Proporcje są dość proste: im mniejsze zaufanie, tym mniej pieniędzy dla Kościoła. Można to zmienić "budząc olbrzyma".
Dzisiejsza „Rzeczpospolita” donosi, że Polacy coraz mniej pieniędzy przeznaczają na wsparcie Kościoła, w tym także na rzecz kościelnych inicjatyw charytatywnych. Jako przyczyny tego stanu rzeczy gazeta podaje co jakiś czas nagłaśniane skandale obyczajowe w Kościele, a także głośne sprawy handlu gruntami zwróconymi instytucjom kościelnym przez komisję majątkową.
Mniej pieniędzy przekazywanych Kościołowi może być, niestety, miarą spadku zaufania do Niego. Jest jednak druga strona medalu, na którą „Rzeczpospolita” zwraca uwagę. Dziś najwięcej pieniędzy udaje się zebrać tym organizacjom pożytku publicznego, które zbierają pieniądze na bardzo konkretne cele. Czasem bezpośrednio dla konkretnych osób. Polacy wciąż chcą pomagać, ale zależy im, żeby ta pomoc była odpowiedzią na konkretne potrzeby. Pytanie jednak, czy dobrym rozwiązaniem jest wspieranie jednej konkretnej osoby/rodziny, podczas gdy ludzi potrzebujących są przecież całe masy. Przekazując pieniądze na rzecz instytucji, która zna potrzeby i rozdysponowuje sensownie pozyskane środki jest chyba jednak lepszym rozwiązaniem. Warunkiem jest wiarygodność tejże instytucji.
I tu widzę wielkie pole do manewru dla parafii. Wciąż mówi się o „budzeniu olbrzyma” i o potrzebie ewangelizacji. Niewiele jednak udało mi się do tej pory usłyszeć na temat bardzo konkretnych działań. Jestem przekonany, że działalność dobroczynna jest tu wciąż bardzo mocnym i skutecznym narzędziem przyciągania ludzi do Kościoła i idei, które On głosi. Sukces „Szlachetnej paczki” jest tego najlepszym przykładem. Ileż osób za tym idzie, nie tylko takich, które muszą czuć związek z Kościołem.
Sądzę, że należałoby poważnie potraktować wezwanie papieża Franciszka, wyjść na peryferia, czyli do ubogich, potrzebujących, opuszczonych. To powinien być pierwszy krok na drodze nowej ewangelizacji. Dokładnie na takiej samej zasadzie, jak dzieje się to w krajach misyjnych. Misjonarze najpierw budują szkoły, szpitale, studnie. Najpierw troszczą się o zaspokojenie konkretnych potrzeb ludzi, a potem dopiero opowiadają, że tę pomoc przynieśli w imię Jezusa, który jest miłością.
W parafiach jest ogromny potencjał. Te wspólnoty istnieją przecież w konkretnych środowiskach. Znają problemy swoich sąsiadów, bliskich, przyjaciół. Warto by było zastanowić się, co parafia może zrobić dla tych najbliższych osób, które czasem ledwo wiążą koniec z końcem, a które być może żyją daleko od Kościoła także z tego powodu, że czują się także przez Kościół zapomniane.
Taka praca u podstaw mogłaby dziś przywrócić zaufanie do Kościoła i podbudować Jego nadszarpnięty autorytet. Trudno sobie wyobrazić, żeby ludzie, do których Kościół wyciągnął pomocną dłoń, pozwolili szargać Jego opinię. A w drugą stronę – jedna czy druga skuteczna i uczciwie przeprowadzona akcja konkretnej pomocy najbliższemu otoczeniu mogłaby w ludziach wzbudzić poczucie wspólnoty z Kościołem parafialnym. Nie trzeba od razu wielkich akcji. Nie trzeba spektakularnych kampanii. Przydałoby się jednak pamiętać, że okazując dobro drugiemu człowiekowi, można tylko zyskać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.