– Każdy, kto choć raz poczuł powiew wiatru na wysokości 3 (i więcej) tysięcy metrów, usłyszał szczęk pękającego lodowca i nieprawdopodobną ciszę, ten wie, że jest blisko Boga – mówi Piotr Pogon, alpinista bez jednego płuca, który... rodził się już pięć razy.
Szef na pewno lubi podrzucać mu nowe wyzwania. Na początku 2008 r. usłyszał na przykład, że grupa niewidomych Włochów wraz z przewodnikami weszła na Kilimandżaro. – Postanowiłem, że zdobędę pieniądze na podobną wyprawę dla niepełnosprawnych podopiecznych pani Anny. Udało się i 1 października 2008 r. weszliśmy na szczyt. Nie miało znaczenia, że brakowało mi tlenu – opowiada.
To wtedy poznał Jaśka Melę (w jego fundacji pracował potem przez rok) i niewidomego Łukasza Żelechowskiego, z którymi 1 sierpnia 2009 r. zdobył także Elbrus, a podczas ataku szczytowego był „górskimi oczami Łukasza”. Szli w burzy śnieżnej, a gdy nad ranem w końcu wzeszło słońce, ponad chmurami pojawiły się kaukaskie szczyty.
– Zmęczeni usiedliśmy na trawersie, a Łukasz zapytał, co widzę. Nieudolnie opowiadałem, aż w końcu rozpłakałem się i podziękowałem mu, bo musiałem czekać ponad 40 lat, żeby niewidomy facet otworzył mi oczy na piękno – mówi Piotr. Wspólnie z Łukaszem w 2011 r. zdobył także Aconcaguę (6962 m), najwyższy szczyt Andów.
– Góry są wyzwaniem i uczą pokory. Dopiero tam człowiek rozumie, że jest tylko maleńką częścią natury. A każdy, kto choć raz poczuł powiew wiatru na wysokości 3 (i więcej) tysięcy metrów, usłyszał szczęk pękającego lodowca i nieprawdopodobną ciszę, ten wie, że jest blisko Boga – przekonuje Piotr i dodaje, że jest pewien, iż gdzieś, bardzo wysoko w górach, Pan Bóg ma swoją chatkę, z której podziwia majestat stworzonej przez siebie przyrody. – Wielkim Bacą nazywam Go też dlatego, że od dziecka słyszałem, iż jestem niezłym barankiem. Potrzebuję więc Bacy, by pokazywał mi, dokąd mam iść – śmieje się.
Zawierzam się nieustannie
Lubi pomagać. Kiedyś, gdy był biznesmenem, przed sylwestrem ustalał salda kont. Teraz, będąc fundraiserem, cieszy się, gdy z życzeniami dzwoni do niego mama ciężko chorego chłopca, mówiąc, że to dzięki niemu jej syn mógł wyjechać na obóz rehabilitacyjny i żyje, bo znalazł do tego motywację.
– Kiedyś zadzwonił też do mnie mój lekarz z Garncarskiej. Śmiał się, że właśnie ma na oddziale 30-latka z rakiem płuca, który mówi, że musi pokonać tego dziada, bo słyszał, że jest taki wariat, który biega maratony bez płuca. Innym razem dostałem list od chłopaka z porażeniem mózgowym. Dziękował za moją wyprawę na Kilimandżaro, bo nabrał pewności, że kiedyś też zdobędzie swoje Kilimandżaro – dojdzie do łazienki – nie kryje wzruszenia Piotr.
Wszystko, co robi, dedykuje więc potrzebującym. To dla nich biega maratony, ultramaratony i triathlony – także te na morderczym dystansie zwanym Ironman. Kończą je najtwardsi, najsilniejsi i... najzdrowsi. Permanentnie chory onkologicznie Piotr (dwa lata temu stracił jeszcze tarczycę) jako jedyny człowiek na świecie skończył go dwa razy, a startując, motywował bogatych ludzi, by za każdy pokonany przez niego kilometr wpłacali określoną kwotę na rzecz kogoś bardzo chorego.
– Po prostu lubię dawać nadzieję – przekonuje i dodaje, że w pędzie życia najlepiej wyciszają go sport i modlitwa. Chętnie zagląda więc do opactwa w Mogile, gdzie z Chrystusem rozmawiał zawsze w najtrudniejszych momentach życia. Pomagało. Duży sentyment ma też do Łagiewnik, gdzie przed relikwiami św. s. Faustyny i przed obliczem Miłosiernego często zaczyna dzień przed treningiem kolarskim.
– Zawierzam Mu się nieustannie i każdego dnia czuję, że trwa duchowa walka. Znam swoją małość, ale mam wrażenie, że Bóg, niezawodny „Sponsor” mojego życia, cieszy się ze mnie, szukającego, pytającego i niepokornego – wyznaje, a słowa „Jezu, ufam Tobie” powtarza niezliczoną ilość razy podczas... codziennego treningu pływackiego. – 4 km pokonuje się łatwiej w rytm tej modlitwy. Polecam! – mówi Piotr.
Dla naszych Czytelników ma też bożonarodzeniowe przesłanie. – Warto w tych dniach odrodzić się na nowo, z Bogiem w sercu, i jeszcze bardziej Mu zaufać. Warto też kochać swoich bliskich, bo miłość jest wielką siłą. Umiejmy powiedzieć im: „kocham”, „dziękuję”, „wybaczam”. W ten sposób można zdobywać swoje małe-wielkie szczyty i stawać się lepszym człowiekiem – przypomina. Życzy też tym, którzy w święta będą czuć się tak, jakby byli ciemnej dolinie, by uwierzyli, że i nad nimi zaświeci słońce. – Bo wszystkie problemy są jak węzełki na powrozie życia. Jak ktoś chce się tylko ślizgać po linie, będzie obolały, a kto jest mądry, będzie wspinał się wyżej, ku Bogu – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.