Gniew, strach, trud utrzymania się w dobrym...
Wewnętrzne napięcie
Ale choć umysł wznosi się w górę podczas kontemplacji, choć pokonuje ograniczenia ciała i mocą swej obserwacji może dojrzeć choć trochę wewnętrznego spokoju, to jednak nie może długo wytrwać ponad samym sobą. Duch ciągnie go ku sprawom najwyższym, ale brzemię cielesności i zepsucia wciąż spycha go w dół.
A gdy duch przeszedł, gdy byłem obecny, zjeżyły się włosy mego ciała (4,15).
Duch przechodzi w naszej obecności, gdy poznajemy rzeczy niewidzialne, a jednak nie widzimy ich trwale, lecz przelotnie. Umysł nie trwa długo w słodyczy najgłębszej kontemplacji, bo uderzenie bezmiernego światła każe mu powrócić do siebie samego. I choć zakosztuje wewnętrznej słodyczy, płonie miłością, usiłuje wznieść się ponad samego siebie, jednak pokonany osuwa się w mroki swej słabości. Czyniąc postępy w wielkiej cnocie, widzi, że nie może zobaczyć tego, co gorąco miłuje, choć z drugiej strony nie miłowałby gorąco, gdyby choć częściowo nie zobaczył. Toteż duch nie stoi, lecz przechodzi, bo nasza kontemplacja ukazuje nam niebiańskie światło, gdy do niego wzdychamy, a ukrywa je, gdy słabniemy. Wszystko jedno, w jak wielu cnotach ktoś czyni postępy w doczesnym życiu – i tak czuje oścień swego zepsucia: "Bo ciało, które ulega zepsuciu, obciąża duszę, a ziemskie mieszkanie tłumi umysł wiele myślący". Słusznie dodano: "Zjeżyły się włosy mego ciała" (ŹrMon 39 V, 57n).
Grzech nie pozwala widzieć
Stanął ktoś, którego twarzy nie znałem (4,16).
Mówimy „ktoś” tylko o osobie, której nie chcemy albo nie potrafimy nazwać. Lecz w jakim sensie tutaj powiedziano ktoś, najwyraźniej się wyjaśnia, bo zaraz dodano: "którego twarzy nie znałem". Otóż ludzka dusza, wypędzona z radości raju z powodu grzechu pierwszych ludzi, utraciła światło rzeczy niewidzialnych i cała rozpłynęła się w miłości do rzeczy widzialnych. Im bardziej szpetnie rozprasza się na zewnątrz, tym bardziej jest ociemniała w wewnętrznej kontemplacji. W rezultacie nie zna niczego oprócz tego, co rozpoznaje – że tak powiem – dotykalnie: oczyma ciała. Człowiek bowiem, gdyby zechciał zachować przykazanie, pozostałby duchowy nawet w ciele. Jednak z powodu grzechu stał się cielesny nawet w umyśle; może rozważać tylko to, co wprowadza do duszy poprzez obrazy cielesne. Nieustannie wpatruje się przecież w materialne niebo, ziemię, wody, zwierzęta i wszystkie rzeczy widzialne, a gdy z upodobaniem w nich się zatopi, traci subtelność wewnętrznego rozumienia. A ponieważ już nie umie wznieść się ku rzeczom najwyższym, chętnie w swej słabości pozostaje przy tamtych. Gdy zaś z przedziwnym staraniem stara się ponad nie wznieść, jest to bardzo wielką rzeczą, jeśli dusza, odrzuciwszy cielesne pozory, powróci do poznania samej siebie. Wówczas może myśleć o sobie nie posługując się obrazem cielesnym, a rozważając samą siebie, może się przygotowywać do rozmyślania nad istotą wieczności (ŹrMon 39 V, 61).
Gniew mąci kontemplację
Mówi [też o tym] psalmista: "Zmąciło się od gniewu moje oko". Gniew zrodzony z występku oślepia oko umysłu przez występek, natomiast gniew pochodzący z gorliwości mąci je, ponieważ kontemplacja, której można dostąpić jedynie mając uspokojone serce, ulega rozproszeniu, gdy umysł ulega wzburzeniu na skutek gorliwości o dobro. Sama bowiem gorliwość o to, co sprawiedliwe, podżega umysł do niepokoju i dlatego szybko zaciemnia ostrość jego widzenia, tak że ulegając pobudzeniu, nie widzi on rzeczy wyższych, które wcześniej, w spokoju, dobrze dostrzegał. Lecz właśnie dzięki temu, przez co został tak zraniony, że przez jakiś czas nie mógł widzieć, zostaje w subtelny sposób doprowadzony do rzeczy wzniosłych. Bo sama gorliwość o dobro po upływie krótkiego czasu, w spokoju, odsłania szerzej rzeczy wieczne, które tymczasowo zasłoniła siłą wzburzenia. Umysł rozjaśnia się i widzi wyraźniej dzięki temu, co zmąciło go tak, że nie mógł widzieć. Podobnie chore oko jest całkowicie pozbawione światła, gdy przyłoży się na nie maść, lecz niebawem je odzyskuje właśnie za sprawą tego, przez co czasowo (z pożytkiem dla zdrowia) je straciło. Kontemplacja zaś nigdy nie łączy się ze wzburzeniem, a zmącony umysł nie jest zdolny dostrzec tych rzeczy, ku którym z trudem może spoglądać jako spokojny. Także promieni słonecznych nie widać, gdy kłębiące się chmury zasłaniają oblicze nieba, jak również zmącony zdrój nie odbija obrazu patrzącego. Spokojna woda pokazuje go dokładnie, bo gdy się burzy, zaciemnia podobieństwo obrazu.
