Kiedyś próbowali ukraść ją Tatarzy, teraz włamywacze. Nie dała się: Matka Boża Kębelska od 735 lat króluje nad Lubelszczyzną i wyprasza u Boga łaski dla pielgrzymów. Na przykład dla małżeństw starających się o dzieci.
Był ranek 10 sierpnia, kiedy ks. Jan Pęzioł – emerytowany proboszcz parafii pw. św. Wojciecha w Wąwolnicy i były kustosz tutejszego sanktuarium – zauważył, że do kaplicy stojącej obok świątyni ktoś się włamał. Drzwi były zamknięte, złodzieje weszli do budynku przez okno. Ukradli wota, uruchomili też mechanizm odsłaniający największy tutejszy skarb, jednak nie udało im się go zabrać. Figura Matki Bożej Kębelskiej pozostała na swoim miejscu.
– Rzeźba ma ogromną wartość materialną. To średniowieczny zabytek, złodzieje mogliby dostać za nią kilkaset tysięcy złotych – tłumaczy „Gościowi Niedzielnemu” ks. Pęzioł. Jednak dla mieszkańców regionu, i nie tylko, ma przede wszystkim wartość duchową. Nie na darmo niektórzy nazywają to miejsce „Częstochową Lubelszczyzny”.
735 lat modlitwy
Do Wąwolnicy najlepiej wyruszyć na piechotę, choćby spacerem pięknymi lessowymi wąwozami z odległego o 6 km Nałęczowa, albo dłuższym, z Kazimierza Dolnego. Nad wioską góruje pochodzący z początku XX wieku kościół parafialny pw. św. Wojciecha. Ale to nie tu należy szukać cudownej figury, a w stojącej obok małej kaplicy, będącej pozostałością starszej, pochodzącej z XVI wieku świątyni. Mierząca 85 cm rzeźba wygląda niepozornie. Maryja małego Zbawiciela trzyma na lewym ramieniu, a Jej policzki oblewa lekki rumieniec, jakby czuła się nieco zawstydzona tym, co się wokół Niej dzieje.
Jak figura się tu znalazła? Była zima 1278 roku. W lesie niedaleko Kębla na Lubelszczyźnie na trawie klęczeli ludzie. Związani płakali i modlili się do Matki Bożej o wybawienie z rąk krępych, odzianych w skóry, skośnookich wojowników niczym z piekła rodem, którzy wpadli do wioski o świcie na szybkich koniach, palili, grabili, zabijali, brali w jasyr. Kiedy więźniowie się modlili, ich oprawcy przeglądali łupy. Jeden z nich wyjął z worka figurę kobiety trzymającej na rękach dziecko. Wyczuł, że jest bardzo ważna dla jeńców – postawił ją więc na kamieniu i wraz z kolegami zaczął jej ubliżać i obrzucać błotem. Nagle z figury zaczął bić niesamowity blask. Rzeźba uniosła się w powietrze i stanęła na gałęzi drzewa. To przeraziło Tatarów: zaczęli uciekać, „tak że łupy, co nie były na wozach, i jeńców pozostawili”, jak pisze kronika.
W tym samym czasie wojska Ottona Jastrzębczyka, dziedzica leżącej nieopodal Wąwolnicy, toczyły bitwę z najeźdźcami, którą wygrały. Po tym wydarzeniu władca kazał wybudować w Kęble kościół i umieścił w nim figurę, która tyle strachu napędziła Tatarom.
Rak zniknął bez śladu
Jej kult trwa nieprzerwanie do dziś. Choć historycy sztuki datują jej powstanie na 1440 rok, w kronikach nie ma żadnych wzmianek o tym, by kiedykolwiek zastąpiła inną, starszą rzeźbę. W Wąwolnicy jest od 1700 roku, kiedy przeniesiono ją tu z odległego o 3 km Kębla.
– Sanktuarium kębelskim opiekowali się benedyktyni, którzy codziennie musieli dotrzeć do niego ze swojego klasztoru w Wąwolnicy. Było to dość uciążliwe, dlatego ich przełożony poprosił o przeniesienie figury do kościoła. Biskup diecezji krakowskiej, na terenie której leżała wówczas Wąwolnica, nie chciał sam podejmować takiej decyzji, dlatego poproszono o zgodę samego papieża Innocentego XII, który jej udzielił. To pokazuje, jak istotne było to sanktuarium już wtedy – mówi ks. Pęzioł. 8 września 1978 figura otrzymała za zgodą papieża Pawła VI korony – na uroczystość przyjechało ponad 150 tys. osób. Ksiądz Pęzioł tutejszym proboszczem został dwa miesiące po koronacji, i był nim przez kolejne 33 lata. – W czasach PRL komuniści uprzykrzali życie pielgrzymom, potrafili wmieszać się w tłum i prowokować do skandowania antysystemowych haseł – opowiada. A jednak pielgrzymi, jak i wcześniej, przybywali do sanktuarium.
Co roku parafia odnotowuje kilka, kilkanaście cudów za wstawiennictwem Maryi, wymodlonych przed Jej kębelskim wizerunkiem. Takich jak uzdrowienie półtorarocznej Madzi spod Zamościa, u której lekarze stwierdzili nieoperacyjnego guza mózgu z przerzutami do płuc. Powiedzieli, że śmierć dziecka to kwestia godzin. Gdy rodzina dziewczynki modliła się przed figurą w Wąwolnicy, ta – w karetce – obudziła się jak po dobrym śnie. Rak zniknął bez śladu. Albo ratunek dla księdza, który przez 40 lat chorował na stwardnienie rozsiane. Gdy odwiedził Wąwolnicę, nie mógł się w ogóle poruszać. – Księże Jasiu, dziękuję, ale trzeba by mnie zanieść. Herbata tego niewarta – odpowiedział ks. Pęziołowi, zresztą swojemu koledze, na zaproszenie na plebanię. Następnego dnia wstał z łóżka o własnych siłach.
– Mój syn chorował od wczesnego dzieciństwa na ciężką astmę. Gdy był na lekach, kaszlał; gdy się skończyły, dusił się. Po I Komunii św. przyjeżdżaliśmy kilka razy do Wąwolnicy modlić się w jego intencji. Po Mszy św. za jego zdrowie przestał kasłać, dziś chodzi do klasy sportowej, gra w piłkę – mówi z kolei GN pani Marta mieszkająca w okolicach Garwolina.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).