Mógł pędzić żywot bogatego szlachcica, zarządzając 17 wsiami i miasteczkiem. Miał szanse na publiczną karierę. Mógł też zostać lekarzem. Włożył jednak wiele wysiłku w to, by dotrzeć do Japonii i tam umrzeć.
Wojciech Męciński był męczony przez pół roku. Chcąc zmusić go do wyparcia się wiary w Chrystusa, japońscy kaci torturowali go za pomocą wody. Najpierw siłą wlewali do gardła dużą ilość płynu, a później deptali ofiarę po brzuchu. Męcińskiego spotkało to ponad 100 razy. Aby męki przerwano, wystarczyło, żeby na znak apostazji dotknął lewą ręką piersi. Nie zrobił tego, więc poddano go jeszcze okrutniejszym katuszom. Zmarł po sześciu dniach pobytu w dole z fekaliami, nie wyparłszy się Chrystusa. Tak spełniło się jego marzenie, które usiłował zrealizować przez całe dorosłe życie.
Krzesła, wstęgi i buławy
„Był ks. Wojciech wzrostu większego, twarzy nieco pociągłej, czoła równego, żywych oczu, nosa na kształt orlego, twarzy pszenicznego koloru, włosa czarnego i kędzierzawego, oblicza przyjemnego, łagodnej mowy” – opisywał Wojciecha Męcińskiego Kasper Nieciński w „Herbarzu polskim”. Męciński urodził się w 1598 r. w Osmolicach na Lubelszczyźnie jako syn Jana i Felicjany z Głoskowskich. Problemy szlacheckiego państwa, które miały narastać przez kolejnych 200 lat, nie musiały być odczuwalne dla bogatej rodziny Męcińskich, pieczętującej się herbem Poraj. Dzięki swoim talentom Wojciech miał zresztą szanse na coś więcej niż wygodne życie pana na włościach. Z jego rodu pochodzili (żyjący w jego czasach i później) kasztelani, starosta radomski, poseł na sejm, stolnik oraz rotmistrz, który przeżył bitwę pod Cecorą. Wojciech dość wcześnie stracił ojca, ale to nie oznaczało dla niego końca dostatku. Gdy miał 14 lat, matka zdecydowała o wysłaniu go razem z młodszym bratem Stanisławem do lubelskiego kolegium.
Niewolnik Maryi
Biografowie wspominają też, że w Lublinie należał do Sodalicji Mariańskiej, co mogło mieć wpływ na jego późniejsze wybory. Wielkie znaczenie musiał mieć też złożony we wczesnej młodości ślub. Będąc ciężko chorym, Wojciech polecił się Matce Boskiej Częstochowskiej i odzyskał zdrowie. Później często pielgrzymował na Jasną Górę. Poświęcał wiele czasu modlitwie i rozmyślaniu. Jego opiekunowie zabraniali mu wręcz wstawania w tym celu w nocy. Według Niecińskiego już w Lublinie Wojciech poważnie zastanawiał się nad wstąpieniem do zakonu jezuitów. Kiedy zaczął chwiać się w tym postanowieniu, podczas modlitwy w jednym z klasztorów ujrzał Matkę Boską. Maryja wręczyła mu złote jabłko, co odebrał jako zachętę, by całkowicie Jej się oddać. „Najświętsza Dziewico, Boża Rodzicielko, Maryjo – notował później. – Ja, Wojciech Męciński, mimo że z każdej strony niewolnik Twój, i najniegodniejszy, abym do liczby sług Twoich był przyjęty; ufny jednak pobożnością i dobrocią Twoją, i pobudzony pragnieniem Tobie służenia i podobania się, mocno postanawiam i przyrzekam od tego czasu zawsze być Tobie posłusznym i wiernie służącym; i abym od innych, dla sił moich skuteczniej był służący Tobie”.
Biografowie różnią się w ocenie tego, jak na powołanie Wojciecha Męcińskiego zareagowała jego matka. Zdaniem o. Roberta Danieluka, jezuity, Felicjana Męcińska nie miała nic przeciwko temu, by Wojciech kontaktował się z zakonnikami. To właśnie oznaki powołania miały skłonić ją do wysłania syna na studia do Krakowa, gdzie pozostawał on pod jeszcze większym wpływem jezuitów. Nieciński twierdzi z kolei, że słysząc o jezuitach, matka „ciężki mu policzek wycięła”. Pewne jest to, że Felicjana niedługo potem zmarła, więc Wojciech mógł podjąć decyzję sam.
