Dziś w mediach – szczególnie tych z lewej strony – ciekawa informacja. Otóż w Krakowie dwóch panów zorganizowało uroczystość na kształt ślubu z weselem.
W obecności notariusza zawarli umowę cywilną, że będą ze sobą aż do śmierci. Co więcej, załatwili wszelkie formalności pozwalające im na dziedziczenie po sobie, dowiadywanie się o stanie własnego zdrowia, decydowanie o pobieraniu narządów do przeszczepów, zaprzestaniu uporczywej terapii czy decydowanie o miejscu pochówku. Zmienili nawet nazwiska na dwuczłonowe.
Nie brakuje zachwytów, gratulacji, sentymentalnego opisu pięknej uroczystości, na którą dwaj panowie przyjechali dorożkami ubrani w samodzielnie zaprojektowane surduty.
A jednak ta historia wzbudziła także żywą troskę środowiska lobbującego na rzecz wprowadzenia ustawy o związkach partnerskich. Bo oto teraz, kiedy projekty leżą i czekają na „lepsze” czasy, przykład panów Marka i Jędrzeja każe się zastanowić, czy tak naprawdę tego rodzaju ustawa w ogóle jest potrzebna.
Przeciwnicy ustawy o związkach partnerskich już dawno mówili, że kwestie, jakich domagają się aktywiści LGBT, da się rozwiązać na mocy prawa cywilnego. Tak właśnie stało się w Krakowie. Sytuacja jest precedensowa. Pokazuje jednak, że jeśli komuś zależy na tym, by zgodnie z literą prawa i bez wzbudzania niepotrzebnych emocji unormować swoją sytuację, to ma do tego okazję, a państwo nie rzuca kłód pod nogi ani nie dyskryminuje.
Jeśli ktoś koncentruje się na osiągnięciu celu, a nie na działalności „misyjnej”, ma możliwości w polskim prawie. Oczywiście, od razu pojawiły się głosy, że nie wszyscy są tak samo obrotni, nie wszyscy mają tyle zapału, a tak w ogóle, to i tak respektowanie postanowień sądu będzie w późniejszym czasie zależało od dobrej woli urzędników czy lekarzy.
Tak, tego rodzaju argumenty można zawsze podnosić. Tylko w tym układzie proszę mi wytłumaczyć, po co w Polsce ustawa o związkach partnerskich, skoro w tym strasznym kraju homofobii i tak wszystko będzie zależało od tego, czy ktoś zechce ją respektować czy też nie. Śmieszna to logika.
Poza tym ton opowieści o krakowskiej „parze młodej” sugeruje, że mężczyznom udało się przechytrzyć albo obejść system. Ale jak? Przecież oni w obrębie systemu działali! Bądźmy poważni. To nie jest szukanie luk w prawie. To jest korzystanie z tego, co jest dostępne. Takie możliwości daje państwo nie tylko gejom, ale też parom heteroseksualnym, które miałyby fantazję stanąć przed notariuszem zamiast przed urzędnikiem stanu cywilnego czy księdzem.
I taki oto paradoks: za sprawą dwóch mężczyzn chcących być razem zrobiło się nerwowo w szeregach lobby działającego na rzecz związków partnerskich.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.