Mogę się nie uczyć, tylko powtarzać, że wszystko już wiem. Wtedy świat jawi mi się na mój ograniczony obraz i podobieństwo.
Zeszłej niedzieli dane mi było być w kościele nie w swojej parafii. Jednym z wątków, które kaznodzieja poruszył w homilii była konieczność niedowierzania tak łatwo wszystkiemu, o czym możemy dowiedzieć się w mediach. Święta racja – pomyślałem. Już po mszy zacząłem się jednak zastanawiać. Jasne, bywa że w mediach kłamią (zwłaszcza gdy chodzi o prognozę pogody ;)). Tylko jakie kryterium zastosować do odróżniania ziarna od plew? Nazwa medium? Jego właściciel?
Najlepiej chyba, choć nie najprościej, zwłaszcza w dziedzinach mogących budzić kontrowersje, zawiesić sąd o sprawie i sięgnąć do kilku, różnych źródeł. Obawiam się jednak, że ta metoda nie cieszy się zbytnią popularnością. Na moje oko popularniejsza jest inna: prawdą jest to, co zgadza się z moim obrazem świata. Drań musi być zawsze draniem, człowiek godny zaufania nie może nigdy zrobić niczego złego; rację zawsze mają „nasi” , nigdy nie mają jej „tamci” itd. Proste jak budowa cepa, ale to najgorsza z wszystkich metod dochodzenia do prawdy. Stosując ją szybko dochodzi się do takiej pewności co do własnej nieomylności, że pozostaje tylko powtarzać za klasykiem: nikt nam nie wmówi, że czarne jest czarne a białe - białym. Wszelkie dochodzenie do prawdy, zobaczenie jej w różnych odcieniach szarości, co jest przecież nieodzownym elementem dialogu, jest w tym wypadku już niemożliwe.
Natchniony ową myślą z niedzielnej homilii cały ubiegły tydzień obserwowałem. Pobieżnie znaczy się, ale mimo wszystko. No i najpierw rzuciła mi się w oczy informacja, że patriarcha Moskwy, Cyryl I wezwał swoich wiernych do większej otwartości na „chrześcijan zachodnich”. Hm. Był jakiś czas temu w Polsce, by doprowadzić do pojednania między naszymi narodami. Niedawno spotkał się z papieżem Franciszkiem, za co mocno oberwał od swoich. Na panprawosławny sobór ostatecznie też się zgodził. Wiem i pamiętam jego działania w związku z agresją Rosji na Ukrainie. Ale z tego wszystkiego wyłania się obraz niezupełnie przystający do stereotypu, że rosyjskie prawosławie to głównie wspieranie imperialnej polityki Rosji. Fakty takiej „stereotypowej prawdzie” przeczą.
Jak zwykle przyglądałem się też, co komentujący materiały na naszym portalu myślą o papieżu Franciszku. I mam nadzieję, że owi komentatorzy nie są dla polskich katolików grupą reprezentatywną. Bo wychodzi, że ten papież jest zupełnie do niczego: nie zna się, nie wie co mówi, zdradza Ewangelię. Nie jest tajemnicą, że i ja miewam kłopot z nauczaniem papieża Franciszka. Ale wydaje mi się, że w zdecydowanej większości wypadków wynika to z zastąpienia Ewangelii jakimś bliżej nieokreślonym katolickopodobnym światopoglądem. Ten papież, pewnie czasem trochę przerysowując, ma odwagę przypominać nam wymagania Chrystusa. Ot, trzy ostatnie relacje z homilii papieża w Domu św. Marty.
Wielu oburza się, że Franciszek ośmiela się ganić nas, pobożnych katolików. Bo tym samym daje argumenty tym, którzy często nas atakują z pozycji dalekich od wiary. No dobrze, ale czy nie powinien nam o tym przypominać? Czy np. odbieranie pracownikowi przyszłej emerytury przez zatrudnianie go na czarno to nic takiego? Sęk w tym, że my często już w ogóle w takich sprawach nie widzimy problemu. Bo tak niby zawsze było, więc się przyzwyczailiśmy. Nie rażą nas takie dysonanse. Ale czy razić nie powinny? Czy chcemy być podobni do ewangelicznych faryzeuszy i uczonych w Piśmie, którzy też ciągle się oburzali, że jakiś Jezus, syn cieśli z Nazaretu, ośmiela się ich pouczać i wytykać im grzech, a ucztować z celnikami i grzesznikami? Jeśli nie odważymy się porzucić tej „własnej prawdy”, wedle której przyjmujemy co prawdziwe i słuszne, a co jest kłamstwem i demoralizowaniem, to staniemy się niezdolni do nawracania....
No i ostatnia obserwacja. Związana z naszym stosunkiem do imigrantów. Miło zauważać nam problemy, jakie stwarzają. Ot, napaści na kobiety. Gorzej z zauważeniem, że to często normalni, biedni ludzie, którzy wyrwali się z nieszczęścia wojny i ciągłego strachu. Boimy się, że wkrótce zdominują Europę i wprowadzą wszędzie prawo szariatu. Może i tak będzie, ale...
Tak na zdrowy rozum, czy wyznawcy Chrystusa muszą się tego aż tak panicznie bać? Chrześcijanie w takim od wieków muzułmańskim Egipcie jakoś sobie żyją. Raz im gorzej raz lepiej, ale swoją wiarę praktykują. Co więcej, wskutek różnych spotykających ich szykan lepiej od nas znają wartość swojej wiary. Bo muszą się dla niej całkiem sporo wyrzec. Czego się boimy? Że zniszczą naszą cywilizację?
Otóż to. Narzekamy na zeświecczenie, praktyczny ateizm, polityczną poprawność i ogólną demoralizację. Ale tak naprawdę jesteśmy do nich chyba bardzo przywiązani. Nie wyobrażamy sobie życia bez nich. Pozwalają niejednemu z nas palić Bogu świeczkę, a ukradkiem diabłu ogarek. Przeraża nas nie to, że wiara zginie, ale że znikną te wszystkie nasze swobody....
Ta nasza „własna prawda”, wedle której oceniamy wszystko inne, każe nam utożsamiać wiarę z kulturą, w której żyjemy. Jasne, ona często (jeszcze) jest nośnikiem wiary, ale ich związek wcale nie jest konieczny. Trzeba jasno sobie powiedzieć, że nie o wiarę w Chrystusa nam chodzi, ale o pewien styl życia. Wtedy niebezpieczeństwo, jakim jest zislamizowanie Europy nabiera jednak nieco odmiennego wymiaru. A przed tymi, którym zależy na głoszeniu Ewangelii, a nie tylko na wygodnym życiu, stawia w zasadzie bardzo podobne zadanie.
Co jest prawdą? Mimo iż w kręgach katolickich nie jest to modne stwierdzenie, jednak odważę się napisać, że do prawdy o ludziach, o świecie trzeba dochodzić przez lepsze ich poznanie, przez zastanowienie się. Bez tego człowiek betonieje w zarozumiałej pewności siebie wiecznego zrzędy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.