Na chwilę zostawili mnie z nim samą. Tak stałam nad nim i mówię: "Tobie się oczy zamknęły, to mnie się teraz otworzą". Już one mi dadzą popalić…
Mogłaby mnie Renata nie całować?
Z czasem Renata, ciągle jeszcze niczego nie rozumiejąc, zaczęła chodzić na Msze. Chciała nawet przystępować do Komunii. Kiedy dowiedziała się, że nie może, skłonna była podjąć się życia w celibacie. Księża wiedzieli, że w jej przypadku to absurd. Decyzję tę podjęła później – w momencie, kiedy na dobre zakochała się w Jezusie.
Pewnego razu Ojciec znalazł się w szpitalu. Renata z mężem i dziećmi postanowili go odwiedzić. – Pochyliłam się, pocałowałam go w policzek. Powiedzieli, żebyśmy długo nie siedzieli. Ale rozpolitykowaliśmy się, ja i ten mój ówczesny, i żeśmy tam godzinę siedzieli. Ojciec też się ożywił. Wracamy, a synek pyta: „U dziadka byliśmy, prawda?”. Ja mówię: „Nie, u Ojca”. A moja córka: „No, jak twój ojciec, to nasz dziadek”. Później dowiedziałam się, że one tak personelowi powiedziały. – Kim jest wasz dziadek? – zapytano ich. – Księdzem z Carlsbergu – odpowiedziały. Ojciec czekał tylko, aż ta informacja przedostanie się do Polski, ale akurat to nie przeciekło. Jak wychodziłam od niego to, też go pocałowałam. A jak wrócił do domu, to przez całe podwórko biegłam, rzuciłam mu się na szyję, wycałowałam go serdecznie, i od tego czasu zawsze na dzień dobry i do widzenia go całowałam. Dopiero później dowiedziała się, że ks. Franciszek wcale za tym nie przepadał. „Ja mam prośbę. Czy mogłaby mnie Renata nie całować?” – usłyszała pewnego dnia. – Zatkało mnie. Zdesperowana mówię: „A w rękę?”. A on: „W rękę też nie lubię”. Siadłam, mówię: „To chyba dlatego, że moje usta są niegodne”. Ojciec się na mnie popatrzył i mówi: „Jeżeli Renata tak to widzi, to niech już Renata całuje”. A ja wtedy: „Ja ojca tak kocham, nie będę całować”.
W międzyczasie Renata rozstała się ze swoim mężem. W ich związku było nieciekawie; awantury przy dzieciach, rękoczyny, głównie ona była inicjatorką. Renata w ośrodku targnęła się na swoje życie. Ojciec postanowił wysłać ją na obserwację do szpitala psychiatrycznego. – Okazało się, że miałam zaburzenia osobowości. Byłam w szpitalu, Ojciec odwiedził mnie we wtorek. Były mąż likwidował wtedy mieszkanie, miał zamieszkać gdzieś obok ośrodka w Carlsbergu z dziećmi, a ja w ośrodku. Mieliśmy się odwiedzać. Ojciec w szpitalu obiecał, że będzie się mną opiekował. Powiedział, żebym się nie bała. Nie mówił, że mam zaufać Jezusowi, nawet się nie wysilał. Obiecał mi swoją opiekę. Przyjechałam na weekend do domu. Umówił się ze mną w piątek na 16.00. Do spotkania nie doszło, bo zmarł. Zanim załatwili trumnę, położyli go na stole w sali, którą nazywamy telewizyjną. I na chwilę zostawili mnie z nim samą. Tak stałam nad nim i mówię: „Tobie się oczy zamknęły, to mnie się teraz otworzą. Już one mi dadzą popalić”.
Rzeczywiście, trudno później było po jego śmierci. Dziś mogę powiedzieć, że Ojciec słowa dotrzymał. Opiekował się. Inaczej niż na ziemi, może nawet bardziej skutecznie. Zakochałam się w Jezusie, wróciłam do Kościoła, Pan wyprostował moje wszystkie kręte ścieżki, 7 lat żyłam w celibacie, później związałam się z moim obecnym mężem. Mamy ślub kościelny.
Modlisz się za wstawiennictwem ks. Blachnickiego? – Tak. Modlę się o dar wiary dla mojej córki, uzdrowienie duchowe i fizyczne. Okazało się, że mąż jest poważnie chory, będę miała więc możliwość gorąco prosić o jego uzdrowienie. Jego życie jest dla mnie cenniejsze niż moje własne. Ufam, że w razie czego Pan mnie umocni na samotną starość, ale wolałabym tego nie dożyć.
Zachęcamy do dzielenia się wspomnieniami ze spotkań z ks.Blachnickim (e-mail: katowice@gosc.pl). Będziemy je publikować na: katowice.gosc.pl.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).