Ja ci pomogę

– Przez 20 lat picia zrujnowałem życie swoje i moich najbliższych. Bardzo kochałem żonę i dzieci, ale w rozgrywce z alkoholem oni przegrywali – przyznaje Krzysztof z Jastrzębia-Zdroju, niepijący alkoholik.

Reklama

Nawet nie wiem, skąd wziął się mój alkoholizm. Wychowałem się w rodzinie, w której trunki były tylko przy jakichś uroczystościach. Nigdy nie widziałem, żeby mój ojciec był pijany. W domu nie było awantur, kłótni. To była normalna, z tradycjami, bardzo religijna rodzina. Byłem ministrantem, lektorem, cały czas blisko Kościoła.

Sierpień. Nie piję

Któregoś dnia na szkolnej wycieczce wypiłem za dużo. Na drugi dzień byłem schorowany, miałem potężnego kaca. Ktoś doradził mi, żeby sobie wypić, wypiłem i poczułem ulgę. Od tej pory cały czas było we mnie pragnienie, żeby znów się napić. Nie było to jeszcze codzienne picie, to były lata szkoły średniej. Wtedy co jakiś czas odbywały się różnego rodzaju prywatki. Zawsze był tam alkohol. Podjąłem pracę. Znaleźli się koledzy, którzy zostawali dłużej po pracy, można było sobie z nimi posiedzieć, coś wypić. To stało się moją codziennością. Ożeniłem się. Wydawało mi się, że jak założę rodzinę, to będzie inaczej. I początkowo tak było, ale później coraz częściej szukałem kontaktu z kolegami. Rodziły się dzieci, a w moim życiu było coraz więcej nieodpowiedzialności. Alkohol zawsze stawał mi na drodze do tego, żeby normalnie funkcjonować. Żona nie miała we mnie oparcia. Zdarzało się, że nie odebrałem dzieci z przedszkola albo przyjechałem na ostatnią chwilę w takim stanie, że panie nie chciały mi ich wydać. Żeby wmówić sobie, że jednak jestem mocny, że jak chcę, to potrafię nie pić, podejmowałem różne okresy abstynencji, np. w Adwencie, w Wielkim Poście czy w sierpniu. Wtedy z głową podniesioną do góry mówiłem: „Nie piję, bo sierpień”. Ale co z tego, jak od września zaczynało się z powrotem to samo.

Było nawet gorzej – trzeba było nadrobić to, co się straciło. Z czasem moje picie było coraz gorsze. Żeby się upić, potrzebowałem coraz mniej alkoholu. Żona nie wytrzymywała, zabierała dzieci, wyprowadzała się. Ja wtedy przestawałem pić, szedłem do nich, przepraszałem. Żona wracała, parę dni był spokój i znowu... W końcu zobaczyłem, że moje życie nie może tak wyglądać. Nie szukałem jednak fachowej pomocy, myślałem, że sam sobie dam radę. Zacząłem chodzić do przychodni, najpierw zażywałem leki i trzy miesiące udało mi się nie pić. Później zrobiłem sobie wszywkę alkoholową u nas w szpitalu. Udało mi się wytrwać 11 miesięcy.

Nie chciałem już żyć

Wtedy zauważyłem zmiany, jakie nastąpiły w domu. Widziałem, że moja żona jest zadowolona, że może na mnie liczyć, że ma we mnie oparcie. Wiedziała, że nawet jeśli się spóźnię, to do domu przyjdę trzeźwy. Jednak mnie samemu było z tym bardzo źle. Ona chwaliła mnie przed sąsiadkami, przed koleżankami, opowiadała, jak to teraz jest fajnie. A ja byłem bardzo niezadowolony. Cały czas myślałem o tym, kiedy znowu będę mógł się napić. Jak skończyło się działanie tych tabletek, piłem przez rok. Codziennie. W końcu moja biedna żona podjęła decyzję, że chce rozwodu... Oprzytomniałem dopiero wtedy, gdy dostałem wezwanie do sądu.

