Przez całe kapłańskie życie wychowywał innych. A sam czerpał od dwóch wielkich kapłanów. Zrobił im wyjątkowe zdjęcie...
Białystok, niewielkie mieszkanie na peryferiach miasta. Ks. Józef Grygotowicz, rocznik 1932, dziarsko otwiera drzwi i serdecznie wita. – Pokażę zdjęcie, pokażę. Ale najpierw naleśniki, herbata i deser. Trzeba odpocząć, rozgościć się. Zapraszam! Naleśniki w towarzystwie fotografa... świętych? Tak, smakują lepiej.
Początki nowej misji
Wyświęcony w 1959 roku. Wychowawca młodzieży, wieloletni dyrektor Wydziału Katechetycznego Kurii Metropolitalnej Białostockiej, dyrektor Studium Teologii w Białymstoku. Praca angażująca myśli, emocje, serce. Niemal siedem dni w tygodniu przez dziesiątki lat. Praca, której ks. Józef w dużym stopniu nauczył się od wielkich wychowawców.
A wszystko zaczęło się w 1966 r. na studiach teologicznych w Lublinie. – Sobór Watykański II już był za nami. Przyniósł w teorii wiele zmian – w liturgii, w duszpasterstwie. Ale... na co dzień tego się nie widziało i nie czuło. Natomiast my, młodzi księża, pragnęliśmy pracować w duchu posoborowym, czerpać z niego. I w ten sposób docierać do młodych, do świata. Ksiądz Józef wraz z grupą młodych księży został wysłany na tzw. dni duszpasterskie, które odbywały się corocznie w Lublinie. – Wykłady, prowadzone przez pracowników KUL, były interesujące, praktyczne, dawały pozytywny obraz działań duszpasterskich. To było jak... świeży oddech. Po powrocie aż chciało się pracować, wykorzystując właśnie nowe ciekawe rozwiązania. Na co dzień w parafiach panowało pewnego rodzaju skostnienie form i metod. Szybko więc ks. Józef wrócił na KUL. – Ks. bp Adam Sawicki, ordynariusz białostocki, zgodził się, bym podjął studia teologiczne na uczelni. Najpierw studiowałem zaocznie, potem już stacjonarnie. I zaczęło się życie studenckie. W teologiczno-pastoralnym tego słowa znaczeniu. Poznawanie ludzi, którzy parali się duszpasterstwem, zgłębianie wiedzy. Takie tam pasje młodego katechisty. Od spotkania do spotkania, od rozmowy do rozmowy, aż ks. Józef trafił do osoby, z którą los, czy raczej Pan Bóg, złączył go na wiele lat.
U księdza Franciszka
– Znajomy ksiądz mówił nam dużo i bardzo pozytywnie o Instytucie Pastoralnym, działającym w ramach Wydziału Teologicznego KUL. Mówił, że kieruje nim wyjątkowy ksiądz, katechista, od którego naprawdę możemy wiele się uczyć. Tym kapłanem był ks. Franciszek Blachnicki. Starszy od ks. Józefa o 11 lat. – Ksiądz profesor przyjął mnie w siedzibie Instytutu. Był życzliwy, zależało mu na studentach, na ich kształceniu. Jednocześnie podchodził do wszystkiego z dystansem, nie był wylewny, wzbudzał szacunek. Zaproponował mi, od razu niemal, żebym napisał pracę magisterską na temat Pierwszej Komunii św. w Polsce. Napisałem ją. Ale również – i to był moment dla mnie ogromnie ważny – zaprosił mnie do Krościenka, na oazę kapłańską. Żebym poczuł, jak w praktyce pracuje się z młodzieżą. Tak się zaczęła moja wyjątkowa droga u jego boku. Pierwsza oaza i zetknięcie z Kościołem ludzi młodych, zaangażowanych, radosnych, którym zależy na odnowie: świeckich, kapłanów, całej wspólnoty. I wielka, ogromna radość z tym związana. Wielka też siła i nadzieja, by owoce tego pobytu nieść dalej. W tym przypadku – na Białostocczyznę. Ks. Józef szybko sprawdził się jako współorganizator oaz. Ks. Blachnicki wysyłał go też z wykładami na temat Ruchu Światło–Życie i rekolekcjami w duchu oazowym. Regularnie jeździł do Radomia na Diecezjalne Dni Wspólnoty, które były znakiem łączności między oazą lokalną a całym ruchem. Natomiast wakacyjna praca ks. Józefa z czasem związała się głównie z Tylmanową. Oazy tam zgrupowane, oazy z okolic, włączone zostały w Oazę Wielką Tabor, której ks. Józef został moderatorem. – Miałem wspaniałych współpracowników. W tym zaangażowanych gospodarzy, którzy przyjmowali nas w swoich domach. Groziły im represje od aparatu komunistycznego. Byli wręcz szykanowani, a mimo to nie ugięli się.
