Misja na ziemi Miskine’a

Kiedy rebelianci uprowadzili proboszcza, ks. Leszek Zieliński zawiadomił o porwaniu biskupa, policję oraz ONZ i… wrócił na parafię. Bo ludzie potrzebowali księdza – mówi. Misja w Baboua w Republice Środkowoafrykańskiej do dziś chroniona jest przez oddział oenzetowskich „błękitnych hełmów”.

Reklama

Mijamy kilkadziesiąt ciężarówek jadących do Kamerunu. Konwój otwierają uzbrojeni po zęby żołnierze z sił pokojowych, a ich opancerzone samochody mają być nie tylko gwarancją bezpieczeństwa, ale i pokazem siły. Napady, grabieże i mordy wciąż na tej międzynarodowej trasie są na porządku dziennym. Kiedy mijamy napis „Zukombo”, słyszę: „To teren ludzi Miskine’a, tych, którzy uprowadzili ks. Mateusza Dziedzica. Wciąż są w buszu i wciąż to oni tutaj rządzą”. Maleńka wioska. Gliniane chaty kryte strzechą. Przy drodze stragany z ananasami, mango i wszechobecnym maniokiem. Szef wioski współpracuje z porywaczami z Frontu Demokratycznego na rzecz Ludności Środkowoafrykańskiej. Ich baza musi być gdzieś w pobliżu, bo dziesięciu pochodzących stąd żołnierzy wraca na noc do swych rodzin. Rebelianci zaopatrują się w wiosce. Szef wyznacza ludzi upoważnionych do handlu, a oni zanoszą zamówiony towar na specjalne miejsce w buszu, skąd zabierają go bojownicy. Wielu z nich ma na sobie mundury armii środkowoafrykańskiej i przeszło w niej szkolenie.

Zatrzymujemy się w miejscu, gdzie ceglastoczerwona ścieżka niknie w gąszczu. To tu ks. Mateusz wszedł w busz, gdzie spędził 44 dni. Za wioską jest miejsce, gdzie misjonarze przekazywali pomoc dla ks. Mateusza i przetrzymywanych z nim 15 Kameruńczyków i 10 mieszkańców Środkowej Afryki. Tu też, wraz z Czerwonym Krzyżem, odebrali ostatnią grupę więźniów. – Nigdy nie zapomnę, jak po wyjściu z buszu padli na kolana i zaczęli się modlić, dziękując Panu Bogu za życie i wolność – wspomina ks. Leszek Zieliński. Na szyjach mieli zrobione w niewoli drewniane krzyżyki. Taki sam dostał od nich ks. Mateusz.

Modlitwa i post dla porwanych

Misja w Baboua to serce parafii porównywalnej terytorialnie z diecezją tarnowską, skąd pochodzą pracujący tu misjonarze. Co dziesiąty z 60 tys. mieszkańców jest katolikiem. Choć Republika Środkowoafrykańska obchodziła niedawno 100-lecie ewangelizacji, to do Baboua pierwsi misjonarze dotarli dopiero w 1934 r. Parafia Matki Bożej Miłosierdzia powstała w 1958 r., i od tego czasu nieprzerwanie obecni są w niej księża. – Polacy od 1997 r. pozostają z ludźmi w trudnym czasie rebelii.

Gdy przyszli rebelianci z Seleki, a potem Antybalaki, remontowali kościół. – Zobaczyliśmy, że misjonarzom naprawdę na nas zależy. W najgorszym czasie wszyscy nas opuścili, wyjechały organizacje międzynarodowe, a nasi księża byli z nami – opowiada Nestor, jeden z katechistów. – Kiedy porwali proboszcza, miałem wrażenie, że nasze życie się skończyło. Jeśli wzięli białego, nie mogło nas już czekać nic dobrego – dodaje.

Siedzimy na tarasie najpiękniejszej misji, jaką widziałam w RŚA. – Gdy będzie bezpiecznie, zaczniemy normalnie żyć – mówi ogrodnik Vincente. – Liczę, że ci, którzy uciekli, wrócą do swych domów, a ks. Mateusz do nas. – Kiedy wieczorem po porwaniu Mateusza wróciłem na misję, ludzie czekali na mnie, byli wstrząśnięci, nie mogli uwierzyć, że zabrano ich księdza – opowiada ks. Leszek Zieliński. Wiadomość o porwaniu podało diecezjalne radio Siriri, co w lokalnym języku znaczy pokój. Na misję po wieści przychodzili katechiści z odległych kaplic. – Sami zaproponowali modlitwę i post w intencji uwolnienia proboszcza i wszystkich zakładników. Wśród nich był szef chóru w jednej z kaplic Saturin. Trwali w tym, dopóki na wolność nie wyszedł ostatni więzień – wspomina misjonarz.

Czuwania modlitewne odbywały się w kościele przed tabernakulum, nad którym wisi obraz Jezusa Miłosiernego, a przy grocie Matki Bożej codziennie odmawiano Różaniec. Ks. Leszek z dumą wyznaje, że miejscowi chrześcijanie nie podnieśli ręki na sąsiadów muzułmanów. Nie zniszczyli też ich meczetu, co miało miejsce w innych zakątkach kraju. Gdy muzułmanie uciekali przed oddziałami Antybalaki, katolicy pozbierali w opuszczonych domach i sklepikach ich rzeczy i przynieśli na parafię. – Powiedzieli, że jak kiedyś wrócą, będą mogli je odebrać – opowiada ks. Leszek. Muzułmanie chronili się na parafii, a potem zaufani ludzie nosili im do buszu pożywienie i leki. W czasie gdy ks. Mateusz prowadził swą więzienną parafię, ks. Leszek okrzepł w misyjnej posłudze. Był wówczas w RŚA zaledwie drugi rok. Sprawował sakramenty, głosił katechezy, odwiedzał kaplice, sprawił, że parafialne przedszkole normalnie funkcjonowało. Zmobilizował do normalnego życia ludzi, którzy przez dłuższy czas, załamani, nie posyłali nawet dzieci do szkoły. – Zrobili to bez przekonania, ale tłumaczyłem im, że Mateusz chciał, by parafia normalnie funkcjonowała i że jak się dowie, iż tak się dzieje, lżej będzie mu znosić niewolę – wspomina.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama