pana i Zbawiciela, Szymon z kolegami pomodlili się za niego. Od razu pojechali złożyć wniosek o dowód osobisty, a następnego dnia o 5.00 zawieźli go na detoks.
– Człowiek uzależniony bywa chwiejny. Jeśli podejmuje decyzję o przyjęciu pomocy, trzeba działać szybko, by zaczął nowe życie tu i teraz. Natychmiast – mówi Szymon.
Pozbierać ruiny
– To, co robimy, to nie jest streetworking czy pomoc charytatywna, to ewangelizacja – podkreśla. – Mówimy ludziom: „Na pierwszym miejscu nie przyszliśmy dać ci jeść, pić, załatwić mieszkanie, ale podzielić się wiarą w Jezusa. Bóg cię kocha takiego, jakim jesteś. Daje ci możliwość zmiany życia. Decyzja należy do ciebie. Możemy ci towarzyszyć.
Historia wspomnianego Pawła potoczyła się w sposób niezwykły. Przez trzy kolejne dni – co się praktycznie nie zdarza – nie mógł dostać się na detoks. Nie było miejsc. Okazało się jednak, że nie ma typowych objawów towarzyszących nagłemu odstawieniu alkoholu po kilkunastu latach ciągłego picia. – Został uwolniony od głodu alkoholowego po modlitwie. Lekarz powiedział, że po ludzku to niemożliwe. Tak się jednak stało, choć zwykle „nasi” bezdomni przechodzą normalną drogę odtruwania organizmu. Paweł zresztą też potem musiał podjąć żmudną pracę nad sobą. Doświadczyliśmy jednak przez to wydarzenie, że to Bóg działa, nie my – wyjaśnia Szymon.
Adam długo wyśmiewał się ze wszystkiego. Ale w „jego” pustostanie pojawiały się raz po raz dwójki ewangelizatorów. Modlili się za niego. W końcu sam zgłosił, że chce pomocy. – Jechaliśmy już do urzędu miejskiego, żeby wyrobić dowód, ale po drodze Adam dostał strasznego napadu padaczki alkoholowej. Pogotowie zabrało go na SOR. Lekarka stwierdziła, że bez pomocy długo by już nie pożył. Zdążył co prawda jeszcze uciec ze szpitala, ale... po tygodniu wrócił. Wyrobiliśmy mu dokumenty, poszedł na detoks, potem na terapię 6-tygodniową w ośrodku w Legnicy. Już 2,5 miesiąca jest trzeźwy.
Szymon tłumaczy, że większość tych ludzi zmaga się właśnie z padaczką alkoholową pojawiającą się w chwilach przepicia, ale też „niedopicia” czy próbach odstawienia alkoholu. Niektórzy w konwulsjach przegryzają sobie języki, zalewają się krwią. Boją się tego, ale towarzyszy im strach także przed rzeczywistością, z którą zmierzą się na trzeźwo, z realiami życiowej ruiny. Często dopiero widmo śmierci i bezradność skłania ich do wołania o ratunek.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).