Egzorcyzmy przeszły „gładko”. Piekło zaczęło się później. Od egzorcysty dostała biały różaniec i obrazek ojca Pio. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że to był dopiero początek jej walki ze złem.
Od dziecka byłam osoba wierzącą. Nie powierzchownie, jak większość moich rówieśniczek. Od siebie wymagałam więcej. Na przykład po przyjściu ze Mszy św. modliłam się dalej w domu przy zaimprowizowanym ołtarzyku. Nie wiem dlaczego. Potrzebne mi to było. Jako dziewczynka marzyłam, że będę księdzem. Ale po jakimś czasie zmieniłam zdanie i chciałam być dentystką – śmieje się pani Sylwia.
Żaba na pieniążku
Młodo wyszła za mąż za starszego o prawie 10 lat mężczyznę – niepraktykującego. Więc i ona przestała praktykować. Chciała jak najwięcej czasu spędzać z nim. On tak często wyjeżdżał z domu, wyganiany służbowymi sprawami. Wkrótce okazało się, że decyzja o małżeństwie była pochopna. Rozwiodła się w urzędzie, ale do Kościoła nie wróciła. Nawet nie potrafiła już odmówić Różańca. – Zło było w moim otoczeniu od najmłodszych lat – wspomina. – Czekało tylko, żeby się „uruchomić”. Doczekało się. Jako dziecko wyjeżdżała do Szczecina na wakacje do dziadków. Ich sąsiadką była pewna stara kobieta. – Trochę zielarka, trochę „baba jaga”. Podobało mi się, jak leczyła ziołami, zaklęciami. Do dziś to pamiętam – mówi. W tym czasie modni byli różni bioenergoterapeuci. Z telewizji nie schodzili Kaszpirowski, Nowak. Pani Sylwia oglądała programy z ich udziałem pasjami. Zaczęła stawiać karty. Sama wynajdywała ludzi zajmujących się bioenergoterapią, spirytyzmem i okultyzmem. – Wierzyłam, że to mi pomoże, a szczęście przyniosą słoń z trąbą uniesioną do góry, drzewko szczęścia i żaba na pieniążku – mówi.
„Babcia” z woskiem
Po raz pierwszy poważnie zachorowała w wieku 16 lat. Onkologicznie – w 2006 roku. Przeszła operację – jedną, potem drugą. Stale towarzyszyły jej lęk, niepokój i ból. Zaczęły się depresja, kłopoty finansowe, problemy z pracą, kłótnie w rodzinie. Ktoś troskliwy poradził egzorcystę. Poszła do ks. Bronisława Kryłowskiego. – Egzorcyzmy przeszły gładko. Dopiero później zaczęło się piekło. Wymiotowałam i myślałam, że umrę – wspomina. Od egzorcysty dostała biały różaniec i obrazek o. Pio. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że przyjście do egzorcysty było początkiem jej walki ze złem. Mimo starań lekarzy jej zdrowie nadal szwankowało. Przeszła leczenie blokadami na oddziale paliatywnym, całą masę badań. Wtedy wujek powiedział: „Słuchaj, tu, pod Lwówkiem, mieszka taka znachorka. Ludzi leczy. Tobie też pomoże, zobaczysz”. Chciała zobaczyć. Chciała wyzdrowieć. – To była taka wiedźma jak z bajek dla dzieci. Bardziej jędzowata niż ta ze Szczecina. Przyjęła mnie u siebie. Na ścianach krzyż, święte obrazy, a w rękach... wosk do przelewania. Czysty okultyzm. Powiedziała: jakiś czarnoksiężnik koło ciebie stoi. Nie wiedziałam, czy mówiła o złym, czy o egzorcyście – wspomina pani Sylwia.
Była u niej trzy dni z rzędu. – W końcu zaczęła nas odwiedzać w domu. Powiedziała: „Mów mi babciu. Mówi wszystko, co ci leży na sercu, jak prawdziwej babci”. A „babcia” poprzestawiała kąty w mieszkaniu, odczarowywała, bo mówiła, że to duchy przodków niszczą moje zdrowie – opowiada kobieta. Jak babcia nie przyszła, to dzwoniła. Sylwia zerwała kontakt z egzorcystą. Babcia kazała jej napisać na niego skargę do biskupa. Napisała.
Na nowo się narodziłam
Zdiagnozowano u niej guza. Kiedy pojechała na operację, lekarze ostrzegali, że okaleczy ją na całe życie. – Wtedy po raz pierwszy tak silnie ktoś do mnie powiedział w głowie: „Sylwio, zaufaj Mi! Zrozumiałam, że to Jezus daje mi łaskę przebaczenia. Że chce, żebym do Niego wróciła” – wspomina. Przyszedł lekarz. Okazało się, że operacja nie jest konieczna, że można to leczyć farmakologicznie. – Przypomniałam sobie wtedy, jak często Jezus dobijał się do mnie przez te lata. Mówiłam – wydaje mi się. Wtedy zobaczyłam, że Jezus tak mnie kocha, że nigdy mnie nie opuścił, mimo że ja opuściłam Jego – mówi.
Niemal prosto ze szpitala poszła do o. Józefa Szańcy. Wysłuchał i powiedział krótko: „Skończ znajomość z tą kobietą!”. To dziwne, ale choć nie zrobiła tego „oficjalnie”, „wiedźma” spod Lwówka nie odwiedziła jej już więcej. Nawet nie zadzwoniła, a kiedyś nie było dnia bez jej telefonu... – Kiedyś usłyszałam świadectwo i pewną myśl wypowiedzianą na głos na koncercie „Jednego Serca, Jednego Ducha”: „Dopóki nie zobaczę w drugim człowieku, a szczególnie w cierpiącym człowieku żywego Chrystusa, cierpiącego Chrystusa, nie mam prawa nazywać siebie człowiekiem wierzącym” – wspomina.
Niedawno pani Sylwia wszczęła procedurę kościelnego unieważnienia jej małżeństwa. Po 13 latach od rozwodu. W grudniu od o. Szańcy przyjęła szkaplerz karmelitański. – To tarcza przed złem – zapewnia, obracając w palcach medalik na szyi. Czuje w sobie ogromną przemianę. Zaczęła ją od wizyt u ludzi, których skrzywdziła. Była też u ks. Kryłowskiego. – Ludzie, zamykając się na Jezusa, robią sobie krzywdę. Tylko Jezus może uzdrawiać – mówi i apeluje: – Kochani, bądźcie wierni Eucharystii, tej łasce życia Bożego, które przywraca życie!
Wróciła do Kościoła, do sakramentów. Ale zły z niej nie zrezygnował. – Nawet, kiedy spisywałam swoje świadectwo, było mi bardzo trudno. Dzięki łasce Bożej, dzięki modlitwie i pomocy życzliwych mi osób czuję, że na nowo się narodziłam. Dzisiaj czuję się lepiej, pomimo że mam zdiagnozowanego guza – ufam Panu! I chcę podziękować za modlitwę i wsparcie ks. Bronisławowi, o. Józefowi i ks. Łukaszowi Frątczakowi.
Pani Sylwia chce teraz o tym wszystkim mówić. Cytuje fragment Dzienniczka św. Siostry Faustyny: „Córko moja, pisz i mów o moim Miłosierdziu dla dusz znękanych”. – Chcę dawać świadectwo swojego nawrócenia. Chcę, żeby dowiedzieli się o nim ludzie młodzi, którzy często nie zdają sobie sprawy, że zło jest czymś realnym. Każdego z nas może to spotkać, jeśli przestaniemy ufać Bogu i jego miłosierdziu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).