ŹrMon 39 V, 82
Miłość i strach
Lecz trzeba przy tym wiedzieć, że często miłość pobudza do działania nawet leniwe umysły, a strach powściąga niespokojne podczas kontemplacji. Ciężar strachu jest bowiem kotwicą serca; często burzy się ono falą myśli, lecz krępuje się więzami swojej wiedzy; nawałnica własnego niepokoju nie prowadzi go do katastrofy, ponieważ doskonała, pełna dobroci miłość przywiązuje je do brzegu miłości Bożej. Dlatego konieczne jest, by każdy, kto przymierza się do kontemplacji, wcześniej dokładnie zapytał samego siebie, w jakim stopniu miłuje. Moc miłości jest bowiem jak machina, która wyciąga umysł ze świata i wznosi ku wyżynom. Niech więc najpierw rozważy, czy miłuje szukając rzeczy najwyższych, czy miłując się lęka, czy umie albo dzięki miłości rozumieć rzeczy dotąd niepoznane, albo z lękiem czcić niepojęte. Jeśli bowiem podczas kontemplacji miłość nie pobudza umysłu, otępia go chłód i odrętwienie; gdy zaś strach go nie pohamuje, to jego uczucia wznoszą go poprzez rzeczy próżne w chmury błędu. Gdy zaś zamknięte dla niego drzwi tajemnic otworzą się zbyt późno, zostanie od nich odepchnięty jeszcze dalej z powodu swej zarozumiałości. Stara się bowiem wniknąć w coś, czego pragnie, a nie znajduje. Gdy więc butny umysł zamiast prawdy przyswaja błąd, im bardziej rzekomo kieruje swe kroki w głąb, tym bardziej zmierza na zewnątrz. Dlatego właśnie Pan, mając dać Prawo, zstąpił w ogniu i dymie, bo zarówno oświecił pokornych blaskiem swojego objawienia, jak i zasłonił oczy pysznych mrokiem błędu. Najpierw więc należy oczyścić umysł od pragnienia doczesnej chwały i od wszelkiego upodobania w żądzy cielesnej, a potem wznieść ją ku jasności kontemplacji. Dlatego też gdy Prawo ma być otrzymane, ludowi nie pozwala się wstąpić na górę, aby ten, który jako słaby wciąż jeszcze pragnie w duchu rzeczy ziemskich, nie przystąpił do rozważania spraw najwyższych. Słusznie też powiedziano tam: "Jeśliby zwierzę dotknęło góry, winno być ukamienowane". Zwierzę dotyka góry, gdy myśl podporządkowana nierozumnym pragnieniom wznosi się ku wyżynom kontemplacji. Lecz uderza się w nią kamieniami, bo nie mogąc znieść rzeczy najwyższych, zostaje zabita ciosami najwyższej wagi (ŹrMon 41 VI, 58).
Potrzeba królewskiej drogi roztropności
Przeto życie ludzkie tak dalece jest pokuszeniem, że chociaż nawet nie dochodzi do popełnienia niegodziwości, to jednak w samym pełnieniu dobrych uczynków traci swój blask, czy to wskutek pamięci o złych rzeczach, czy to w mroku pokusy, czy też wskutek zaniechania intencji. Na przykład ktoś powściągnął już ciało od rozpusty, ale wciąż nachodzą go lubieżne zjawy, ponieważ o tym, co dobrowolnie czynił, pamięta wbrew woli i to, co uważał za rozkosz, znosi jako karę. Ponieważ zaś obawia się wrócić do przezwyciężonego grzechu, powściąga żołądek wstrzemięźliwością o dziwnej mocy, a od tej wstrzemięźliwości blednie na twarzy. Gdy zaś bladość oblicza staje się widoczna, jego budzące szacunek życie spotyka się z ludzką pochwałą. Wnet wraz ze słowami uznania próżna chwała wchodzi do serca wstrzemięźliwego człowieka, a gdy atakowana dusza nie może sobie z tym poradzić, stara się zetrzeć z twarzy ową bladość, przez którą zyskała uznanie. Wskutek tego, skrępowana więzami słabości, albo ucieka przed bladością pochodzącą ze wstrzemięźliwości i boi się, że folgując apetytowi znów ulegnie rozpuście, albo przezwycięża skłonność do rozpusty przy pomocy wstrzemięźliwości i lęka się, że bladość zaskarbi jej próżną chwałę. Ktoś inny przezwyciężył już wadę pychy, już wielce tego pragnąc, przyswoił sobie postawę pokory, lecz gdy ujrzał jakichś pyszałków posuwających się aż do przemocy nad niewinnymi, ogarnięty duchem gorliwości poczuł się zmuszony odłożyć na pewien czas to, co wprzód postanowił: „używa siły w imię słuszności i porzuciwszy łagodność sprzeciwia się niegodziwcom nie w duchu łagodności, lecz mocą swojej władzy”. Toteż często tak się zdarza, że albo mając upodobanie w pokorze, rezygnuje z gorliwości w słusznej sprawie, albo – przeciwnie – gwałci pod wpływem gorliwości w słusznej sprawie dążenie do pokory, które już posiadł. A ponieważ nie potrafi zachować jednocześnie gorliwej powagi i postanowionej pokory, człowiek w rozterce tak dalece nie poznaje sam siebie, że przeżywa wielką wątpliwość, czy do kuszonego serca nie wkrada się pycha z powodu gorliwości, albo czy strachem podszyta gnuśność nie udaje pokory. Jeszcze inny, rozważając wielkość grzechu obłudy, postanawia umocnić się w twierdzy prawdy, aby z ust jego nie wyszła już fałszywa mowa, i odcina się od występku kłamstwa. Niemniej jednak często tak bywa, że wypowiedziana prawda może zranić bliźniego. Właśnie więc gdy ktoś lęka się, że obrazi drugiego, w trosce o szlachetność powraca niejako do tego, co niedawno piętnował jako grzech obłudy. I tak, choć nieprawość nie opanowała umysłu, to jednak cień kłamstwa pada na promień prawdy. Toteż ktoś zapytany nie jest czasem w stanie milczeć i albo mówiąc nieprawdę, gubi swoją duszę, albo mówiąc prawdę, zatruwa życie bliźniego. Jeszcze inny pod wpływem miłości do Stwórcy dba o to, żeby dzięki nieustannej modlitwie trzymać umysł z dala od ziemskich zamysłów i dać mu na ustroniu bezpieczną kwaterę, lecz w największym uniesieniu modlitewnym, gdy usiłuje wzlecieć nad rzeczy niskie, spychają go w dół obrazy rzeczy przyziemnych. Stara się zwrócić oczy umysłu ku światłu, ale zostaje zaćmiony wyobrażeniami rzeczy przyziemnych wyrastającymi z potrzeb cielesnych. Dlatego często się zdarza, że duch starającego się człowieka, pokonany własną słabością, albo gnuśnieje, poniechawszy modlitwy, albo, gdy długo trwa na modlitwie, pojawia się przed jego oczyma gęsta mgła obrazów (ŹrMon 41 VIII, 9).
Trud utrzymania się w dobrym
A jeśli usłyszy mnie, gdy będę wzywał, nie sądzę, aby wysłuchał mojego głosu (9,16).
Często bowiem umysł silnie rozpala się Bożą miłością i wznosi się ku rozumieniu tajemnic niebieskich; już zostaje porwany ku rzeczom najwyższym i pobudzony doskonałym pragnieniem, odrywa się od rzeczy przyziemnych. Lecz dotknięty niespodziewaną pokusą, pochyla się, przeniknięty rodzącymi się myślami, chociaż już siłą swej intencji był wzniesiony ku Bogu. Nie może rozpoznać sam siebie, a znalazłszy się pomiędzy cnotami a wadami, nie wie, co w nim przeważa. Często dochodzi nawet do tego, że sam się zdumiewa, jakim sposobem splamiony niedozwolonymi myślami umysł pojmuje tak wzniosłe rzeczy. I na odwrót – jakim sposobem umysł, wyniesiony potężnym duchem ponad siebie, podejmuje niedozwolone myśli. Ten naprzemienny bieg myśli dobrze rozumie psalmista, gdy mówi: "Wstępują aż do nieba i zstępują aż do otchłani". Wstępujemy aż do nieba, gdy przenikamy rzeczy najwyższe, lecz zstępujemy aż do otchłani, gdy nagle zostajemy strąceni ze szczytu kontemplacji przez ohydne pokusy. Tak więc, gdy poruszenia ducha skłaniają się to ku modlitwom, to ku występkom, bez wątpienia przesłaniają mgłą pewność wysłuchania. Słusznie więc powiedziano: "A jeśli usłyszy mnie, gdy będę wzywał, nie sądzę, aby wysłuchał mojego głosu", bo umysł staje się zalękniony pod wpływem swej zmienności. Przypuszcza, że jest odrzucony i wzgardzony z racji tego, co cierpi wbrew woli (ŹrMon 41 IX, 29).
*
Św. Grzegorz Wielki Vita contemplativa. Wybór z "Moraliów" o życiu kontemplacyjnym Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).