Żona napisała mi liścik: „Wiem, że jak będziesz chciał, to wytrzymasz miesiąc, ale potem znów będzie to samo. Nie chcę już takiego życia”. Wtedy zacząłem szukać dróg ratunku. I dopiero po latach niepicia doszedłem do tego, że to była jej zasługa.

Dowiedziałem się o jednym klubie abstynentów, ale zawiodłem się tam na pewnym człowieku. Mieliśmy się spotkać, a on nie przyszedł na spotkanie. Po raz kolejny postanowiłem: sam dam sobie radę. Ale ta samotna walka trwała bardzo krótko – 200, 300 metrów – do pierwszego baru. Piłem potem jeszcze przez dwa miesiące. I to było najgorsze picie w moim życiu. Doprowadziło mnie do tego, że nie chciałem już żyć. Nie byłem na tyle odważny, żeby popełnić samobójstwo, ale pamiętam, jak kilka dni nie jadłem, nie myłem się, leżałem w pokoju (odstąpionym mi przez żonę) i po prostu chciałem umrzeć. Najlepiej, żeby Pan Bóg mnie z tego świata zabrał, żebym zasnął i więcej się nie obudził. Ale widocznie Pan Bóg miał inne plany. Zaprowadził mnie do klubu abstynentów.

Ciężko schorowany, po intensywnym piciu, kiedy nie mogłem już praktycznie przyjmować alkoholu, poszedłem do klubu. Byłem za wcześnie, otwierali dwie godziny później, postanowiłem poczekać. Jak przyszedł gospodarz i mnie zobaczył, to stwierdził, że takich tu nie potrzebują. Po raz kolejny zawiodłem się na ludziach… Ale na moje szczęście, wychodząc z tego klubu, natrafiłem na ks. Wacława Basiaka. Znał mnie jeszcze z czasów, kiedy byłem ministrantem, i zapytał: „Krzysiek, co ty tu robisz?”. Zdziwiłem się, że do mnie zagadał, że w ogóle mnie poznał i powiedziałem mu, że przyszedłem do klubu AA, ale mnie stamtąd wygonili. A on, wysoki, metr dziewięćdziesiąt wzrostu, objął mnie, przytulił do serca i powiedział: „Krzysiek, ja ci pomogę. Tylko idź do domu, nie pij już dzisiaj, zjedz coś, wykąp się. I przyjdź do mnie jutro”.

Przyszedłem na drugi dzień, zadzwoniłem na domofon i cisza. Troszeczkę byłem zawiedziony, ale znowu przyszła mi myśl: „Dam sobie sam radę”. Pojechałem do Krakowa, to była sobota, wróciłem w niedzielę, dzwoni telefon. Odebrała go żona. Szorstkim głosem mówi: „Do ciebie”. Podszedłem, a tam: „Krzysiek, dlaczego wczoraj nie przyszedłeś? Gdzie byłeś? Ja na ciebie czekałem!”. Zacząłem się tłumaczyć, a on: „Dobra, to kiedy przyjdziesz?” Nie wiem, skąd ks. Basiak miał mój numer telefonu. Przyszedłem do niego następnego dnia. Porozmawiał ze mną, opowiedział mi, jak działa klub, roztoczył przede mną piękną wizję. Zaprowadził mnie tam, przedstawił i zostawił z tymi ludźmi. Oni zaczęli opowiadać mi o swoim życiu, zaprosili na mityng, który miał odbyć się w czwartek. Przyszedłem. Od tego czasu już nie piję.

