Czy można przekształcić kombinat usług religijnych we wspólnotę? – opowiada o. Andrzej Gutkowski.
Marcin Jakimowicz: Dlaczego chrześcijaństwo zdobyło świat w tempie, jakiego nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić?
O. Andrzej Gutkowski: Musimy odzwyczaić się od patrzenia na ten czas w sposób magiczny. Nie zadziałała „magia Pięćdziesiątnicy”, gdy wyszedł Piotr i swym kazaniem powalił na kolana 3 tys. ludzi, a świat za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stał się chrześcijański. Owszem, był to cud i Boża interwencja, ale prawdziwą siłą dynamizmu Kościoła była jedna rzecz: doświadczenie realnego spotkania ze Zmartwychwstałym w przestrzeni wspólnoty. Co więcej: ówcześni chrześcijanie mieli do tego świetne narzędzie. Do osobistego spotkania prowadziła konkretna droga: od 3 do 3,5 lat katechumenatu. To było absolutne minimum, by ktoś mógł zostać dopuszczany do chrztu! Selekcja, formacja, modlitwa. Ktoś, kto po latach tego ostrego treningu wchodził w chrzest, mógł pójść na arenę, by oddać życie za Jezusa. Sam chrzest przeżywany był we wspólnocie, która modliła się bardzo charyzmatycznie.
Skąd o tym wiadomo?
Ze świadectw pierwszych chrześcijan. Jezuita Giuseppe Bentivegna z uniwersytetu w Katanii na Sycylii zebrał świadectwa ojców Kościoła na temat modlitw czy chrztu w Duchu Świętym w pierwszych wiekach. Nawet sam św. Augustyn (bardzo późno, bo u schyłku kultury cesarstwa zachodniego) prosił, by pielęgnowano we wspólnocie modlitwę w językach (nazywał ją jubilacją) i przypominał, by zbierano wykazy cudów, które nastąpiły podczas modlitw wspólnoty. Wizje, proroctwa, dar poznania, szereg posług charyzmatycznych to był chleb powszedni.
Chcę zostać chrześcijaninem. Co mnie czeka?
Najpierw usłyszysz: chwila, chwila. Jeśli chcesz żyć tym, czym my żyjemy, to po pierwsze pokażemy ci, czym jest chrześcijaństwo, a później, gdy do tego dorośniesz, to być może cię ochrzcimy.
Już widzę minę Kowalskiego, który puka do kancelarii parafialnej z plikiem kwitów w ręku
Takie było podejście Kościoła pierwszych wieków. Stąd wzięła się instytucja ojca chrzestnego: znał katechumena i przed wspólnotą gwarantował: „Ten człowiek ma wiarę. Jest gotowy”. Gotowy, by żyć w taki sposób, by poganie nie bluźnili imieniu Jezus. Pierwsi chrześcijanie doskonale wiedzieli, że słowa mają moc. Wiedzieli, że Jezus jest Logosem – Słowem Wcielonym, a nie intelektualnym konceptem. W tamtej kulturze bluźnierstwo było największą tragedią, jaka mogła ich spotkać. Gdy po 3,5 roku przeszedłeś przez wszystkie etapy i skrutynia, wspólnota uznawała, czy jesteś gotowy do chrztu. Osobę przygotowaną do wejścia w świat nadprzyrodzony czekał ostatni etap: częste egzorcyzmy (ci ludzie wychodzili przecież z kultury pogańskiej). Dopiero potem mogłeś zostać zanurzony.
Kiedy ten system zaczął szwankować?
To była konsekwencja struktury Cesarstwa Rzymskiego. Po decyzjach Konstantyna i Teodozjusza chrześcijaństwo uznano za religię państwową w Imperium Romanum. Ale elity nie były opanowane przez chrześcijan, a ludzie często, by ocalić „stołki”, stawali się chrześcijanami. Urzędnicy kultów pogańskich stawali się „urzędnikami kultu chrześcijańskiego”. Wielu rzuciło się do Kościoła niekoniecznie z pobudek religijnych. System żmudnego przygotowania do chrztu wysiadł. Zadusił się katechumenat. Najpierw został zredukowany do 40 dni Wielkiego Postu, a później do końcówki tego okresu. Wraz ze chrztem dzieci zniknął zupełnie. Zniknęło jedno z najważniejszych narzędzi doprowadzenia ludzi do dojrzałej wiary.
Mamy dziś chrzest niemowląt. Chce Ojciec wylać dziecko z kąpielą?
Nie! Mówię tylko o tym, dlaczego dziś trudniej nam dojść do dojrzałej wiary. Ochrzczone dzieci dorastają dziś najczęściej w rodzinach, które nie są już rodzinami chrześcijańskimi w świecie post-chrześcijańskim. Może przyjdą jeszcze do bierzmowania po kwit, ale nie spotykają się z żadną formacją.
Formacja? Straszne słowo! Wspólnoty boją się go jak ognia.
Nie dziwię się, bo jest ono jednym z najbardziej nadużywanych pojęć. Często utożsamiamy ją z zalewem informacji. Mamy ludzi, którzy bardzo dużo wiedzą, a gubią się, gdy trzeba podjąć najprostszą decyzję. Formacja, będę powtarzał do znudzenia, to nie sesja naukowa, gdzie zamęczamy ludzi prelekcjami, wykładami i listą obowiązkowych lektur. Formacja musi prowadzić do spotkania z żywym Bogiem we wspólnocie Kościoła, bo inaczej „produkuje” jedynie teoretyków chrześcijaństwa, a nie chrześcijan gotowych pójść za Jezusem w ogień.
Co można z tym zrobić?
Spędziłem we Włoszech ponad 20 lat. Często bierzmowaliśmy młodzież podczas Seminarium Odnowy Wiary. Przychodzili i słyszeli kerygmat. Neokatechumenat przygotowywał ich do bierzmowania przez swe katechezy. To był pierwszy szlif. Nie mam złudzeń: nastolatek bombardowany ze wszech stron przez kulturę, która wyrugowała chrześcijaństwo, ma niewielką szansę dojścia do osobistego spotkania z żywym Bogiem. Bez formacji daleko nie ujedziemy. A wiele wspólnot ma z tym kłopot. Spędziłem lata we włoskiej Wspólnocie Maria, która modli się od 1971 roku. Oni nie kopiowali modeli wspólnot zielonoświątkowych, bo wiedzieli, że to jedynie przenoszenie pewnych protez. Te wspólnoty, z całym szacunkiem dla braci protestantów, nie mają doświadczenia działania Bożego przez struktury, nie mają „mentalności Kościoła”. To galaktyka grup, które opierają się na indywidualnych darach i posługach. Jacqueline i jej mąż Alfredo Ancillotti, założyciele Wspólnoty Maria, ustalili pewne jasne zasady: „Nie bawimy się charyzmatami poza wspólnotą Kościoła”. Jest dziś cały szereg listów biskupów, które dają charyzmatykom zielone światło, ale zaznaczają: „Nie posługujcie charyzmatami poza wspólnotą, bo rozmijacie się z ich przeznaczeniem!”. One są do budowy Kościoła. We Wspólnocie Maria jest i Różaniec, i Msza św., i modlitwy do wszystkich świętych świata. A potem długie śpiewanie w językach. Oni nie kopiują ślepo wzorców przychodzących z Zachodu.
Mają wpływ na włoski Kościół?
Nieprawdopodobny! Od tej wspólnoty zaczęła się cała włoska Odnowa Charyzmatyczna. To macierzysta wspólnota dla wielu innych. Jednym z owoców jest np. ruch Cavalieri della Luce (Rycerze Światła), czyli ponad 200-tysięczna ekipa młodych, którzy ewangelizują na plażach w Rimini, w restauracjach, szkołach. Owoce Wspólnoty Maria są gigantyczne.
Jak wygląda ich formacja?
Modlitwa, modlitwa i modlitwa. I od czasu do czasu konferencja.
Czy poza wspólnotami formacja jest dziś możliwa?
Wszystko zależy od tego, co zaproponuje parafia. Czy da propozycję formacyjną? Czy parafia jest w stanie przekształcić się z kombinatu usług religijnych we wspólnotę? Wiele zależy od wizji proboszcza, księży.
Znam przypadki, gdy ktoś zajmujący się jedynie ministrantami funduje im świetną formację.
Jasne! Widziałem parafie, które proponowały ludziom na przykład lectio divina. W formacji nie może zabraknąć spotkania z Bogiem przez słowo. Bez wejścia w słowo czytane we wspólnocie Kościoła nie ma mowy o jakimkolwiek wzrastaniu.
Często chcemy odkryć Amerykę. Wymyślić coś nowego, zapominając o doświadczeniu tych, którzy modlili się przed nami.
Wyważamy otwarte drzwi. A mamy prawdziwe perły. Na przykład oazy, które wychowały do wiary setki tysięcy ludzi. Czym jest formacja oazowa, jeśli nie katechumenatem?
Ostatnio widzimy nad Wisłą duchowe przebudzenie. Jaka jest szansa, by ludzie przychodzący na spotkania modlitewne zakorzenili się w Kościele?
Wszystko zależy od tego, czy polski Kościół wykorzysta ten czas, który jest poniekąd owocem Światowych Dni Młodzieży. Pokazały one, że to ruchy i wspólnoty są dziś miejscami formacji. Przecież nad Wisłę nie przyjechała „młodzież z całego świata”, ale – powiedzmy sobie szczerze – młodzi ze „wspólnot całego świata”. Pokazywały to statystyki. Niewielu było pielgrzymów, którzy przyjechali na własną rękę. Przyjechali w ramach ruchów, w których na co dzień odkrywają piękno chrześcijaństwa. Żyjemy na zakręcie historii. Rozpadł się komunizm, ludzie wpadli po uszy w konsumpcjonizm, ale budzą się dziś z konstatacją, że to nie wypełniło ich pustki. Czy wykorzystamy ten znak czasu i odpowiemy na ich tęsknoty?
Dr Andrzej Gutkowski OFMConv - wykładowca patrologii. Był wieloletnim duszpasterzem w parafii Fossanova we Włoszech. Mieszka w Krakowie. Pracuje z Drogą Neokatechumenalną i Odnową Charyzmatyczną.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.