Chcąc dotrzeć do swoich parafian, musi pokonywać duże odległości, spore wzniesienia i rwące potoki. Najczęściej idzie pieszo lub jedzie konno. Ostatnio również lata motolotnią.
Moja misja to właściwie dwie odrębne placówki rozłożone na obszarze dwóch gmin. Pierwsza to misja św. Jerzego w La Unión, druga – misja św. Pawła w Pueblo Nuevo. Ktoś pomyśli – dlaczego aż dwie? Brak księży i misjonarzy sprawia, że musimy posługiwać na obszarach, gdzie pracy jest na przynajmniej dwie osoby – opowiada ks. Wiesław Podgórski. Do Ekwadoru przybył osiem lat temu. Trafił tu niemal bezpośrednio z misji w Czadzie. Choroba nie pozwoliła mu kontynuować rozpoczętej posługi. – Do mojej misji należy 47 wspólnot, czyli wiosek rozsianych na dość dużym terytorium, które swoim krajobrazem przypominają nasze Bieszczady. Jest to górzysty teren, na którym żyje dość biedna ludność, pracująca najczęściej u właścicieli dużych farm bydła – dodaje misjonarz.
Padre z nieba
W większości wiosek są już kaplice murowane, a wspólnoty mają swojego lidera oraz kilku katechetów. W wielu kaplicach jest także tabernakulum. Przewodnik wspólnoty jest równocześnie szafarzem Najświętszego Sakramentu. Natomiast w mniejszych miejscowościach za kaplicę służy namiot bambusowy. –
Każda wspólnota raz w tygodniu spotyka się, najczęściej w niedzielę, na dzieleniu się słowem Bożym i na modlitwie. Frekwencja zwykle jest bardzo niska. Ja staram się raz w miesiącu odwiedzić każdą ze wspólnot. Wtedy udzielam sakramentów, prowadzę katechezę i spotykam się z miejscowymi katechistami. Mieszkańcy, gdy wiedzą, że przyjeżdża padre, chętniej przychodzą na modlitwę – opowiada misjonarz.
Jednak, jak podkreśla, dla misjonarza dużym wyzwaniem jest formacja katechistów i osób zaangażowanych w duszpasterstwo. Jest to grupa około 200 osób, z którymi spotyka się regularnie raz w miesiącu. Odbywają się one w dwóch strefach, na które podzielone jest terytorium całej misji. Ponadto raz w roku organizuje czterodniowe warsztaty rekolekcyjne, podczas których nakreślany jest program całorocznej pracy.
– Dzięki pomocy przyjaciół od jakiegoś czasu do kolportażu informacji o spotkaniach czy do dostarczania materiałów duszpasterskich dla katechistów używam trochę niestandardowego środka lokomocji, a jest nim motolotnia. Po kursie obsługi i pilotażu doskonale zdaje egzamin jako środek komunikacyjny w niełatwym górskim terenie. Latam także po sąsiednich parafiach. Mieszkańcy wiedzą, że jeśli na niebie pojawia się coś buczącego o dużych skrzydłach, nie jest to orzeł ani latający smok, ale ich łatający proboszcz – dodaje z uśmiechem ks. Wiesław Podgórski.
W centrum parafii La Unión od kilku lat istnieje ośrodek formacyjny dla dzieci i młodzieży, który misjonarz utworzył, biorąc wzór z salezjańskich oratoriów. – Dzięki wolontariuszom prowadzimy zajęcia pozalekcyjne, warsztaty plastyczne, kulinarne, teatralne i sportowe, kursy językowe oraz zajęcia wyrównawcze dla dzieci i młodzieży. Staram się według moich możliwości być koordynatorem tej placówki – opowiada misjonarz.
Jak podkreśla, wielką rolę w funkcjonowaniu ośrodka pełnią wolontariusze z Polski. – Od trzech lat przyjeżdżają do misyjnej pracy świeccy z naszej ojczyzny. Były oazowiczki, które siały ducha Ruchu pośród tutejszych młodych, była również para sportowców, którzy z dużym powodzeniem prowadzili zajęcia sportowe. Inni włączali się w warsztaty malarskie oraz posługiwali przy wystroju świątyni. To wielka pomoc misyjna, wychowawcza i ewangelizacyjna oraz okazja dla osób świeckich, które czują ducha misyjnego, aby zrealizować swoje marzenia – dodaje.
Duchowe wyzwania
Rejon, w którym posługuje ks. Podgórski, to prowincja Manabi. Należy ona do terenów nadbrzeżnych, choć aby dotrzeć nad morze, trzeba jechać półtorej godziny samochodem. Mieszkańcy, ludność kreolska, są w większości potomkami Hiszpanów, lecz płynie w nich również krew miejscowych Indian.
– Nie mają oni głębokiej wiary, choć deklarują chrześcijaństwo, a w większości nawet katolicyzm. Wiarę postrzegają jako rodzaj zabobonu. Z jednej strony na każdym kroku pokazują, ze ufają Bogu i wierzą – widać to na przykładzie napisów na domach, samochodach czy nawet autobusach. Ogromne wizerunki Chrystusa i świętych oraz napisy „Bóg mnie kocha” czy też „Bóg jest Miłością” są czymś normalnym. W mowie potocznej zwykle kończą rozmowę słowani „jak Pan Bóg pozwoli”. Równocześnie większość z nich nie chodzi regularnie do kościoła, tylko od wielkiego święta, nie odczuwają też potrzeby regularnej spowiedzi – opowiada ks. Wiesław Podgórski.
Dodaje, że mieszkańcy jego misji to przede wszystkim ludzie ubodzy. Na terenie parafii jest kilku dużych hodowców bydła, którzy posiadają kilkutysięczne stada krów. Wiele osób znajduje pracę w tych farmach jako poganiacze bydła. Mało kto pracuje na posadzie państwowej. Najbiedniejsi otrzymują od państwa pomoc w wysokości 50 dolarów miesięcznie i to w miejscowych warunkach pozwala rodzinom na codzienną egzystencję. Misjonarz zachwala ekwadorską kuchnię. Jego ulubionym daniem jest encebollado, czyli gorąca zupa z ryb i cebuli. Kolejnym specjałem są ceviche, czyli marynowane krewetki lub inne owoce morza w polewie cytrynowej, podawane najczęściej z chipsami bananowymi.
Pomocne dłonie
– Każdy rok niesie coś innego, kolejne zadania, wyzwania czy troski i problemy. W tym roku oczekuję na przybycie sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia z Namur. Poznałem je podczas mojego pobytu w Czadzie. Zaprosiłem je, aby na terenie misji otworzyły nową placówkę. Jestem na etapie organizacji budynku, w którym będzie mieścił się ich dom. Mam nadzieję, że ich posługa wniesie wiele w dzieło ewangelizacji i pracy duszpasterskiej. Parafianie z radością oczekują ich przybycia. Mam również nadzieję, że wszelkie formalności oraz wyzwania lokalowe i bytowe da się z Bożą pomocą pokonać – podkreśla misjonarz.
Od samego początku misjonarza wspierają mieszkańcy i parafianie z Kłyżowa, skąd pochodzi ks. Wiesław Podgórski. Od sześciu lat w wakacje organizowany jest Piknik Misyjny, na którym prowadzona jest kwesta na pomoc dla misjonarza. – Był to pomysł przyjaciół i znajomych ks. Wiesława. Podczas jego odwiedzin w parafii zobaczyli, jak wiele prowadzi dzieł, i odczuli potrzebę włączenia się w nie poprzez konkretną pomoc – przyznaje ks. Tadeusz Pasek, proboszcz.
– Organizowany przez nas piknik to czas spotkania misjonarza z nami, mieszkańcami Kłyżowa, i przyjaciółmi misji. Wspólnymi siłami staramy się przygotować elementy misyjne, kulturalne, sportowe i religijne. Podczas pikniku prowadzona jest zabawa „Misyjny balonik”, w której każdy może wylosować ciekawą nagrodę niespodziankę. Jest wiele atrakcji, z których można korzystać do woli – wymienia Rafał Tofil, jeden z organizatorów. Stałym elementem pikniku są pokazy konika polskiego z hodowli Stanisława Haliniaka. Każdy może spróbować jazdy w siodle, a tym, którym brakuje na to odwagi, proponuje się zobaczenie go z bliska i pogłaskanie. – Ksiądz Wiesław w Ekwadorze dużo przemieszcza się konno. Kilka lat temu pokazywał swoje umiejętności podczas naszego pikniki. Był mu posłuszny najbardziej narowisty koń z całej hodowli, który nawet mnie wyrzucił z siodła – dodaje pan Stanisław.
– Także w tym roku na tych, którzy przyjadą na nasz Piknik Misyjny, czeka wiele atrakcji oraz superniespodzianka, której nie zdradzamy. Będzie naprawdę ciekawie. Zapraszamy – podsumowuje Weronika Madej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).