Polska pomoc dla syryjskich uchodźców w Libanie jest konkretna, sensowna i wyraźnie odczuwalna. Pojechałem do Libanu i przekonałem się o tym na własne oczy. Czy stać nas na zrobienie kroku dalej i otwarcie również korytarzy humanitarnych?
Taniej na miejscu
Polsko-libańska ekipa (organizacja zatrudnia też Libańczyków) wykonuje na miejscu sprawnie skoordynowaną pracę również na wielu innych polach. PCPM współpracuje m.in. z fundacją wspomnianego na początku szejka Mohhamada Moraba. W należącym do niego budynku w Bire prowadzona jest nie tylko klinika dla uchodźców (korzysta z niej ok. 4000 osób z 20 miejscowości), ale również szkoła, w której prowadzone są szkolenia zawodowe dla dzieci i dorosłych oraz edukacja dla tych dzieci, które nie mogły podjąć nauki w szkole publicznej (udaje się to zdecydowanej mniejszości). Z funduszy PCPM idą również pieniądze na piece i opał w mieszkaniach i obozach w okresie zimowym. Polscy instruktorzy wyszkolili nawet mieszkańców obozów w zakresie ochrony przeciwpożarowej, tworząc w nich ochotnicze straże pożarne. To ważne w okresie zimowym, gdy co roku ginie od pożarów ok. 50 osób zamieszkujących obozy.
Polska Pomoc posiada również mobilną klinikę, z którą jeździ do obozów. Szejk zatrudnia w swojej fundacji syryjskiego chirurga, którego kwalifikacje nie są jednak uznawane w Libanie, musi więc pracować tylko jako internista. Manah Kenan mógł wyjechać do Niemiec i tam zarabiać duże pieniądze jako specjalista. Został jednak ze swoimi w Libanie. – Głównie dlatego, że w Syrii ciągle jest moja matka – przyznaje. – Ale nawet gdybym ściągnął ją do Libanu, nie wyjadę stąd, jestem tutaj potrzebny – dodaje. Przez niecałe dwie godziny przyjmuje kilkudziesięciu pacjentów w jednym z odwiedzanych przez nas obozów.
Liczba inicjatyw, programów i zaspokajanych potrzeb robi wrażenie. – Dla mnie największym odkryciem były wyliczenia, z których wynika, że pomoc dla uchodźców na miejscu jest kilka razy tańsza niż utrzymanie ich w Europie – mówi szef PCPM dr Wojciech Wilk. Rzeczywiście, pomoc socjalna dla 4-osobowej rodziny uchodźców w Polsce, żyjącej poza ośrodkiem dla cudzoziemców, to koszt ok. 1500–1600 zł. Za tę kwotę w Libanie można zapewnić dach nad głową aż czterem rodzinom. Prezes PCPM ma jednak świadomość, że w niektórych przypadkach wskazane byłyby inne działania. – Od 1939 do 1989 roku kilka milionów Polaków było uchodźcami. Powinniśmy nieść pomoc szczególnie w tych krajach, które kiedyś same przyjęły uciekinierów z Polski. Wydaje mi się jednak, że dzisiejsza Polska może pozwolić sobie na przyjęcie niewielkiej grupy uchodźców – dodaje Wilk.
Ksenos
„Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie”, tłumaczymy w formie trochę ugrzecznionej fragment Kazania na Górze. W oryginale greckim jest słowo ksenos, czyli obcy, niepasujący do reszty społeczeństwa, odstający od grupy. „Byłem obcy”… Stać nas na to? Nie finansowo, tylko mentalnie. Czy sami zainteresowani chcieliby w ogóle odnaleźć się w obcej również dla nich rzeczywistości? To jedne z wielu pytań, z jakimi opuszczam Liban. Nie znam dobrych odpowiedzi. Rozumiem też obawy libańskich chrześcijan, wspominających – jak maronicki karmelita o. Ajub Jakub, z którym spotykam się dzień przed wyjazdem – natarcie syryjskich muzułmanów w latach 70. XX w. na ich miejscowość. Dziś mieszkają tam sami maronici, lokalne władze nie zgodziły się na przyjęcie większej liczby sunnickich uchodźców… Nie oceniam, próbuję tylko wyobrazić sobie, czy odmówiliby przyjęcia Aminy z trójką dzieci, z wymagającym operacji synem. Czy ksenos z Syrii są tak bardzo obcy, że brak dla nich jakichkolwiek „okoliczności łagodzących”?
Wiem, że chrześcijanie w Syrii musieli uciekać przed sunnickimi dżihadystami (choć szejk Morab przekonywał mnie, że nawet Państwo Islamskie stworzył szyicki Iran i służby syryjskie; nie brak zresztą paru tropów, które kazałyby wziąć pod uwagę tę hipotezę), ale sunniccy uchodźcy z kolei widzą, że spora część chrześcijan wspiera Asada, który z Rosjanami zrzuca na sunnitów bomby i daje do zrozumienia, że nie ma już dla nich miejsca w „oczyszczonej” Syrii… Tu nic nie jest proste ani jednoznaczne. My mimo wszystko mamy prościej, nie jesteśmy obciążeni tymi emocjami.
Jedna z położonych w górach restauracji, w Akkar, utrzymuje się głównie z wesel. Świetne położenie, z dużym tarasem, zapewnia niezwykły widok na pogranicze libańsko-syryjskie. Uchodźcy, którzy tutaj żyją, już po ucieczce często mieli okazję widzieć spadające na ich dobytek bomby. Czy w takim miejscu można się bawić, popijać kawę i wznosić toasty? Z widokiem na spadające jeszcze niedawno pociski i uciekających ludzi? Uchodźcy nie liczą na żadne ckliwe wzruszanie się ich losem i rezygnację z własnej zabawy. Chcieliby tylko realizujące swoje interesy mocarstwa regionalne i światowe przestały bawić się ich kosztem. By mogli wrócić do siebie. Na razie jednak wydaje się to jeszcze mniej możliwe niż przełamanie naszego strachu przed „tymi obcymi”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.