Przyjdź na kawę

Na mityngu przeczytałem pierwszy z dwunastu kroków zdrowienia z alkoholizmu: „Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, że przestaliśmy kierować naszym życiem”. Czytałem to zdanie wielokrotnie, aż w końcu dotarło do mnie, że w walce z alkoholem jestem przegrany. Że jedynym wyjściem dla mnie jest niepicie. Całe życie chciałem być lepszy od alkoholu. Chciałem go pokonać. Kiedy szedłem na piwo, to zawsze w założeniu miałem: „Dzisiaj się nie upiję”. Tylko nigdy nie umiałem wyczuć momentu, kiedy ma być mój ostatni łyk. I zawsze przegrywałem. Uświadomiłem sobie, że jeśli chcę być trzeźwy, to nie mogę sięgać po alkohol, bo mnie zabije.

Po jakimś czasie uczestnictwa we wspólnocie zacząłem realizować program dwunastu kroków. Ten program proponuje duchowe zmiany i sprawia, że mija obsesja picia. W kroku drugim uznajemy, że jest Siła, która jest większa od nas samych. Uwierzyłem w tę Siłę, w grupę, w całą wspólnotę i doszedłem do tego, że jest Bóg, który wszystkim się opiekuje. Wiem, że to On mnie tu przyprowadził. Przez lata picia nigdy nie odszedłem od Pana Boga. To znaczy… za daleko nie odszedłem. Przez całe 20 lat picia zdarzyło mi się chyba tylko raz czy dwa razy nie być w niedzielę na Mszy. W tym samym dniu, w którym przestałem pić, to był Wielki Czwartek i mój pierwszy mityng, umówiłem się z księdzem Wacławem na indywidualną spowiedź. Porozmawialiśmy sobie szczerze…

W kroku trzecim powierzam moje życie Bogu. Mam świadomość, czego dokonałem w pojedynkę, sam trzymając kierownicę życia. Krok czwarty jest bardzo ważny – to całkowite rozliczenie się ze swoją przeszłością. To odkrycie także swoich wad. Zanim doszedłem do tego kroku, wydawało mi się, że przestałem pić i jest fajnie. Nie zastanawiałem się, czy mam jakieś wady. Wydawało mi się, że tylko alkohol mi przeszkadza. Nie piłem trzy lata i okazało się, że wcale nie jest okej. Do tego doszło użalanie się nad sobą. Chciałem odnosić sukcesy. Nie powiedziałem tego wcześniej, ale mimo że nie uzyskaliśmy rozwodu, ja dla dobra wszystkich wyprowadziłem się z domu. Kiedy zrobiłem obrachunek swojego życia, znalazłem wady, które od zawsze mną kierowały. Zobaczyłem też, że mimo wszystko mam zalety. To pozwoliło mi na akceptację samego siebie.

W kroku ósmym robi się listę osób, które się skrzywdziło. Krok dziewiąty to zadośćuczynienie. Pierwszą osobą na mojej liście była żona. Pojechałem do niej, porozmawialiśmy sobie szczerze i od tej rozmowy zaczęliśmy czasami się spotykać. Ja prawie co niedzielę zabierałem dzieci do kościoła, potem jechaliśmy gdzieś razem. Kiedyś dzieci wsiadają do samochodu i najmłodsza córka mówi: „Tato, dziś nie jedziemy na lody”. – „Dlaczego?” – „Mama powiedziała, żebyś przyszedł na kawę”. I tak nasze spotkania stały się coraz częstsze.

Później moja żona postanowiła wyjechać do pracy za granicę. Poprosiła, żebym zajął się w tym czasie dziećmi. Zobaczyła we mnie zmiany. Przeprowadziłem się do dzieci… i tak już zostałem. Żona już nie jeździ za granicę, do dziś jesteśmy razem. Dzieci wyrosły, wyprowadziły się z domu, zostaliśmy sami. Mogę powiedzieć, że warto było przestać pić. Imię osoby dającej świadectwo zostało zmienione.

O wspólnoty anonimowych alkoholików działające na terenie archidiecezji katowickiej pytać można pod nr. tel. 32 725 74 04 (czynny w dni robocze od 17.00 do 20.00) oraz wysyłając e-maila na pik001@aa.org.pl. Więcej na: aa.org.pl.

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama