Tak, przyznaję: Powstanie we mnie rezonuje. Zwykli ludzie, którzy poszli, bo inaczej nie mogliby sobie samym spojrzeć w oczy. Ale jest we mnie drugi głos...
1 sierpnia. Dzień szczególny. Dzień, w którym w godzinie W zawyją syreny, a ludzie na ulicach zatrzymają się w biegu. Na minutę.
Czy to dobrze, że wybuchło? Jaką miało wartość? Co przyniosło dobrego i czy warto było tę cenę zapłacić? Te pytania powracają od wielu lat. Inaczej odpowiedzą na nie ci, którzy poszli walczyć. Inaczej ci, którzy ukrywali się w piwnicach domów. Inaczej rodziny pomordowanych na Woli czy na Mokotowie. Nie da się zapewne znaleźć jednej, satysfakcjonującej wszystkich odpowiedzi. I być może nie trzeba jej ustalać.
W historii Polski przeplatały się czasy romantyzmu i pozytywizmu. Walki i budowania od podstaw. Trudno się dziwić, że ludzie "czasu budowania" z goryczą myślą o tym, co zniszczyła walka. Ale kolejne pokolenie doceni zryw walki o to, co dla nas ważne. Wbrew wszystkiemu i wszystkim, bez patrzenia na osobisty koszt. Także ten najwyższy.
I być może właśnie takiego dwugłosu nam potrzeba.
Tak, przyznaję: Powstanie we mnie rezonuje. Zwykli ludzie, którzy poszli, bo inaczej nie mogliby sobie samym spojrzeć w oczy. Matki, które nie powstrzymywały nieletnich córek, choć tak bardzo o nie całe życie drżały. One też wiedziały: jest taki czas, że dzieci muszą iść. Choćby miały nie wrócić. Nie do pojęcia, gdy przychodzi czas pokoju.
Ale jest we mnie drugi głos, który woła, że prócz szalonego romantycznego "jakoś to będzie" trzeba jeszcze rozwagi. Trzeba planowania. Trzeba dobrego wyboru metod i środków. Nie po to, powstrzymać zryw (równie dobrze można by dłońmi próbować powstrzymać wodospad), ale by go dobrze ukierunkować. Na tyle, na ile można ukierunkować szaleństwo.
Cieszę się, że Powstanie rezonuje nie tylko we mnie, ale i w zwykłych ludziach. Ludziach, po których na co dzień tego nie widać. Nie demonstrują swojego przywiązania. Może nawet nie nazywają. Nie ma takiej potrzeby. Ale gdzieś w nich - w nas - żyje to jedno przekonanie, że czasem trzeba działać mając nadzieję nawet wbrew nadziei. I że są rzeczy, które są warte każdej ceny.
Tak, potem znów się podzielimy. Znów będziemy dyskutować, oceniać, zastanawiać się co by było gdyby i czy było warto. Może przestaniemy sobie (niestety) patrzeć w oczy i podawać rękę. Ale to już jest inny czas.
Bardzo bym chciała, żeby lepiej nam wychodziło planowanie, budowanie i współpraca. Ale ta siła, której wyrazem jest Powstanie Warszawskie, nie powinna zginąć. Jest nam niezbędna...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.