Małżonkowie Ojca Pio

Joanna Bątkiewicz-Brożek

publikacja 12.08.2016 06:00

Ojciec Pio mówił o nich: „To jest moja rodzina!”. Licia i Settimio Manelli dali życie 21 dzieciom. 13 żyje do dziś. Jeden z synów założył nawet zgromadzenie zakonne. Manelli będą trzecim, po Quattroocchich i Martinach, wyniesionym na ołtarze małżeństwem.

Licia Gualandris urodziła się w 1907 roku w Nembro, Settimio Manelli w 1886 roku w regionie Abruzzo. Pobrali się 15 lipca 1926 roku w sanktuarium maryjnym w Nembro. Dali życie 21 dzieciom. zasoby internetu Licia Gualandris urodziła się w 1907 roku w Nembro, Settimio Manelli w 1886 roku w regionie Abruzzo. Pobrali się 15 lipca 1926 roku w sanktuarium maryjnym w Nembro. Dali życie 21 dzieciom.

Ich życie jest dowodem na to, że z pomocą Boga świętość jest na wyciągnięcie ręki także w małżeństwie – mówił ks. Stanisław Oder w 2014 roku w Rzymie, zamykając proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym Licii i Settimia Manellich. Mamma Licia i Papà Settimio, czyli Mama i Tato – tak mówią o nich Włosi. W 1976 roku obchodzili złote gody.

„Życzę wam, byście dali tej ziemi i ku chwale nieba przepiękną koronę dzieci” – mówił 50 lat wcześniej do nowożeńców św. ojciec Pio. Przyjechali do stygmatyka na Gargano tuż po ślubie, z sanktuarium Matki Bożej w Nembro w prowincji Bergamo na północy Włoch. Był 15 lipca 1926 roku.

– Babcia miała wtedy 18 lat, a dziadek 40! Czytałam ich listy z okresu narzeczeństwa. Pisali do siebie o odpowiedzialności chrześcijańskich małżonków – opowiada mi siostra Stefania Manelli, wnuczka sług Bożych. – Dziadek zapytał babcię wprost: „Czy przyjmujesz zasady życia Ewangelią i według nauki Kościoła? Jeśli tak, to się pobierzemy”. Chciał być pewien, nie naciskał. A zanim się pobrali, pojechał do ojca Pio po poradę. Był jednym z pierwszych jego synów duchowych, a poza tym poważnie traktował małżeństwo.

Zanurzeni w Bogu

„Nasz tata powtarzał: »Moje małżeństwo i rodzina, którą założyliśmy z Licią, była naprawdę rodziną Boga nie umarłych, lecz żywych (Mk 12,27)«” – napisała w aktach procesu beatyfikacyjnego rodziców żyjąca trzynastka dzieci Manellich, a więc Saulo, Giambattista, Maria Teresa, Pia, Stefano, Sara, Filomena, Maria, Pio, Annamaria, Giorgio, Marcella, Giuseppe. Potomkowie Licii i Settimia co roku w rocznicę urodzin mamy, a więc 13 lipca, spotykają się w jej ulubionym sanktuarium Matki Bożej w Nembro. Modlą się o beatyfikację rodziców i dziadków. I wspominają.

– Dziadkowie poznali się… u krawcowej. „Jesteś tak piękna! – powiedział dziadek do babci. – Chciałbym wyrzeźbić cię w dwudziestu dzieciach z brązu”. To było jak proroctwo, które zresztą potwierdził mu sam o. Pio – śmieje się s. Stefania. Zakonnica, podobnie jak pięć innych kuzynek i kuzynów, należy do założonego przez wuja Stefano Zgromadzenia Franciszkanów i Franciszkanek od Niepokalanej (inspirują się m.in. duchowością św. Maksymiliana Kolbego; do żeńskiej i męskiej gałęzi należy dziś ponad tysiąc osób, m.in. w Brazylii, Izraelu, w Nigerii i Beninie oraz w USA, Wielkiej Brytanii i Polsce).

Faktycznie Licia nosiła 21 ciąż. Czwórkę dzieci straciła przed porodem, a czworo zmarło krótko po urodzeniu. Przy pierwszej szóstce pomagała jej opiekunka. Ale gromadka dzieci powiększała się i nie wystarczało już na pensję niani. Mamma Licia musiała radzić sobie sama. A kochała ład i porządek. „Mama nie miała ani lodówki, ani pralki, ani ciepłej wody w kuchni, ani żadnych innych udogodnień, jakie są dzisiaj” – wspomina syn Stefano. „A w czasie II wojny światowej robiła w domu sama nawet masło i marmoladę”.

