Każda z tych trzech historii zaczyna się nieco inaczej. Wszystkie łączy jedno: ich bohaterowie chcą wytrwać w wierności swoim sakramentalnym małżonkom. Nawet wtedy, gdy po ludzku wydaje się, że małżeństwo całkiem się rozpadło.
***
Szymon Babuchowski: Dlaczego warto czekać na współmałżonka, nawet jeśli po ludzku wygląda na to, że małżeństwo całkowicie się rozpadło?
Ks. Paweł Dubowik: Bo sakrament małżeństwa jest nierozerwalny. Tak Pan Bóg ustanowił. Małżonkowie, którzy są we wspólnocie Sychar, mają świadomość tej nierozerwalności i chcą żyć w wierności Panu Bogu, swojemu współmałżonkowi, sobie samemu, przysiędze małżeńskiej. Podstawowa jest tu kwestia wiary w Pana Boga i w słowo, które On dał.
W materiałach wspólnoty Sychar czytam: „Przysięga małżeńska w jednakowym stopniu obowiązuje wszystkich sakramentalnych małżonków – tych, co skrzywdzili, i tych, co zostali skrzywdzeni”. Czy nie ma w tym niesprawiedliwości?
Nie, bo decyzję o zawarciu sakramentu małżeństwa podjęło się na całe życie. Człowiek powinien mieć wtedy świadomość, że różne trudności mogą nas spotkać. Mówi się o nich przy zawieraniu małżeństwa: „w dobrej i złej doli”. Pamiętam świadectwo jednej z sycharowiczek, która brała pod uwagę, że to „dobre i złe” to może być choroba, bieda, jakaś inna krzywda. Ale dopiero w sytuacji przeżywanego kryzysu uświadomiła sobie, że to może być też kryzys małżeński, łącznie z odejściem tej drugiej strony. Z momentem, w którym współmałżonek być może się pogubił, może i wszedł w inny związek – ale zobowiązanie miłości trwa nadal.
Czy nie jest to heroizm?
Dzisiaj nawet wielu teologów, moralistów mówi, że to postawa heroiczna, ale tak naprawdę trzeba sobie zadać pytanie, czy wymagania Ewangelii są tylko dla herosów... A może po prostu dla tych, którzy chcą iść drogą wskazywaną przez Pana Boga, drogą przykazań, miłości?
A co z dziećmi, które narodziły się w nowych związkach?
Można odwrócić to pytanie: a co z dziećmi z sakramentalnego związku? Czym się one różnią od tamtych?
Bywają sytuacje, w których dzieci są tylko w niesakramentalnym związku.
W ten sposób zaczniemy robić różne wyjątki, a to nie o to chodzi. Członkowie wspólnoty Sychar patrzą raczej, co jest najważniejsze w hierarchii wartości: zbawienie, dążenie drogą świętości do Pana Boga, czy też wybieranie własnych dróg, które często oddalają od Pana Boga? Mamy świadectwa takich małżonków, którzy wracają do siebie po tym, jak się rozeszli, weszli oboje w niesakramentalne związki, ale w momencie gdy odkryli, że to nie jest droga do zbawienia, wyszli z nich. Są znowu ze sobą, mają razem dzieci, oczywiście z jednoczesną troską o dzieci ze związków niesakramentalnych. Owszem, przez jakiś czas może to być dla dziecka ból, cierpienie, ale wchodząc w dorosłe życie, będzie ono wiedziało, jakich wartości ma się trzymać; że w życiu ważne jest nie tylko chwilowe zadowolenie.
Co małżonkom w trudnych sytuacjach daje wspólnota Sychar?
Na pewno wzajemne wsparcie. Przede wszystkim to duchowe, czyli wzajemną modlitwę. Ale wspólnota jest też miejscem rozwoju, chociażby przez warsztaty. Pomaga w wychodzeniu z trudności, zobaczeniu, jak radzą sobie z nimi inne osoby. Ważny jest ten czynnik ludzki: że człowiek spotyka osoby o podobnych problemach. Może im się przyglądać, wsłuchiwać się w świadectwa. Wspólna praca, rekolekcje, wyjazdy, spotkania – wszystko to powoduje, że wielu ludzi, którzy mieli poczucie beznadziei, nagle odzyskuje nadzieję. Nawet jeśli współmałżonek niekoniecznie musi zaraz wrócić; niekoniecznie musi dojść do uzdrowienia małżeństwa w tym momencie – może do tego dojść później – czekają, nie czekając. Ich życie nie jest uzależnione od tego, czy współmałżonek wróci, czy też nie. Żyją nadzieją tego powrotu, ale nie „wieszają się” na współmałżonku. Rozwijają się, korzystają z życia, patrzą, co mogą zrobić, żeby czas dany przez Pana Boga tu na ziemi jak najlepiej wykorzystać, nie poddając się beznadziei. Podejmują w ramach wspólnoty wysiłek, żeby wzrastać, rozwijać się, nawracać.
Czy człowiek w tej sytuacji może być szczęśliwy?
Ci, którzy przychodzą pierwszy raz na spotkania sycharków, są zwykle bardzo zdziwieni. Z jednej strony kryzysy, małżeństwa się walą, a ludzie są uśmiechnięci, cieszący się życiem. Owszem, w początkowej fazie bólu, żalu człowiek jest stłamszony. Ale jeżeli zbliża się do Pana Boga, odkrywa Go na nowo w swoim życiu, wiele rzeczy zaczyna się układać. Często małżonkowie mówią, że Pan Bóg zszedł początkowo na dalszy plan ich życia, a teraz, wracając, we wspólnocie odzyskują tę wiarę i jednocześnie odzyskują nadzieję. Mówią: dzisiaj współmałżonek nie jest w stanie wrócić, po ludzku sytuacja wydaje się beznadziejna, nieodwracalna. Ale dopóki człowiek żyje, ma szansę się nawrócić, zmienić swoje życie. To wszystko jest możliwe.
Ale może też stać się tak, że nigdy nie wróci.
Tak. Najważniejsze jest, żeby się spotkać w gronie zbawionych w niebie. Żeby wymodlić łaskę zbawienia dla siebie i pomóc współmałżonkowi. Może w wielu sytuacjach dojdzie do tego spotkania właśnie dopiero tam, u Pana Boga. Ale chodzi też o to, żeby to życie, tutaj, na ziemi, przeżyć najlepiej jak można.
Powrotów jest wiele? Są jakieś statystyki?
Myślę, że nie o procenty w tym wszystkim chodzi. Liczy się nawet jedno uzdrowione małżeństwo, a jest ich wiele. Ważne jest, że te uzdrowienia są, że małżonkowie do siebie wracają – nieraz z bardzo daleka, że mogą, współpracując z łaską Pana Boga, zmieniać swoje życie.
Więcej informacji o wspólnocie Sychar: www.sychar.org
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).