Bo cóż to za życie, odgrodzone murem od innych ludzi, zamknięte na miłość, na nowość, na Ducha Świętego? Po co mi życie żywego trupa?
W przyszłym tygodniu już po raz trzeci w Polsce będzie miał miejsce Tydzień Modlitwy za Uchodźców, którzy zginęli w drodze do Europy. To okazja do modlitwy za ludzi, którzy zginęli z nadziei. Okazja do dowiedzenia się, kim byli i czego pragnęli. W ubiegłym roku spotkaniom modlitewnym towarzyszyła także okazja do rozmowy z tymi, którzy do Europy dotarli.
To ważne, by spotkać prawdziwych ludzi. To droga do przełamania stereotypów i strachu. Tylko spotykając ludzi można się przekonać, że są tacy sami jak my. Mają takie same marzenia i plany, takie same tęsknoty i upodobania. Czasem ich dramat zaczął się niedawno, czasem trwał długo. A jednak nie stracili nadziei. I nadzieja na to, że można żyć, nie wegetować, że ja, a może dopiero moje dzieci, zyskają szansę lepszego życia, życia sprawiedliwego i spokojnego, popchnęła ich do podróży.
Czasem zakończonej tragicznie.
Nadzieja nie jest cnotą sytych - mówił wczoraj papież. Do czego mieliby dążyć, czego pragnąć? To, co mają, im wystarcza. Choćby było tego niewiele. To, co mają, chcą za wszelką cenę zachować. Nie mogą się podzielić - przecież stracą. Przede wszystkim własne poczucie sytości. Dziś ja mam. Mnie wystarczy - mówią. A inni? Niech radzą sobie sami. Byle z daleka, byle nie uszczuplili mojego komfortu. Ani o włos.
Podoba mi się moja sytuacja. Jest znana, bezpieczna, nie wymaga wysiłku. Nie wymaga otwierania nowych dróg. Chodzę po wydreptanych przez siebie koleinach, nie rozglądam się wokół. Nie muszę. Nie chcę. Ani widzieć, ani podejmować działań, ani niczego zmieniać.
Nie mam nadziei, że może być lepiej, piękniej, prawdziwiej. Nie jest ważne, co być może. Ważne, że jest nieźle. Lepsze jest wrogiem dobrego. Znana bieda jest lepsza niż jakiekolwiek ryzyko.
Gdyby tak myśleli apostołowie, nigdy nie wyszliby z Wieczernika. Chrześcijanin to ktoś, kto potrafi wyruszyć w drogę ku Bogu i ku drugiemu człowiekowi, bo ma nadzieję. Nadzieję największą i nieusuwalną: jej źródłem jest Bóg. I On jest źródłem wezwania, by iść. Nieść drugiemu człowiekowi miłość. Nieść Ewangelię. Pamiętając, że włos mi z głowy nie spadnie bez Jego woli. Pamiętając, że kto chce zachować swoje życie, ten je traci.
Bo cóż to za życie, odgrodzone murem od innych ludzi, zamknięte na miłość, na nowość, na Ducha Świętego? I cóż z tego, że może być długie, skoro żyje tylko ciało, a duch już dawno umarł? Po co mi życie żywego trupa?
Bogu dzięki, zmartwychwstanie jest możliwe. Także w tym wymiarze. Jeśli tylko człowiek Bogu na działanie w sobie pozwoli.
Coś za coś. Życie albo komfort.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.