Straszna to ślepota, której wydaje się, że widzi.
Czytam komunikat z 376. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski. Czym zajmowali się biskupi? Poświęcili Polskę Niepokalanemu Sercu Maryi, upamiętnili 20 rocznicę pobytu papieża Jana Pawła II w Zakopanem, zapoznali się z projektem „Wytycznych” dotyczących duszpasterstwa małżonków i rodzin, a także związków nieformalnych. Zajęli się też programem duszpasterskim, wyrazili poparcie dla nowej inicjatywy ochrony życia poczętych, zagrożonego przez praktyki eugeniczne, zaprosili na Narodową Pielgrzymkę na Jasną Górę, podziękowali za pracę nauczycielom i katechetom oraz pobłogosławili rolnikom. Coś opuściłem? Tak, punkt siódmy komunikatu. Intrygujący. Zacytuję: „Wobec trwającego kryzysu migracyjnego w Europie i obecności dużej społeczności migrantów ze Wschodu, głównie z Ukrainy, biskupi zachęcają do szukania odpowiedzi w Ewangelii na te wyzwania. Jednocześnie dziękują wszystkim, którzy okazują im różnego typu pomoc, a szczególnie tym, którzy oferują im zatrudnienie z zachowaniem przynależnych im praw pracowniczych”.
Co w nim intrygującego? Po pierwsze jego lakoniczność. Reakcję na przetaczającą się przez nasz kraj dyskusję o migrantach ograniczono w nim w zasadzie tylko do prośby, by na problem spojrzeć ewangelicznie. Po drugie zauważenie, że nie chodzi tylko o imigrantów z Południa, ale także naszych sąsiadów ze Wschodu. A po trzecie i chyba bardzo istotne – zawoalowane zwrócenie uwagi na problem ich wykorzystywania przez pracodawców. Skoro już nawet biskupi w oficjalnym komunikacie zwracają na to uwagę, to pewnie nie jest to już marginesem. I choć problem szczególnie zauważalny jest pewnie w odniesieniu do cudzoziemców – wiadomo, mają trudniej przed taka agresją się bronić – to nie omija także naszych rodaków.
Część pracodawców nie zauważa, że ich przedsiębiorstwo funkcjonować może tylko dzięki jego pracownikom. Uważa, że pozwalając im pracować robi im tak wielką łaskę, że ci powinni całować ich po rękach. Przekonanie to rośnie w czasach kryzysów i wzrostu bezrobocia, ale w czasach hossy nie mija, tylko zamienia się w pretensje, że pracownicy nie chcą dłużej dać się wykorzystywać. Widać to dość wyraźnie w obiekcjach, jakie zgłaszane są czasem pod adresem programu 500+. „Dali im pieniądze, to już się im nie chce pracować” – słyszałem tu i ówdzie niezadowolonych, że ta czy inna kobieta zrezygnowała z pracy. A ja – złośliwiec – zastanawiam się, ile owe kobiety zarabiały, jeśli te 500, 1000 czy 1500 złotych spowodowało, że przestało im się opłacać pracować? Bo nie wydaje mi się, by tak łatwo rezygnowały z satysfakcjonującej i dobrze płatnej posady.
Warto zauważyć też, że to, co pracownik dostaje na rękę, to tylko część tego, co wedle reguł przyjętych w naszym kraju mu się należy. Częścią wynagrodzenia jest też to, co odkładane jest na szeroko pojęte społeczne ubezpieczenie – składka zdrowotna, rentowa i przede wszystkim emerytalna. Danie oficjalnie pensji minimalnej, a więcej pod stołem, to skazanie pracownika na niższą emeryturę. Częścią wynagrodzenia jest też prawo do płatnego urlopu. Częścią wynagrodzenia, nie łaską. No i o czym pracodawcy czasem zapominają, pracownika najmuje się do pracy na osiem godzin dziennie, czterdzieści tygodniowo albo ileś tam miesięcznie. Zależnie od sposobu rozliczania. Ale nie jest tak, że można wymagać od niego, by ciągle pracował od świtu do nocy.
Do tego dochodzi jeszcze to, o czym dyskutowano niedawno podczas konferencji w Krakowie: problem pracy prekaryjnej, czyli „zatrudniania człowieka na niepewnych warunkach”. Pracodawca jest wtedy dla pracownika kimś w rodzaju Katarzyny II, która „pałace stawia, głowy ścina kiedy jej przyjdzie na to chęć”. Niestety, takie podejście do pracowników też nie jest rzadkością. I co tu dużo mówić: jest wielką krzywdą, jaką się im wyrządza. Bo są żywymi ludźmi, osobami, a nie nieczułymi maszynami.
Chrześcijanie, którzy takich rzeczy się dopuszczają pewnie często nie widzą powodu, by cokolwiek sobie wyrzucać. No bo.... Nie ma oczywiście nic odkrywczego w stwierdzeniu, że znajomość Ewangelii to jedno, a stosowanie jej w praktyce – to drugie. Problem stary jak chrześcijaństwo. Sęk w tym, że owa nieumiejętność przełożenia Ewangelii na życie ma (co najmniej) dwa wymiary. Pierwszy to ludzka słabość, sprawiająca że człowiek, choć wie jak powinien postąpić, wybiera inne, nieewangeliczne rozwiązanie. Drugą jest... No, może to też słabość, ale powodująca ślepotę. Bywa że chrześcijanie nie widzą, jak bardzo ich wartościowanie i postępowanie odstają od Ewangelii. Żyją jak żyją przekonani, że niczego w swoim wartościowaniu zmieniać nie muszą, a w życiu potrzeba im już tylko drobnych korekt. Ot, tacy współcześni faryzeusze i uczeni w Piśmie widzący wiele różnych zasad, ale nie potrafiący uporządkować ich przykazaniem miłości. Straszna to ślepota, której wydaje się że widzi. Ale cóż...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.