Premier Mazowiecki ostrożnie zmieniał historię.
Gdybym jednym słowem miał scharakteryzować styl uprawiania polityki przez Tadeusza Mazowieckiego musiałbym napisać, że był politykiem ostrożnym. W czasie transformacji ta cecha była zarówno zaletą, jak i wadą. Umożliwiała powolne, bezpieczne krzepnięcie nowym instytucjom, ale zarazem dawała elementom starego porządku możliwość trwałego zakorzenienia się w nowym systemie. Pole manewru, zwłaszcza w pierwszym okresie swoich rządów, miał niewielkie. Prezydentem był gen. Jaruzelski, ministrem spraw wewnętrznych gen. Kiszczak, a obroną kierował gen. Siwicki. Sowieckie imperium gniło, ale nikt nie przewidywał jego rychłego końca. Z pewnością jednak pierwszy premier III RP nie wykorzystał wszystkich szans, jakie pojawiły się pod koniec 1989 r., po upadku komunizmu w Europie Wschodniej. Jego słowa o „grubej kresce”, oznaczające cezurę między PRL a III RP były niesłusznie interpretowane jako zapowiedź bezkarności dla ludzi poprzedniego systemu. Mazowiecki nie był zwolennikiem dekomunizacji. Uważał, że kraj można zmienić nie na drodze jednorazowych aktów prawnych, ale w wyniku dłuższego procesu, w którym nowe instytucje zastąpią stare. Często jednak nie miało to pokrycia w rzeczywistości. Ostro był za to krytykowany przez Lecha Wałęsę, który wywołał „wojnę na górze”. Lider „Solidarności” wprawdzie ją wygrał, ale rychło roztrwonił kapitał zaufania społecznego.
Premier Mazowiecki miał także odwagę krytycznie ocenić własną drogę życiową, a zwłaszcza wybory, jakich dokonywał w latach 50., kiedy był jednym z bliskich współpracowników Bolesława Piaseckiego, lidera Paxu. Wtedy napisał tekst, którego wstydził się do końca życia, pochwalający aresztowanie kieleckiego biskupa Czesława Kaczmarka oraz książkę potępiającą „żołnierzy wyklętych”. Gdy w styczniu 2005 r. wręczano mu „Diamentowy Ślad” nagrodę przyznawaną przez dziennikarzy, w kontekście tamtych wydarzeń mówił publicznie o swych błędach, które nazwał „tragicznymi” oraz pomyłkach politycznych. Zachowam w pamięci jego nieco sarkastyczny sposób komentowania bieżących wydarzeń, a także spory dystans do siebie oraz innych. W gruncie rzeczy był politykiem samotnym, bez szerszego zaplecza i tłumów zwolenników. Ostatni raz spotkałem go w marcu br. na uroczystości 55. lecia miesięcznika „Więź”, który współtworzył i redagował przez wiele lat. Rozmawialiśmy o książce „Rok 1989 r. i lata następne”, opisującej jego aktywność w III Rzeczpospolitej, składającej się z oficjalnych wywiadów oraz urzędowych notatek. Zapytałem, czy nie byłoby lepiej, aby napisał wspomnienia, które w sposób pełny przedstawią tamten gorący czas. Uśmiechając się, powiedział, że wspomnienia mają to do siebie, że ich autorzy starają się przedstawić historię w wersji dla siebie korzystnej i dlatego nieco ją „lukrują”. Ja chciałbym – dodał – zostawić świadectwo, jak wówczas postrzegałem tamten czas, bez upiększeń, aby pozostał w pamięci z moimi sukcesami i porażkami. I takim go będę pamiętał. Jako polityka poszukującego, a w latach 80. i 90. na ogół poprawnie odczytującego znaki czasu. Nie szukał w polityce taniego poklasku ani pieniędzy. Żył skromnie. Gdy po wyborach prezydenckich Wałęsą zaproponował mu, aby nadal pełnił urząd premiera, odmówił, uważając, że musi ponieść polityczne konsekwencje przegranej, nie tylko z Wałęsą, ale także ze Stanem Tymińskim. Miał swoje twarde przekonania, a jeśli błądził, mówił po jakimś czasie: – Rzeczywiście nie miałem wtedy racji.
Niewielu było w III RP polityków, którzy mieliby podobną przenikliwość, odwagę intelektualną, a także osobistą prawość.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.