Bardziej zadziwiające niż skok z balonu w stratosferze są wyniki sondy na temat promowania modlitwy różańcowej w sieci.
Facet nie wyskoczył z ponad 36 kilometrów nad ziemią. To mnie jakoś nie zaskoczyło dziś rano, kiedy przeglądałem internetowe doniesienia. Generalnie życzę mu powodzenia, bo wydaje się pozytywnie zakręcony, ale ilość czynników, które muszą się zgrać, żeby w ogóle mógł wystartować, jest tak wielka, że na dogodne warunki będzie musiał czekać baaaardzo cierpliwie.
Dużo bardziej zadziwiające niż skok z balonu w stratosferze są wyniki sondy na temat promowania modlitwy Różańcowej w sieci. Większość głosujących (co prawda nie było ich może zbyt wielu) stwierdziła, że – mówiąc w skrócie – Różaniec na Facebooku nie jest dobrym pomysłem.
Zdumiewa mnie to szczególnie teraz, kiedy z każdej strony słyszy się o potrzebie nowej ewangelizacji. Jak dla mnie zachęcanie do modlitwy różańcowej na fejsie jest właśnie jej przejawem. To w radiu można, a na fejsiku już nie? Ciekawe.
Zresztą, to przecież nie jest tak, że ludzie się będą przez Facebooka razem modlić, bo niby jak? Tam mają się tylko spotkać i porozumieć. Modlić się będą, gdzie im wygodnie: w domu, w kościele, w drodze do pracy. Szczerze mówiąc, nie rozumiem obiekcji. Moja konsternacja wynika też z tego, że właśnie mamy październik. W mojej parafii na przykład Różaniec zaczyna się o 17.15. Wtedy – przy odrobinie szczęścia – sterczę w korkach, wracając z pracy. Kiedy mam szczęścia mniej, siedzę jeszcze za biurkiem. Założę się, że to nie jest tylko mój problem. Dlatego sam pomysł zawiązywania duchowej więzi przez fejsa generalnie do mnie przemawia.
Przemawia tym bardziej, kiedy czytam tekst z najnowszego numeru miesięcznika „W drodze” zatytułowany „Piętnaście minut”. Jacques Philippe dowodzi, że jedną z najpilniejszych potrzeb dzisiejszego Kościoła jest właśnie modlitwa. I to nawet nie taka, podczas której unosimy się 10 centymetrów nad ziemią i spoglądamy na świat z wysokości naszego duchowego piedestału. Niekiedy przeżywamy swoiste modlitewne „fajerwerki”. To dobrze, potrzebujemy od czasu do czasu przeżyć duchowe doładowanie. Rzecz w tym, że najbardziej ekstremalne przeżycia z czasem blakną, powszednieją. Codzienność nas przytłacza, dobija gonitwa, stres. Wtedy musimy wykazać się – jak mówi ks. prof. Tomasz Halik – cierpliwością wobec Boga. A może raczej nas samych? Kiedy wydaje się, że Bóg milczy, modlitwa jest najtrudniejsza.
Tymczasem takie właśnie zmaganie się z codziennością ma ogromną wartość. Modlitwa nie ma być dla nas uszczęśliwiającą terapią. Jeśli liczymy, że poprawi naszą jakość życia, uleczy nasze smutki, załatwi problemy, możemy się przykro rozczarować.
W modlitwie koniecznie trzeba pamiętać o tym, Kto tak naprawdę jest jej adresatem. Z Kim chcemy się spotykać. Kogo prosimy, by działał, zmieniał nasze życie. Do Kogo wreszcie chcemy dążyć i Kogo naśladować. To On wywróci nasze życie do góry nogami, jeśli Mu na to pozwolimy. On działa nawet wtedy, gdy nam się wydaje, że milczy.
Różaniec, do którego odmawiania zachęca Pallotyńska Fundacja Misyja Salvatti.pl, jest dla mnie właśnie taką modlitwą na „ciężkie czasy”. Kiedy nie mam sił, kiedy brakuje mi słów, jednostajny rytm odmawianych zdrowasiek pozwala mi spotkać Boga mimo moich fizycznych ograniczeń. A On i tak działa. Do takich spotkań z Nim nie tylko można, ale wręcz powinno się zachęcać wszędzie tam, gdzie są ludzie szukający sensu życia. Na Facebooku też.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.