– Babcia była wysoka, miała niebieskie oczy, czarne włosy i doskonałą figurę, krzątała się energicznie po domu! – śmieje się jej wnuczka. – Mało mówiła, była cała przesiąknięta Bogiem. Kiedy przygotowywała nam spaghetti, widziałam, że była z nami, a jednocześnie z Kimś Innym – wspomina s. Stefania Manelli. – Wszyscy widzieli w dziadkach świętych. Nigdy do siebie ani do dzieci nie krzyczeli, babcia była spokojna i słuchała. Wstawała o 4 rano, by zrobić świeży makaron dla 20 osób w domu. Piekła chleb do późnego wieczora. W tym czasie dziadek czytał nam Ewangelię.

Siostra Stefania mieszka w Nea­polu, ale przez lata pracowała w Afryce, gdzie franciszkanki od Niepokalanej w leprozoriach opatrują rany trędowatym. – Kiedy po raz pierwszy miałam to zrobić, zwymiotowałam. A dziś mogę powiedzieć, że nie ma piękniejszego doświadczenia miłości – uśmiecha się zakonnica. Ma piękną twarz – rysy babci Licii. – Kochać innych nauczyła nas babcia… I ufać Bożej Opatrzności. Bogu – mówi.

I właśnie Bogiem żył dom Manellich. „Mama robiła wszystko, by zebrać nas na modlitwie” – wspomina syn Stefano. „Modliliśmy się przed każdym posiłkiem, razem, na stojąco, przy stole. Codziennie był też Różaniec – rodzice wpoili nam, że po Mszy św. modlitwa do Maryi to jest najważniejszy element życia. Wieczorem krótka modlitwa przed pójściem spać, po kolacji. Czasem stawaliśmy wokół figur Jezusa z Najświętszym Sercem lub Matki Bożej albo św. Józefa, które były w domu. Pocałunkiem Mamy i Taty kończyliśmy dzień”.

Każdego dnia o piątej rano, po tym jak przygotuje ciasto na makaron, Licia idzie na Mszę św. To jedyny czas jej wytchnienia. Tu nabiera sił, często po nieprzespanej z powodu płaczu dzieci nocy. Kiedy wraca, budzi swoją gromadkę. Maluchy uczy, by zrobić znak krzyża jeszcze przed wstaniem. Każde po kolei.

Settimio jest całe dnie w pracy. Jest najpierw wojskowym i wykładowcą literatury, a potem dyrektorem szkoły i dziennikarzem – publikuje w periodykach religijnych. Sam zresztą dużo czyta ojców Kościoła, św. Tomasza, Augustyna. Dzieci zapamiętają taki obraz ojca: „Kiedy się modliliśmy razem na różańcu, tata cały czas klęczał. Pokazał nam, jak poważna to sprawa, modlitwa”.

Stefano pisze: „Mama z kolei zwykle w czasie Różańca trzymała na rękach któreś z niemowląt albo maluchów. Żeby za dużo nie rozrabiały, dawała im do rączek swój różaniec. Ale zwykle po drugiej dziesiątce małe kuleczki rozsypywały się po podłodze. Ojciec Pio co chwila musiał więc mamie darować nowy różaniec”.

„Moja rodzina”

Stygmatyk z Gargano od początku opiekuje się rodziną Manellich. A wszystko zaczyna się od jednego spotkania. Settimio jest jeszcze kawalerem. Ma 38 lat. Przechodzi poważny kryzys wiary, który trwa kilka lat. Ktoś radzi mu: jedź do San Giovanni Rotondo, tam jest święty, on ci pomoże. Jest rok 1924. Settimio przekracza próg klasztoru i wpada prosto na ojca Pio. „Ale ja nie jestem święty” – stwierdza zakonnik. Droczy się z nim. Settimio wychodzi zdenerwowany, ale wraca tu następnego dnia. Stygmatyk już czeka: „Manelli, zawsze będę z tobą” – mówi.

A kiedy Settimio przyprowadza po raz pierwszy Licię do San Giovanni Rotondo, kapucyn dodaje: „I będę opiekować się waszymi 21 dziećmi. Bo jesteście moją rodziną”.

