Czego ci najbardziej brakuje? Mądrości? Odwagi? Wrażliwości? Jesteś za bardzo zarozumiały, żeby cię było na to stać. I wcale się do tego nie zmuszaj. Masz inną drogę: przestawaj z Jezusem.
Już stężałeś w tej pewności, że w twoim życiu nic się więcej nie zdarzy. A może jednak spotka cię łaska i w pracy, którą wykonujesz, wpadnie ci w ręce sprawa, która cię bez reszty pochłonie; może pomiędzy ludźmi, których określasz na przemian jako stado baranów albo hien, spotkasz człowieka, który cię zachwyci; może poruszy cię krzywda bezbronnego człowieka – może się zdarzy, że dotknie cię łaska i ty, którego już nic nie mogło zdziwić, wzruszyć, zaimponować, wstrząsnąć, który patrzysz na świat z cynicznym pobłażaniem, odzyskasz choćby na chwilę wrażliwość dziecka.
Jak wierzyć, skoro wokół tylu egoistów? Jak ufać, skoro wokół tylu zrezygnowanych? Jak kochać, skoro wokół tylu niemiłosiernych? Jak wierzyć, ufać, kochać, skoro w nas samych tyle nieufności, niewiary, taki brak miłości? Czyż nie prościej jest odwrócić się od tego niepokoju i zająć się robieniem pieniędzy, załatwianiem swoich spraw, dbaniem o swoje zdrowie? Jeżeli tego nie robimy to dlatego, że chociaż to nikły płomyk, to jednak wskazuje drogę, że chociaż to tylko kruszyna, to jednak nie pozwoli umrzeć z głodu – że to jest najcenniejsze, co w nas jest. I tak rozdarci pomiędzy wiarę i niewiarę, ufność i nieufność, miłość i jej brak, gromadzimy się wokół ołtarza, aby uczyć się żyć od Tego, który za prawdę oddał życie swoje. Gdzieś w mroku niepewności wciąż jeszcze tli się w tobie nadzieja, że twoja umiejętność życia i oszczędzania się nie dopuści do ciężkich chorób i kalekiej starości. Gdzieś w mroku niepewności wciąż jeszcze tli się w tobie nadzieja, że twoja mądrość życiowa uratuje cię od krzywd, które mogą wyrządzić ci ludzie. I choć idziesz przez pustynię bezwodną, i choć nic ci nie zostało oszczędzone, nic podarowane – gdzieś w mroku niepewności tli się w tobie nadzieja.
Uważaj na siebie, gdy mówisz „dzień dobry”, „do widzenia”, „mój drogi”, „kochanie”, gdy podajesz rękę, kłaniasz się, uśmiechasz. Uważaj na siebie, gdy opowiadasz po raz któryś ten sam żart, zdarzenie, przygodę, gdy mówisz o swoim odkryciu, wynalazku, przeżyciu, olśnieniu, o łasce, której doznałeś. Uważaj na siebie, gdy po raz któryś się żegnasz, gdy mówisz pacierz, gdy uczestniczysz we Mszy świętej, gdy przyjmujesz Komunię świętą. Żebyś nie magazynował klisz, które tylko powielasz. Żebyś był wciąż żywy. Chociaż wzgardzi tobą człowiek, którego kochasz, chociaż odejdą od ciebie twoi przyjaciele, chociaż przestaną ci wierzyć twoi zwolennicy, chociaż cię ludzie wyśmieją i zostaniesz – łach ludzki – porzucony na skraju drogi, On ciebie nigdy nie zostawi samego. Podejdzie do ciebie, tak jak podszedł do matki młodzieńca z Naim, do jawnogrzesznicy, do Zacheusza, i powie ci po prostu: „Nie płacz”, „Odpuszczają ci się twoje grzechy”, „Chcę u ciebie zamieszkać”. Przyjdzie jak Samarytanin do leżącego przy drodze. Naleje w rany wina i oliwy, włoży na bydlę swoje i zawiezie w bezpieczne miejsce.
Coraz bardziej jesteś zalatany, zagoniony, zagadany, zapracowany, zajęty. Coraz bardziej gubisz siebie. Coraz bardziej przestajesz być sobą, a jesteś już tylko jednostką popychaną impulsami z zewnątrz, której pozostaje tylko instynkt samoobrony: chaotyczne tłuczenie ramionami, byle się utrzymać na powierzchni. Czasem łaska jak mokra gałąź trzaśnie cię po twarzy. I przerazisz się siebie. „Co się ze mną stało, co życie ze mnie zrobiło?”. Czasem łaska jak mokra gałąź trzaśnie cię i oprzytomniejesz, aby się ratować. A czasem już nawet ona nie pomoże. Jak ciężko zejść z góry objawienia. Oczy wpatrzone w niebo opuścić na ziemię. Rękami przyzwyczajonymi do gestu modlitewnego rozplątywać węzły ziemskich spraw. Jak ciężko zejść z góry objawienia. Najchętniej by tam pozostać – a może nie wchodzić wcale?
Życzyć chcę tobie, abyś – niezależnie od tego, ile masz lat – nie był stary. Abyś ani w święta, ani w dni powszednie nie wyciągał swoich orderów, abyś się nie roztył we wspominaniu dawnych czasów, dawnych pięknych dni, pięknych lat, abyś nie rozmył swoich darów Bożych na kawach, herbatach, plotkach, wyliczeniach, kto ile zarabia, jak się komu powodzi. Życzyć chcę tobie, abyś uwierzył, że jeszcze nie wszystko zostało przez ciebie powiedziane. Abyś uwierzył – ty i ja – że trzeba się śpieszyć, bo wszystko jeszcze jest przed nami – nasze życie i nasza śmierć, i nasze zbawienie.
Przemień się przed nami. Ukaż się nam w całym blasku i wielkości. Spraw, byśmy się Tobą zachwycili jak Piotr, Jakub i Jan. Abyśmy patrząc na Ciebie, wzięli z Twojej światłości. Przemień nas. Nie wiemy, o co prosimy. Nie wiemy, na jakie wyżyny możesz nas wprowadzić. Nie wiemy, jakie widoki możesz nam ukazać. Nie wiemy, jakie siły możesz w nas wzbudzić. Ale prosimy. Bo czujemy, jak życie nam się przesypuje niczym piasek, jak coraz energiczniej rozglądamy się za wygodnym fotelem, jak coraz bardziej chcemy mieć święty spokój za wszelką cenę. Przemień nas. Wydobądź z nas wszystko, na co nas jeszcze stać. Póki czas. Bo już się nasz dzień nachyla i nasze słońce ma się już ku zachodowi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).