Wiara była dla nich ważniejsza... Podobnie zresztą było we wszystkich miejscowościach, w których odbywały się oazy. Gospodarze otrzymywali spore mandaty, które trzeba było zapłacić... – To byli skromni ludzie. Mandaty stanowiły dla nich duże finansowe obciążenie. Ks. Blachnicki zachęcał więc młodzież, by po powrocie do domu wysyłała drobne pieniądze na poczet tych mandatów. I tak się działo: młodzi wracali, wysyłali po złotówce, po dwa złote… A ponieważ przesyłek było wiele – szybko pokrywały należność za mandaty. W podobny sposób kiedyś ks. Blachnicki „skombinował” węgiel. – Nie otrzymaliśmy przydziału na węgiel. Ks. Blachnicki poprosił młodzież o odpowiednie przesyłki i... paczki z kilogramem węgla, dwoma kilogramami przychodziły pocztą, w dużej ilości z całego kraju. Starczyło! To były zresztą czasy, w których wszyscy dzielili się wszystkim, co mieli. A nie mieli wiele. – Nie mówiliśmy do siebie „dzień dobry” tylko „dżem dobry” – śmieje się ks. Józef. – Po prostu nie bardzo było co jeść. Czasem otrzymywaliśmy z tzw. darów ser żółty. Bardzo rzadko jadło się delikatesową, darowaną kiełbasę. A mimo to młodzież przyjeżdżała chętnie i z radością...
Jedno zdjęcie warte... milion
Do Tylmanowej chętnie zaglądał kard. Karol Wojtyła. – Najpierw spotykał się ze wspólnotą przy kościele parafialnym, chętnie słuchał świadectw młodzieży, potem razem z nami wszystkimi wędrował na szczyt góry Tabor, by najpierw odprawić Eucharystię, a później uczestniczyć we wspólnej agapie. Od czasów seminaryjnych zresztą ks. Józef niemal nie rozstawał się z aparatem fotograficznym. Robił zdjęcia z pasją, uwieczniając na nich przyjaciół, ludzi oazy, ale także przepiękną górską przyrodę. Jedno z jego zdjęć niespodziewanie obiegło cały świat. Zdjęcie, które zresztą sam wywołał w Krościenku na Kopiej Górce, gdzie była pracownia fotograficzna. Był 18 sierpnia 1972 roku. Dzień wspólnoty. Przyjechał kard. Wojtyła. Wraz z towarzyszami szedł piechotą w górę, by na szczycie odprawić Mszę świętą. – Gdy dochodzili do szczytu, mocno już zdyszani, podbiegłem z aparatem. Zrobiłem kilka ujęć, ale to jedno zdobyło szczególny rozgłos. Kard. Wojtyła podniósł wzrok i (jak to on) zażartował: „Za to zdjęcie na Zachodzie byście grube dolary zarobili”. Odpowiedziałem, że nie będziemy rozpowszechniać. A jednak. Chociaż zdjęcie dolarów nie zarobiło, bo ks. Józef rozdawał je wszystkim za darmo, obiegło cały świat. Szczególnie stało się ważne, gdy ruszył proces beatyfikacyjny ks. Blachnickiego. Być może to jedna z niewielu fotografii, na której uwieczniony został święty i (w przyszłości) beatyfikowany kapłan. – Kto jest na zdjęciu, prócz środkowych bohaterów, czyli kard. Wojtyły, ks. Blachnickiego i ks. Dziwisza? Od prawej wdrapuje się pod górę kierowca ks. Franciszka, niejaki Feluś z Makowa Podhalańskiego. Nazwisko mi teraz z głowy wyleciało... A od lewej Wiesiek Daroch z Łodzi, artysta plastyk. Na zdjęciu jest też chłopak, który pełnił chwilowo funkcję zakrystiana na Kopiej Górce. Imienia też nie pamiętam... Dawne dzieje. Gdyśmy doszli na Mszę św., rozpętała się okropna burza. Wszyscy wracali ubłoceni, przemoczeni. Na dole kardynał musiał się przebrać u znajomego proboszcza... I kard. Wojtyła, już jako Jan Paweł II, o tym spotkaniu pamiętał! Lata później w Watykanie sam zaczepił ks. Józefa: – Ja księdza znam! Tak, z Tylmanowej. Ale nas wtedy zlało...
Kiedy można się spodziewać beatyfikacji ks. Blachnickiego? – Czekamy na cud. Ale nie popędzajmy Pana Boga. Wszystko w swoim czasie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.