Mam wielki szacunek dla rodziców wymagających od swoich dzieci więcej niż dobra średnia na świadectwie.
Tym razem obejdzie się (zapewne) bez komentarzy. Wiadomo, uchodźcy, kampania i forum w Krynicy narzucają tematy bieżącej dyskusji. Można przypuszczać, że opublikowane dziś statystyki (wstępne) powołań kapłańskich i zakonnych nie znajdą wielu komentatorów. Mimo to zatrzymajmy się nad liczbami.
Pięćset dwudziestu kandydatów do seminariów diecezjalnych i dwustu pięciu do zakonnych. Dużo to czy mało? Już kryzys czy zjawisko w pewnym sensie normalne?
Porównajmy. Dziennikarstwo na jednym z renomowanych uniwersytetów. W tym roku na studia zgłosiło się sześciu kandydatów. Dużo to czy mało? Kryzys dziennikarstwa czy splot innych okoliczności. Podobne pytania prawdopodobnie zadają także przedstawiciele kilku innych kierunków.
Jak to wyglądało w przeszłości? Różnie. Na przykład w diecezji tarnowskiej, co dziś może dziwić, na przełomie XIX i XX wieku seminarium świeciło pustkami. W mojej po obfitych latach pięćdziesiątych też był zastój. Co ciekawe nastąpił po latach Wielkiej Nowenny i obchodach tysiąclecia chrztu Polski. Stąd na przykład w roku 1973 wyświęcono zaledwie pięciu księży. A przecież kościoły pękały w szwach, salki katechetyczne nie mogły pomieścić dzieci i młodzieży, przy ołtarzach stały tłumy ministrantów. Po ludzku wszystko powinno wyglądać inaczej.
Co nie znaczy, że kwestionuję zależność między zwyczajnym i nadzwyczajnym duszpasterstwem a ilością powołań. Ona jest, choć owoce pojawiają się nie wtedy i nie tam, gdzie się ich spodziewamy.
Jak dziś powinna wyglądać troska wspólnoty chrześcijańskiej o nowe powołania kapłańskie i zakonne? Oprócz tego, co najważniejsze, czyli modlitwy, warto przypomnieć o dwóch zadaniach. Mam na myśli świadectwo powołanych i klimat, jaki dla rozeznania powołania tworzymy w naszych rodzinach i parafiach.
Na początek świadectwo uśmiechu. Takie zwykłego. W drodze do konfesjonału, w trakcie rozmowy w kancelarii czy głosząc kazanie. Maksyma ojca Leona dziś wydaje się być szczególnie aktualna. Przypomnijmy: „Z gębą jak cmentarz świata nie zbawisz.” Tym bardziej nie ułatwisz odpowiedzi na Jezusowe wezwanie. Nie ma lepszej akcji antypowołaniowej niż kapłan czy zakonnik zgorzkniały, malkontent, dla którego uśmiech na twarzy jest najtrudniejszą forma umartwienia. To oczywiste: smutny, zgorzkniały – czyli niespełniony, zawiedziony, nieszczęśliwy. Młody człowiek, dziewczyna czy chłopak, nie chce takiego życia. Chce być szczęśliwym. Radość jest znakiem, że w kapłaństwie czy zakonie można być szczęśliwym. Nie będzie zatem przesadą, że uśmiechu na twarzy potrzebuje i Pan Bóg, i spotykający powołanych młodzi.
Co tworzy dobry klimat w naszych rodzinach i parafiach? Idź na księdza, będzie ci w życiu dobrze? Nie, takich rad od nikogo nie oczekuję. Za to mam wielki szacunek dla rodziców wymagających od swoich dzieci czegoś więcej niż dobra średnia na świadectwie. Tworzących warunki, by ich pociechy nie tylko uczyły się angielskiego (bo to może się przydać), ale rozwijały wrażliwość, odpowiedzialność, odkrywały radość bezinteresownego zaangażowania, kształtowały siłę woli i charakteru, poznały cenę i radość przezwyciężania własnych słabości i ograniczeń. To jest ewangeliczny dobry grunt.
Świadectwo i dobry grunt. Reszta jest dziełem Pana żniwa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.