Bycie chrześcijaninem musi kosztować. To zawsze rezygnacja z wielu „okazji” do łatwych rozwiązań. Nie tylko w kwestiach małżeńskich.
Co szykują kardynałowie? Nie wiem. W każdym razie wiadomość, że na ostatnim konsystorzu, który miał być wprowadzeniem do synodu o duszpasterstwie rodzin, dyskutowano właściwie wyłącznie o sytuacji rozwodników żyjących w związkach niesakramentalnych trochę mnie zmartwiła.
Nie boję się oczywiście, że Kościół zaniedba sprawę duszpasterstwa rodzin. W sumie w tym zakresie funkcjonuje już tyle inicjatyw, że i bez jakichś wskazówek ze strony synodu biskupów jakoś to działać będzie. Mam też nadzieję, że w końcu Kościół znajdzie również odpowiedź na pytanie, jak przeciwdziałać pladze konkubinatów. Trochę jednak mnie martwi, że przez dyskusję nad duszpasterstwem osób żyjących w związkach niesakramentalnych powstaje wrażenie, iż nierozerwalność małżeństwa, wyraźnie nakazana przez samego Jezusa Chrystusa, będąca częścią chrześcijańskiej (katolickiej) tożsamości, może być dla jakichś duszpasterskich celów kwestionowana.
Takie sygnały pojawiły się ostatnio najpierw w Kościele w Niemczech. Chodzi o słynny już dokument z archidiecezji fryburskiej. Czytałem. Jak napisałem parę miesięcy temu, nie ma tam wprost wskazania, by udzielać komunii rozwodnikom żyjącym w nowych związkach. Ale tak też można jego przesłanie rozumieć. I tak też został przez wielu odczytany.
Sądy biskupie zasypywane są ostatnimi laty sprawami o uznanie małżeństwa za nieważne od samego początku. Jest to możliwe, jeśli związek (niby) zawarto mimo istnienia jakiegoś powodu, dla którego ważnie zawarty być nie mógł. Może się zdarzyć, że w sądach dojdzie do jakiegoś nadużycia. Zwłaszcza gdy powodem ma być niedojrzałość którejś ze stron do zawarcia małżeństwa. Ale to już problem sumienia tych, którzy składają wyjaśnienia i roztropności sędziów. Czy jednak można tę furtkę otworzyć jeszcze szerzej?
Swego czasu zwolennicy poluzowania kościelnej dyscypliny wskazywali na fakt, iż dziś wiele osób przyjmuje sakrament małżeństwa będąc bardzo niedojrzałymi w kwestiach wiary; traktuje wiarę tylko w kategoriach pewnej tradycji. Jeśli któreś się nawraca, stosować do nich „przywilej Pawłowy”? To chyba przesada. A kto miałby rozsądzać, czy czyjaś wiara jest żywa czy nie?
Być może łaskawiej można by też spojrzeć na takie wypadki, w których ktoś zawierał małżeństwo nie uznając go wcale – jak uczy Kościół – za związek nierozerwalny. Taki pomysł też jednak brzmi cokolwiek dziwnie. Pytanie o wytrwanie w małżeństwie do końca życia pojawia się przecież nie tylko w przedślubnym protokole, ale przed samą małżeńską przysięgą. Nie mówiąc już o samym tekście przysięgi, w którym jest mowa o „nieopuszczeniu małżonka aż do śmierci”. Czy można uznać, że ktoś, kto wcześniej odpowiednio pouczony wypowiada słowa takiej przysięgi, nie wie co robi? Że traktuje ją tylko jako wypełnienie pewnego niewiele znaczącego rytuału?
Na pewno warto prowadzić solidne przygotowanie do małżeństwa. Bez wątpienia należałoby też pomagać małżonkom pokonywać pojawiające się ich związku trudności zanim dojrzeje w nich myśl o rozwodzie. I na pewno trzeba uczciwie rozpatrywać wnioski o uznanie małżeństw za nieważne. Ale trudno byłoby mi się zgodzić z tym, że w imię miłosierdzia Kościół dopuszczałby do Komunii rozwiedzionych żyjących jak mąż i żona w nowych związkach. I mam nadzieję, że takie rozwiązanie przez żadnego z kardynałów nie jest brane na serio pod uwagę.
Bycie chrześcijaninem musi kosztować. To zawsze rezygnacja z wielu „okazji” do łatwych rozwiązań. Nie tylko w kwestiach małżeńskich.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).