Manelli szybko przeprowadzają się więc niedaleko, w okolice Foggi, by być blisko stygmatyka. On chrzci wszystkie ich pociechy, udziela im Komunii, a potem jako dorosłym – ślubów. Przed każdym porodem Licia idzie zapytać kapucyna, jakie imię wybrać dla dziecka. I tak też dowiaduje się, czy to będzie dziewczynka, czy chłopiec. Kiedy dziecko się urodzi, Manelli od razu jadą z niemowlęciem do Loreto i zawierzają je Matce Bożej.

Pio nie raz ratuje Manellich z poważnych tarapatów. Pewnego dnia Settimio, jak co miesiąc, idzie do spowiedzi. Kolejka do ojca Pio jak zwykle długa. Staje posłusznie na jej końcu. Nagle kapucyn wypada z konfesjonału: „Czy ja ciągle muszę być w twoim domu, żeby wyprawiać cuda?!” – woła do zaskoczonego Settimia. Kiedy Manelli wraca do domu, Licia wybiega mu naprzeciw i szlocha: „Nasz syn omal nie utonął. W ostatniej chwili jakby ktoś go wyciągnął na brzeg”… Settimio znakomicie rozumie, o co chodzi.

Ojciec Pio ratuje też życie samej Licii. Pani Manelli jest w ósmej ciąży. Poród wyznaczony za 20 dni. Settimio spotyka kapucyna. „Bądź czujny – ostrzega o. Pio. – Bo demon nigdy nie śpi. Módl się!” Kiedy Settimio wraca do domu, Licia dostaje silnych bóli. Mąż biegnie więc po pomoc akuszerki. „Nagle zdałem sobie sprawę, że po »Chwała Ojcu« sam zacząłem odmawiać modlitwę za zmarłych. Ale przecież Ojciec nadał już imię dziecku: Francesco…” – wspomina.

Akuszerka nie daje rady. Jest godzina 23 wieczorem. Sprowadzają lekarza: dziecko jest duże, trzeba jechać do szpitala do Foggi. Ale nie ma czym… O tej porze nie ma ani światła, ani wody. Licia przeżywa jeden z najtrudniejszych porodów, przy świeczce. „Na twarzy mojej żony była jednak pogoda. Cały czas w zaufaniu odmawiała »Ave Maria«”. Synek rodzi się o 1 w nocy. Francesco waży pięć kilogramów. Natychmiast jest ochrzczony. Niestety, zaraz potem umiera. „Bałem się o życie Licii. Ale ona wyszła z tego bez szwanku. Wiem, że to dzięki ojcu Pio. Walczył o nią”.

„W piekle mówią o antykoncepcji”

– Podstawowe pytanie, jakie zadawano mojej mamie, brzmiało: „Jak znajduje pani czas, by zająć się aż trzynastką dzieci?”. – Kiedy miałam jedno dziecko – odpowiadała z właściwą sobie prostotą – zajmowało ono cały mój czas. A cóż innego więcej może zabrać trzynastka?” – pisze ojciec Stefano Manelli. We wspomnieniach o mamie zakonnik dodaje: „Bo prawdziwe macierzyństwo nie oszczędza się, jest gotowe na poświęcenie”. Każda „święta mama może powtarzać za Grzegorzem Wielkim: tylko ogromnym wysiłkiem otrzymuje się wielką nagrodę (…)”. I jeszcze: „Tajemnicą matczynej miłości jest to, że nie dzieli się ona na ilość dzieci, a mnoży dzięki łasce Boga, który daje każde życie z miłości. I to czuliśmy wszyscy”.

Dzieci Manellich mówią dziś o świętości rodziców, o tym, że słowo „Opatrzność” wymawiano w ich domu ewidentnie w odniesieniu do Osoby. I że całe życie uczyły się „w szkole Madonny i ojca Pio”. Jak Licia i Settimio. „W szkole ojca Pio nauczyliśmy się najpierw, żeby nie troszczyć się zbytnio o ubranie i jedzenie oraz picie, bo tym zajmie się Ten, który nawet ptaki żywi. (…) Oraz że najważniejszym zadaniem małżonków jest prokreacja” – pisze Settimio Manelli. I dodaje: „O nieszczęsnej pigułce antykoncepcyjnej, która jeszcze za jego życia wchodziła na świat, ojciec Pio mówił z przekonaniem: »w piekle mówią o tej antykoncepcji!«. A przecież »małżeństwo jest, by dawać życie, dla dzieci«”. Dlatego Manellich stygmatyk dawał innym jako przykład: „Ci to żyją, jak chce Bóg!”.