Mama czuwa
Po śmierci matki obaj bracia Męcińscy pojechali uczyć się za granicą. Stanisław trafił na Węgry. Wojciech po dłuższej podróży znalazł się we francuskim Sedanie. Studiował tam dość krótko. Wrócił do Polski, po czym w 1619 r. udał się do Włoch razem ze swoim krewnym, biskupem poznańskim Andrzejem Opalińskim. 14 grudnia w okolicach Wenecji miało miejsce wydarzenie, które po raz kolejny pokazało opiekę Matki Boskiej nad polskim szlachcicem. „Niedaleko Morza Adriatyckiego wpadł w rzekę Brenta nazwaną, zewsząd wysokimi górami obwiedzioną, na kształt okrągłej studni – pisał Kasper Nieciński. – Tam widząc się bez żadnego ratunku, ślub uczynił do Najśw. Panny, dać tablicę srebrną: rzecz dziwna, póty po owej rzece pływał, póki go nie wyciągniono, wpół prawie umarłego, z podziwieniem wszystkich, że i od zimna nie skościał, i że do morza oraz i z wodą nie wpadł”.
Przez Wenecję, Padwę i Mediolan Wojciech Męciński dotarł do Rzymu. To tam, w kwietniu 1621 r., wstąpił do nowicjatu jezuitów przy kościele św. Andrzeja na Kwirynale. Już wtedy myślał o misjach na Dalekim Wschodzie, o czym wspominał w listach do siostry. Musiał wiele słyszeć na ten temat, bo relacje zakonników ewangelizujących Azję rozchodziły się wówczas szerokim echem.
Zanim jednak Wojciech Męciński dotarł do Japonii, musiał pokonać wiele trudności, które innych mogłyby zniechęcić albo przekonać, że Bóg nie chce, by brali udział w misji. Najpierw należało oczywiście dokończyć formację. W tym celu Wojciecha wysłano do Krakowa i na studia filozoficzne do Kalisza. W tym czasie zmarł Stanisław Męciński. Wojciech okazał się jedynym spadkobiercą majątku – 17 wsi i miasteczka. Zachęcano go, by przy tej okazji porzucił zakon. Propozycja powrotu do stanu świeckiego musiała być tym bardziej kusząca, że Męciński był już dobrze wykształcony. Znał się na medycynie, którą zainteresował się podczas pierwszego pobytu w Krakowie. Był ponadto sprawnym retorem. Wincenty Łaszewski, który pisze o Męcińskim w książce „Boży szaleńcy”, nie ma wątpliwości, że szlachcicowi wystarczyłoby talentu, by obalać tezy protestantów i w ten sposób osiągnąć swoisty życiowy sukces. Jednak zamiast obrać tę drogę, Męciński zapisał majątek zakonowi. Dokończył formację i naukę we Włoszech oraz w Portugalii. W 1628 r. w portugalskiej Évorze przyjął święcenia kapłańskie. Uzyskał też zgodę na podróż do Japonii.
Do Japonii przez Brazylię
Ewangelizacja w kraju szoguna Tokugawy była równoznaczna z męczeństwem. Męciński nie wycofał się, choć miał wiele okazji. Gdy w 1629 r. w sądzie podważono zapis dotyczący majątku, jezuita musiał wrócić do Polski, aby go potwierdzić. W końcu udało mu się wypłynąć do Japonii, ale z powodu niepomyślnych wiatrów podróż skończyła się w Brazylii. Dopiero w 1633 r. wyruszył ostatecznie do Azji. Po drodze okręt omal nie zatonął podczas sztormu u wybrzeży Afryki. Podróżni przywiązali wtedy do kotwicy relikwie św. Franciszka Ksawerego. Kotwica utrzymała okręt w miejscu, a gdy po zakończeniu burzy próbowano ją wyciągnąć, okazało się, że nie ma metalowego haka. Uznano to za cud.
Posługując się imieniem Alberto Polaco, Męciński ewangelizował po portugalsku w indyjskim Goa. Później pożeglował dalej. Znów nie dotarł do Japonii, gdyż trafił do niewoli Holendrów. Jako jeniec leczył współwięźniów, dzięki czemu zdołał uciec. Znani mu jezuici docierali w tym czasie do Japonii i tam ginęli męczeńską śmiercią. On jednak został skierowany do pracy misyjnej w Kambodży i zyskał poważanie miejscowego króla. Dopiero w 1642 r. razem z innymi jezuitami w przebraniu przedostał się do Kraju Kwitnącej Wiśni. Nie minęły nawet dwa miesiące, a misjonarzy wyśledzono i aresztowano. Osadzony w więzieniu w Nagasaki o. Męciński był regularnie torturowany. Później razem z kilkoma współbraćmi trafił do dołu, w którym ofiary zawieszono głową w dół. Trzech jezuitów wydobyto z dołu i ścięto. Czwarty zmarł po pięciu dniach tortury. Męciński – dzień po nim. Wszystkie ciała porąbano i spalono, a prochy wsypano do morza.
Przymiarki do procesu beatyfikacyjnego polskiego misjonarza nie zakończyły się sukcesem. Pamiętają o nim jednak pielgrzymi odwiedzający wzgórze w Nagasaki, gdzie zginął o. Męciński i wielu innych japońskich chrześcijan.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.