Jeszcze zanim dobrnąłem do końca pokręcił głową i rzekł, że tych dwojga ludzi nie należy przekonywać. "Ich trzeba pociągnąć".
We wszechogarniającym rozgardiaszu i pędzie ostatnich dni przed świętami, zupełnie niespodziewanie przyszła mi na myśl pewna „wizyta duszpasterska”, czyli popularna kolęda. Trafiłem kiedyś do mieszkania kobiety, która od dziesięciu lat żyła ze swoim partnerem bez ślubu. Piszę tylko o kobiecie, bo mężczyzny nie zastałem. W domu było natomiast już dość duże dziecko obojga.
Rozmowa szybko (za moją sprawą) zeszłą na temat braku jakiegokolwiek usankcjonowania ich związku lub choćby tylko sformalizowania. I natychmiast wpadła w utwardzone koleiny, ponieważ takich wymian zdań kobieta przeprowadziła z kolejnymi księżmi nawiedzającymi jej progi już prawie dziesięć, gdyż konsekwentnie co roku kolędę do tego mieszkania wpuszczano.
Rychło też dowiedziałem się, jakich argumentów używali moi poprzednicy. Aby przekonać tę kobietę i jej partnera do zawarcia małżeństwa, zamiast wytrwałego życia na kocią łapę, sięgali po wszystko – od prośby do groźby. Od przytaczania tez ściśle religijnych aż po powoływanie się na dobro dziecka. Bez skutku. A właściwie z takim skutkiem, że kobieta w kolejnych latach coraz celniej zbijała przywoływane przez kolejnych duchownych argumenty. Twierdziła, że jest wierząca, że ma świadomość życia w grzechu, ale trwanie w związku bez sakramentu to ich wspólny, świadomy wybór, jej i mężczyzny, z którym mieszkała i wychowywała dziecko.
Tocząc dość długą rozmowę nagle uświadomiłem sobie, że taka sytuacja będzie się w tym domu powtarzać przez wiele lat. Będą przychodzili kolejni księża i będą usiłowali przekonać dwoje kochających się ludzi, aby tę swoją miłość opatrzyli sakramentem. I będą wychodzić z poczuciem klęski, bo ani jej, ani żyjącego z nią jak mąż z żoną mężczyzny nie przekonają.
Gdy opowiadałem całą tę przygodę pewnemu wiekowemu księdzu, jeszcze zanim dobrnąłem do końca pokręcił głową i rzekł, że tych dwojga ludzi nie należy przekonywać. „Ich trzeba pociągnąć” – powiedział bez jakiejkolwiek emfazy. Potem cichym głosem człowieka, który odniósł w życiu wiele sukcesów, ale doznał jeszcze więcej porażek, wyjaśnił, iż trzeba sprawić, żeby ci żyjący bez łaski sakramentu ludzie sami wreszcie doszli do tego, na czym polega wartość i piękno sakramentu małżeństwa. A to jest możliwe właściwie tylko wtedy, gdy zobaczą na własne oczy żywy przykład sakramentalnego małżeństwa, które będzie tak inne, tak lepsze, tak wspaniałe w porównaniu z ich dotychczasowym związkiem, że zapragną tego dobra dla siebie. „Módl się, żeby miłosierny Bóg postawił na ich drodze święte małżeństwo” – bardziej polecił niż poradził. „Bo na tym polega sztuka pociągania”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.