„Pokój temu domowi” – mówi kapłan, wchodząc do kolejnego domu. „I wszystkim jego mieszkańcom” – dopowiadają ministranci. Chwila modlitwy, krótka rozmowa i trzeba iść dalej, bo inni czekają. Jednak nie zawsze bywa tak spokojnie.
Folklor
Do klasyki w historii każdego księdza należały sytuacje, że gospodarza nie było, a dziecko wygadało, że tata siedzi w łazience czy innym pokoju. – Prócz modlitwy, sprawdzenia zeszytu do religii, bywały omawiane sprawy ludzkie, zdarzały się także dyskusje światopoglądowe, np. z zielonoświątkowcami czy którymś z młodych członków rodziny. A kiedy wchodziłem do bloku, na kolejnych piętrach rozlegał się szept dzieci „Ksiądz idzie” – opisuje ks. Gacka. Podczas spotkania z duszpasterzem zdarzały się i konflikty, gdy np. żona zaczynała się skarżyć, że mąż pije. Czasem wywiązywała się kłótnia i trzeba było uspokajać, by nie doszło do rękoczynów. Te zresztą też się zdarzały. Ks. Gacka pamięta, jak raz znajomy wikary wdał się w spór z gospodarzem i musiał uciekać. Nieraz w zamkniętym pokoju głośno „kolędował” jakiś Azor. Jak udało mu się uwolnić, to ministranckie łydki były zagrożone. – Kiedyś wyskoczył na nas taki podwórkowy Burek. Odruchowo machnąłem kropidłem i niechcący „prześwięciłem” psa, ale pomogło! Odskoczył i dał nam spokój – uśmiecha się ks. Horak. Innym razem, jako młody wikary trafił do zaniedbanego domu. Stary dziadek w pokoju, zamiast choinki jakaś gałąź, 3 rogi sufitu zapadnięte, zalane, widać, że dach mocno przecieka. Gdy tłumaczył, że może warto zadbać o dom, gospodarz spojrzał z politowaniem i mówi „A księżulek młody, Podola nie pamięta...”. Były i zdarzenia z perspektywy czasu komiczne. – W Kietrzu wracam z ministrantami przez pola, a śniegu napadało solidnie. Nagle idący przede mną chłopcy zniknęli – okazało się, że pod śniegiem był dół, w który wpadli. Na szczęście nic się nie stało – mówi ks. Horak. – Kiedyś jako domownik z przerażeniem obserwowałem, jak stare krzesło pod proboszczem coraz bardziej się rozchodzi i jeszcze trochę, a gruchnie. Na szczęście w odpowiedniej chwili ksiądz wstał. Odetchnąłem – wspomina ks. Szywalski. Innym razem towarzyszący mu ministranci tak zadymili kadzidłem, że mieszkańców nie było widać, a jego samego chwytał atak astmy. Kiedyś też jeden z chłopców zahaczył kadzidłem o podłogę i rozsypał żarzące się węgielki na dywan.
Blisko ludzi
Dla ministranta dawniej kolęda była atrakcją – podglądanie znajomych, podsłuchiwanie, jak ksiądz pyta koleżanki z religii. – Jestem jeszcze pod wrażeniem, jak kiedyś kazał nam wyjść, zamknął drzwi i grzmiał na parę młodych, którzy żyli „na krykę”. Nawet my na korytarzu się skulili. Dziś musiałby wygłosić takie gromkie kazanie w co drugim domu – dodaje ks. Szywalski. – Odwiedziny duszpasterskie to była dobra rzecz, choć męcząca, zwłaszcza gdy lat przybywało. Ale szło się do tych ludzi z miłością, cieszyło na spotkanie z nimi – taką opinię słyszę od wszystkich rozmówców. – Były serdeczne rozmowy, czasem wiele się wyjaśniało, prostowało, ale bywało, że czuło się lodowy chłód. Na wsi każdego znało się od podszewki, w mieście wielu parafian było prawie obcych – podkreśla ks. Schubert. Przy okazji kolędy proboszcz nieraz służył inną pomocą. Ks. Schubert opowiada, że w latach 70. w Kolnicy chodził po domach z „colsztokiem” (metrem) i wymierzał pomieszczenia na łazienkę albo podłączał pralki. Proboszczowie trafiali do biednych domów, do szarych bloków robotniczych i do willi. – Pamiętam, jak jako ministrant chodziłem w Toszku z ks. Tomaszem Labusem. On miał taki piękny zwyczaj, że w ubogich domach niepostrzeżenie podczas rozmowy wsuwał im pieniądze pod obrus. A dla nas, u których w domu się nie przelewało, kolęda była okazją do zjedzenia dobrego obiadu czy kolacji – wspomina ks. Werner Szyguła z Ujazdu. Przez lata na kolędzie widać zmiany społeczne i demograficzne. Zwykle obecne były na niej osoby w średnim wieku i starsze oraz gromadka dzieci, młodzi byli w szkołach. Z czasem dzieci ubywało, rodziny były mniej liczne. Teraz jest sporo takich, w których zostało dwoje ludzi, a dzieci w Holandii, Anglii. Tam kolęda staje się smutna. Opowiadają o samotności, czasem płyną łzy. A ksiądz słucha.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).