Spór o „jakość życia”

Komentarzy: 8

Beata Zajączkowska Beata Zajączkowska

publikacja 31.07.2017 06:00

- Nasze wspaniałe dziecko od nas odeszło – tymi słowami mama niespełna rocznego Charliego Garda poinformowała o śmierci ukochanego synka. Zmarł w hospicjum. Sędzia nie zgodził się na to, by ostatnie chwile spędził w domu z rodzicami.

Charlie zmarł na tydzień przed swymi pierwszymi urodzinami. Bezduszny sędzia nie zgodził się nawet na to, by odchodził w domu, wśród najbliższych. Nakazał przewiezienie go do hospicjum i tam odłączenie od aparatury podtrzymującej życie. Wcześniej, publicznie poinformował o wynikach najnowszych badań nie dających już chłopcu żadnych szans nawet na eksperymentalną terapię. Rodziców nikt o tym wcześniej nie uprzedził. Tak jak pozostali dowiedzieli się o tym na sali sądowej. Serce matki tego nie wytrzymało - musiała wyjść. Wyjątkowy wyraz braku wrażliwości i jakichkolwiek ludzkich uczuć. Tak jakby nie można było z rodzicami na ten temat porozmawiać chwilę przed rozprawą. Uprzedzić o tym, co ich czeka. Cała ta trwająca kilka tygodni batalia o możliwość włączenia chłopczyka w eksperymentalną terapię jasno pokazała, że mimo mobilizacji tysięcy ludzi na całym świecie od początku była ona skazana na niepowodzenie. Zarówno mający go pod opieką lekarze, jak i kolejne trybunały głęboko były bowiem przekonane nie o tym, że jego życie ma taką samą wartość i godność, jak życie każdego z nas, ale o tym, że maluszek musi zginąć bo „ma za niską jakość życia”. 

I w całej tej sprawie to chyba jest najważniejsze. Bo nie kończy się ona wcale ze śmiercią Charliego. I tak, jak wcześniej była ogólnoświatowa mobilizacja, by ratować życie bezbronnego dziecka, tak teraz nie można poddać się przekonaniu forsowanemu przez pewne środowiska, że są ludzie, których „jakość życia” jest za niska, więc nie opłaca się ich leczyć. I co więcej wszystko to jeszcze „w interesie” samych tych ludzi, bo takie właśnie sformułowanie pojawiło się w oświadczeniu londyńskich medyków mających pod opieką Charliego. Przy okazji ostatniej rozprawy wyszła też na jaw bolesna prawda, że praktycznie odkąd lekarze zaczęli prawną batalię o odłączenie chłopczyka od aparatury zaprzestali go leczyć, a nawet przeprowadzać podstawowe badania. Mowa nie o kilku dniach, ale miesiącach - licząc od kwietnia. Dlatego m.in. niemożliwe stało się włączenie Charliego do eksperymentalnej terapii. Przekonany jest o tym amerykański lekarz Michio Hirano, dyrektor Centrum Chorób Mitochondrialnych i Metabolicznych w Nowym Jorku, który wraz z naukowcami watykańskiego szpitala Dzieciątka Jezus gotowy był takie leczenie przeprowadzić z, jak poinformowano, szansami na sukces od 10 do 56 procent.

Nie należy też przemilczać innego istotnego elementu. Brytyjski rząd wyznaczył do sprawy Charliego prawniczkę, która od lat działa w organizacji „Compassion in Dying”. Niby nie opowiada się ona jeszcze wprost za eutanazją, ale w praktyce pomaga ludziom legalnie realizować ich „prawo” do godnej śmierci. I to właśnie ta sędzia miała bronić praw małego pacjenta. Pokazuje to, jak mocne są naciski środowisk promujących w świecie kulturę śmierci, pod płaszczykiem dobrego jakościowo życia. I tu właśnie dochodzimy do istoty sprawy. Ogólnoświatowy spór o Charliego jest w istocie sporem o to, kto ma prawo oceniać i decydować, czyje życie jest „wystarczająco jakościowo dobre”, by je kontynuować lub nie. Co więcej, kto ma prawo decydować o tym, gdzie nasi najbliżsi będą umierać. Rodzicom chłopca odebrano nawet prawo do tego, by mogli wybrać gdzie ich synek będzie umierał. Nie zgodzono się, choć wielokrotnie o to błagali.  Kimże trzeba być, by nie wsłuchać się w głos zrozpaczonej matki: „Wiemy, że nasz synek umrze, ale pozwólcie nam go chociaż zabrać do domu. Pragniemy aby spędził ostatnie godziny życia w otoczeniu rodziny i najbliższych mu osób. Chcielibyśmy go po prostu wykąpać, ułożyć w łóżeczku, w którym nigdy nie spał i nacieszyć się nim tyle, ile jeszcze możemy. Czy pragniemy dla naszego synka naprawdę zbyt wiele?”.

Sprawa Charliego jasno pokazuje, że wygrały środowiska, którym bardzo zależy na tym, by poszerzyć dostępność do procedur kończących życie, a nie do tych je broniących i rozszerzających prawa instytucji kosztem praw rodziny. Stajemy w obliczu zintensyfikowanego sporu o to kogo leczyć, a gdzie zastosować eugeniczne praktyki odnośnie do jakże subiektywnego oceniania jakości ludzkiego życia. Trudno nie zgodzić się z szefem Papieskiej Akademii Życia, który stwierdził, że „przechodzą go ciarki z przerażenia, gdy to sądy zaczynają decydować o tym, kto może dalej żyć a kto już nie”. Nigdy nie można działać z umyślnym zamiarem zakończenia ludzkiego życia. Doszliśmy już do końca kultury śmierci. Publiczne instytucje decydują czy dziecko ma prawo żyć i działają przy tym wbrew woli rodziców. Zdecydowany sprzeciw wobec tym praktykom to sens batalii o Charliego, która nie skończyła się wraz z jego śmiercią. To wołanie o ludzi sumienia. Wołanie coraz pilniejsze, gdyż współczesny człowiek gotów jest totalnie zastąpić Boga w decydowaniu o tym, kto ma prawo żyć. A że tak jest świadczy przypadek nierodzących się już prawie dzieci z zespołem Downa. Jeszcze kilka lat temu były one w stanie sprostać stawianym „standardom jakości życia”. Dziś już nie. Sprawa Charliego to wielkie „nie” powiedziane eutanazji, uporczywej terapii i opuszczeniu chorego, a także wołanie o wielkie „tak” powiedziane kulturze towarzyszenia, rozwojowi badań szczególnie nad interesującymi nielicznych chorobami rzadkimi, a także terapią bólu. To taki „testament za życiem i bliskością” tego małego chłopca dla naszej coraz bardziej proeutanazyjnej ludzkości. Obyśmy chcieli wprowadzić go w życie. A dziś wraz z papieżem Franciszkiem „zawierzajmy Ojcu małego Charliego oraz módlmy się za jego rodziców i za osoby, które go kochały”.  

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..