Małżonkowie Ojca Pio

Ojciec Pio mówił o nich: „To jest moja rodzina!”. Licia i Settimio Manelli dali życie 21 dzieciom. 13 żyje do dziś. Jeden z synów założył nawet zgromadzenie zakonne. Manelli będą trzecim, po Quattroocchich i Martinach, wyniesionym na ołtarze małżeństwem.

Reklama

Ich życie jest dowodem na to, że z pomocą Boga świętość jest na wyciągnięcie ręki także w małżeństwie – mówił ks. Stanisław Oder w 2014 roku w Rzymie, zamykając proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym Licii i Settimia Manellich. Mamma Licia i Papà Settimio, czyli Mama i Tato – tak mówią o nich Włosi. W 1976 roku obchodzili złote gody.

„Życzę wam, byście dali tej ziemi i ku chwale nieba przepiękną koronę dzieci” – mówił 50 lat wcześniej do nowożeńców św. ojciec Pio. Przyjechali do stygmatyka na Gargano tuż po ślubie, z sanktuarium Matki Bożej w Nembro w prowincji Bergamo na północy Włoch. Był 15 lipca 1926 roku.

– Babcia miała wtedy 18 lat, a dziadek 40! Czytałam ich listy z okresu narzeczeństwa. Pisali do siebie o odpowiedzialności chrześcijańskich małżonków – opowiada mi siostra Stefania Manelli, wnuczka sług Bożych. – Dziadek zapytał babcię wprost: „Czy przyjmujesz zasady życia Ewangelią i według nauki Kościoła? Jeśli tak, to się pobierzemy”. Chciał być pewien, nie naciskał. A zanim się pobrali, pojechał do ojca Pio po poradę. Był jednym z pierwszych jego synów duchowych, a poza tym poważnie traktował małżeństwo.

Zanurzeni w Bogu

„Nasz tata powtarzał: »Moje małżeństwo i rodzina, którą założyliśmy z Licią, była naprawdę rodziną Boga nie umarłych, lecz żywych (Mk 12,27)«” – napisała w aktach procesu beatyfikacyjnego rodziców żyjąca trzynastka dzieci Manellich, a więc Saulo, Giambattista, Maria Teresa, Pia, Stefano, Sara, Filomena, Maria, Pio, Annamaria, Giorgio, Marcella, Giuseppe. Potomkowie Licii i Settimia co roku w rocznicę urodzin mamy, a więc 13 lipca, spotykają się w jej ulubionym sanktuarium Matki Bożej w Nembro. Modlą się o beatyfikację rodziców i dziadków. I wspominają.

– Dziadkowie poznali się… u krawcowej. „Jesteś tak piękna! – powiedział dziadek do babci. – Chciałbym wyrzeźbić cię w dwudziestu dzieciach z brązu”. To było jak proroctwo, które zresztą potwierdził mu sam o. Pio – śmieje się s. Stefania. Zakonnica, podobnie jak pięć innych kuzynek i kuzynów, należy do założonego przez wuja Stefano Zgromadzenia Franciszkanów i Franciszkanek od Niepokalanej (inspirują się m.in. duchowością św. Maksymiliana Kolbego; do żeńskiej i męskiej gałęzi należy dziś ponad tysiąc osób, m.in. w Brazylii, Izraelu, w Nigerii i Beninie oraz w USA, Wielkiej Brytanii i Polsce).

Faktycznie Licia nosiła 21 ciąż. Czwórkę dzieci straciła przed porodem, a czworo zmarło krótko po urodzeniu. Przy pierwszej szóstce pomagała jej opiekunka. Ale gromadka dzieci powiększała się i nie wystarczało już na pensję niani. Mamma Licia musiała radzić sobie sama. A kochała ład i porządek. „Mama nie miała ani lodówki, ani pralki, ani ciepłej wody w kuchni, ani żadnych innych udogodnień, jakie są dzisiaj” – wspomina syn Stefano. „A w czasie II wojny światowej robiła w domu sama nawet masło i marmoladę”.

– Babcia była wysoka, miała niebieskie oczy, czarne włosy i doskonałą figurę, krzątała się energicznie po domu! – śmieje się jej wnuczka. – Mało mówiła, była cała przesiąknięta Bogiem. Kiedy przygotowywała nam spaghetti, widziałam, że była z nami, a jednocześnie z Kimś Innym – wspomina s. Stefania Manelli. – Wszyscy widzieli w dziadkach świętych. Nigdy do siebie ani do dzieci nie krzyczeli, babcia była spokojna i słuchała. Wstawała o 4 rano, by zrobić świeży makaron dla 20 osób w domu. Piekła chleb do późnego wieczora. W tym czasie dziadek czytał nam Ewangelię.

Siostra Stefania mieszka w Nea­polu, ale przez lata pracowała w Afryce, gdzie franciszkanki od Niepokalanej w leprozoriach opatrują rany trędowatym. – Kiedy po raz pierwszy miałam to zrobić, zwymiotowałam. A dziś mogę powiedzieć, że nie ma piękniejszego doświadczenia miłości – uśmiecha się zakonnica. Ma piękną twarz – rysy babci Licii. – Kochać innych nauczyła nas babcia… I ufać Bożej Opatrzności. Bogu – mówi.

I właśnie Bogiem żył dom Manellich. „Mama robiła wszystko, by zebrać nas na modlitwie” – wspomina syn Stefano. „Modliliśmy się przed każdym posiłkiem, razem, na stojąco, przy stole. Codziennie był też Różaniec – rodzice wpoili nam, że po Mszy św. modlitwa do Maryi to jest najważniejszy element życia. Wieczorem krótka modlitwa przed pójściem spać, po kolacji. Czasem stawaliśmy wokół figur Jezusa z Najświętszym Sercem lub Matki Bożej albo św. Józefa, które były w domu. Pocałunkiem Mamy i Taty kończyliśmy dzień”.

Każdego dnia o piątej rano, po tym jak przygotuje ciasto na makaron, Licia idzie na Mszę św. To jedyny czas jej wytchnienia. Tu nabiera sił, często po nieprzespanej z powodu płaczu dzieci nocy. Kiedy wraca, budzi swoją gromadkę. Maluchy uczy, by zrobić znak krzyża jeszcze przed wstaniem. Każde po kolei.

Settimio jest całe dnie w pracy. Jest najpierw wojskowym i wykładowcą literatury, a potem dyrektorem szkoły i dziennikarzem – publikuje w periodykach religijnych. Sam zresztą dużo czyta ojców Kościoła, św. Tomasza, Augustyna. Dzieci zapamiętają taki obraz ojca: „Kiedy się modliliśmy razem na różańcu, tata cały czas klęczał. Pokazał nam, jak poważna to sprawa, modlitwa”.

Stefano pisze: „Mama z kolei zwykle w czasie Różańca trzymała na rękach któreś z niemowląt albo maluchów. Żeby za dużo nie rozrabiały, dawała im do rączek swój różaniec. Ale zwykle po drugiej dziesiątce małe kuleczki rozsypywały się po podłodze. Ojciec Pio co chwila musiał więc mamie darować nowy różaniec”.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama