Desant z Dobrą Nowiną

Agata Combik

publikacja 31.07.2018 05:40

Jeśli różne formy pomocy ludziom bez dachu nad głową przypominają mozolne wyplątywanie ich z sieci zła, to Inicjatywa Ewangelizacji Bezdomnych jest jak nagłe wejście brygady antyterrorystycznej. Tnie więzy szybko i zdecydowanie.

Tak wyglądają ewangelizacyjne spotkania. Archiwum Inicjatywy Ewangelizacji bezdomnych Tak wyglądają ewangelizacyjne spotkania.

Czy więźniowie wyjdą na wolność, to już zależy od ich decyzji, ale droga stoi otworem. Co nie znaczy, że potem nie trzeba długiego leczenia ran. Od razu jednak tam, gdzie są, pośród śmieci i butelek, słyszą, że Bóg ich kocha, że ma dla nich plan, że mogą wyjść z grzechu i beznadziei. W pustostanach i przy rampach kolejowych uznają Chrystusa za swego Pana i Zbawiciela.

Nowe życie. Tu i teraz

Szymon Olesiewicz, członek wspólnoty „Przymierze Miłosierdzia”, należący do Ogólnopolskiej Szkoły Ewangelizatorów, od dawna zaangażowany jest w inicjatywę „Katolicy na ulicy” – ewangelizację na rynku wrocławskim. Jej uczestnicy co rusz spotykali bezdomnych. Niektórzy z nich przyjmowali Chrystusa, otwierali serca.

– Dziwnie się czujesz, gdy kończy się takie spotkanie. Wiesz, że zaraz będziesz w ciepłym domu, a ten człowiek może pod mostem, z gigantycznymi problemami, z którymi sobie nie radzi. Ja i Paweł z „Katolików na ulicy” mieliśmy coraz mocniejsze przeświadczenie, że Bóg posyła nas do nich. Często podchodzili do nas – jak Krzysiek, który ukląkł zimą na bruku na rynku i prosił o pomoc – wspomina.

– W tym samym czasie dowiedzieliśmy się, że Szymon ze wspólnoty „Płomień Pański” razem z innymi wychodzą dwójkami do bezdomnych, na przykład do altanek. Spotkaliśmy się gdzieś w lutym tego roku. Zaczęliśmy działać razem. Stworzyliśmy coś, co potem otrzymało nazwę Inicjatywa Ewangelizacji Bezdomnych. Ruszyli na ich terytorium: na tereny kolejowe, ogródki działkowe, pustostany. Powstała też grupa stanowiąca zaplecze modlitewne inicjatywy.

– W okolicach ul. Sernickiej spotkaliśmy w pustostanie Pawła i Adama. Siedzieli wśród śmieci, biegających szczurów, pili wódkę – opowiada Szymon. – Paweł w 1997 r. wyszedł z o rok młodszym bratem do sklepu nocnego. Tam zawiązała się bójka, brat zmarł od ciosu nożem. Ojciec chłopaków o jego śmierć obwinił Pawła, jako starszego brata. Rodzice zaczęli odsuwać się od niego. Po 2–3 latach wyprowadzili się. On najpierw wynajmował jakieś mieszkania, ale około 2000 r. znalazł się w tym pustostanie, czasem podejmując prace dorywcze, pijąc. Żył w poczuciu winy, nieprzebaczeniu. Kiedy usłyszał propozycję pomocy, stwierdził: „Nie ma problemu, załatwcie mi mieszkanie”. Jednak najpierw dostał ofertę pomocy duchowej. Po krótkim wahaniu zgodził się. Uznał Jezusa Chrystusa za Pana i Zbawiciela, Szymon z kolegami pomodlili się za niego. Od razu pojechali złożyć wniosek o dowód osobisty, a następnego dnia o 5.00 zawieźli go na detoks.

– Człowiek uzależniony bywa chwiejny. Jeśli podejmuje decyzję o przyjęciu pomocy, trzeba działać szybko, by zaczął nowe życie tu i teraz. Natychmiast – mówi Szymon.

Pozbierać ruiny

– To, co robimy, to nie jest streetworking czy pomoc charytatywna, to ewangelizacja – podkreśla. – Mówimy ludziom: „Na pierwszym miejscu nie przyszliśmy dać ci jeść, pić, załatwić mieszkanie, ale podzielić się wiarą w Jezusa. Bóg cię kocha takiego, jakim jesteś. Daje ci możliwość zmiany życia. Decyzja należy do ciebie. Możemy ci towarzyszyć.

Historia wspomnianego Pawła potoczyła się w sposób niezwykły. Przez trzy kolejne dni – co się praktycznie nie zdarza – nie mógł dostać się na detoks. Nie było miejsc. Okazało się jednak, że nie ma typowych objawów towarzyszących nagłemu odstawieniu alkoholu po kilkunastu latach ciągłego picia. – Został uwolniony od głodu alkoholowego po modlitwie. Lekarz powiedział, że po ludzku to niemożliwe. Tak się jednak stało, choć zwykle „nasi” bezdomni przechodzą normalną drogę odtruwania organizmu. Paweł zresztą też potem musiał podjąć żmudną pracę nad sobą. Doświadczyliśmy jednak przez to wydarzenie, że to Bóg działa, nie my – wyjaśnia Szymon.

Adam długo wyśmiewał się ze wszystkiego. Ale w „jego” pustostanie pojawiały się raz po raz dwójki ewangelizatorów. Modlili się za niego. W końcu sam zgłosił, że chce pomocy. – Jechaliśmy już do urzędu miejskiego, żeby wyrobić dowód, ale po drodze Adam dostał strasznego napadu padaczki alkoholowej. Pogotowie zabrało go na SOR. Lekarka stwierdziła, że bez pomocy długo by już nie pożył. Zdążył co prawda jeszcze uciec ze szpitala, ale... po tygodniu wrócił. Wyrobiliśmy mu dokumenty, poszedł na detoks, potem na terapię 6-tygodniową w ośrodku w Legnicy. Już 2,5 miesiąca jest trzeźwy.

Szymon tłumaczy, że większość tych ludzi zmaga się właśnie z padaczką alkoholową pojawiającą się w chwilach przepicia, ale też „niedopicia” czy próbach odstawienia alkoholu. Niektórzy w konwulsjach przegryzają sobie języki, zalewają się krwią. Boją się tego, ale towarzyszy im strach także przed rzeczywistością, z którą zmierzą się na trzeźwo, z realiami życiowej ruiny. Często dopiero widmo śmierci i bezradność skłania ich do wołania o ratunek.

Przyszli tam, gdzie byłem

– Znaleźli mnie w pustostanie na Krakowskiej we Wrocławiu. Piłem dużo, taki spiritus „z mety”, nielegalny – wspomina Michał. – Nie wiem, czemu ich posłuchałem. Zwykle takich goniłem. A jednak porozmawialiśmy, pomodliłem się z nimi. Umówiłem się na następny dzień na 5.00 rano. Szczerze mówiąc, myślałem, że nie przyjdą. Przyszli. Zawieźli mnie na ten detoks na Korzeniowskiego. Okazało się, że miałem zapalenie wątroby. Pożyłbym jeszcze może ze 3 miesiące. Odwiedzali mnie, pytali, czy chcę dalszej pomocy. Nie miałem nic do stracenia. Zdecydowałem się. Michał opowiada o spotkaniu z o. Krzysztofem, karmelitą, który zaproponował mu spowiedź. – Długo omijałem kościół. Miałem poczucie, że nie mam za co dziękować Bogu. Tyle zła doznałem od rodziny. Teraz jednak przyjąłem propozycję. Odbyłem długą rozmowę-spowiedź. Miałem sporo pytań. Michał przeszedł terapię odwykową, odstawił alkohol. Pracuje, ma dach nad głową. Udało mu się odbudować kontakt z synami. Zaczął uczestniczyć w życiu Kościoła. – Na twarzach ludzi wychodzących z Mszy św. jakoś nie widać radości. A ja ją mam – taką w środku, w sercu – mówi. Ceni sobie to, że zyskał przyjaciół. – Ludzie zwykle się odwracają od bezdomnych. Jakiś grosz rzucą, ale raczej nie zatrzymają się, nie porozmawiają. Może dlatego przyjąłem pomoc, że ktoś chciał ze mną rozmawiać? – zastanawia się. – Ci ludzie uratowali mi życie. Jestem im bardzo wdzięczny. Robią kawał dobrej roboty.

– Siedziałem sobie w parku Szczytnickim, obok Hali Stulecia. Piłem alkohol z kolegą. Podeszli do nas jacyś ludzie. Myślałem, że to świadkowie Jehowy – wspomina Krzysztof. – Ale gdy zaczęli rozmowę, okazało się, że to katolicy, że chcą mi pomóc wyjść z bezdomności, skończyć z alkoholem. Niesamowite było to, że ja... od razu się zgodziłem. Nie wiem, jak to się stało. Powiedziałem, że dokończę jeszcze tylko tę flaszkę, którą miałem przy sobie – nie było tam już zresztą dużo płynu. Obecnie pracuje w szpitalu, mieszka samodzielnie. – Codziennie po obudzeniu się odmawiam Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Potem przez 5–10 minut czytam sobie Pismo Święte. To mi bardzo pomaga – mówi.

Otworzyliśmy tylko drzwi

– Każda z tych osób wymaga indywidualnego podejścia – wyjaśnia Szymon. Wspomina o kolejnych działaniach, na przykład spotkaniu dla bezdomnych zorganizowanym zimą w ogrzewalni przy ul. Gajowickiej – z Mszą św., możliwością spowiedzi, poczęstunkiem. Sam kupił kiedyś mieszkanie przy tej ulicy, z myślą o celach biznesowych. Zaczęło służyć osobom bezdomnym. Przez pewien czas było niemal domem rekolekcyjnym dla nich. Obecnie ewangelizatorzy w środy wożą swoich podopiecznych na modlitwę do wspólnoty „Verbum”. Myślą o regularnej katechizacji.

Jeden z otoczonych opieką bezdomnych, Adam, przebywa w tej chwili w domu „Magnificat” w Łasku pod Łodzią – katolickim ośrodku dla osób uzależnionych, gdzie przechodzą terapię pod opieką specjalistów, jednocześnie rozwijając się duchowo, formując przez modlitwę i pracę. – Zastanawiamy się nad stworzeniem w przyszłości podobnego katolickiego ośrodka dla uzależnionych w naszej archidiecezji – mówi Szymon. Zauważa, że niektórzy ludzie, tuż po zwróceniu się do Boga i wyjściu z alkoholowych oparów, wchodzą od razu w głęboką relację z Nim. Wspomina Mariusza, człowieka o kryminalnej przeszłości. Bardzo agresywny, najpierw chciał pobić jednego ewangelizatora. Nazywał siebie „aniołem śmierci”. Niespodzianie przeżył podczas modlitwy niezwykłe spotkanie z Jezusem – tak, że sam zaczął innym mówić o Bogu.

Jeden z bezdomnych zabrał ze sobą na detoks Nowy Testament podarowany mu podczas ewangelizacji. Lektura poruszyła go. Zaczął prowadzić zeszyt z zapiskami na temat Pisma Świętego. Wyjeżdżając do Legnicy na zamkniętą terapię, zostawił nowym przyjaciołom list z podziękowaniem za to, co robią, i swoimi refleksjami. „Jezus był cieślą, On dał nam Pismo św., byśmy traktowali je jak pieniek drewna, a od nas zależy, jakie piękno sobie z tego wystrugamy, jaką drogą pójdziemy. To my musimy znaleźć ten ogień w sobie i go w sobie podsycać, żeby nigdy nie zgasł w nas” – napisał.

– Mam poczucie, że otworzyliśmy drzwi, przez które płyną strumienie Bożej łaski – mówi Szymon. – Doświadczamy, że nauka Jezusa jest aktualna. Wystarczy na serio potraktować Jego wezwanie do ewangelizacji, a wtedy On sam z mocą działa. Płyną strumienie miłosierdzia.

Jeśli ktoś chce dołączyć do ekipy wychodzącej do bezdomnych, może przyjść na modlitwę „Katolików na ulicy” (w czwartki o 20.30 pod pręgierzem na wrocławskim rynku) albo kontaktować się przez facebookowy profil Inicjatywy Ewangelizacji Bezdomnych. Zobacz także: nowaewangelizacja.org/ose/.