Zewsząd słyszymy o problemach kolejnych katolickich mediów, o zagrożeniu likwidacji poszczególnych tytułów, o ograniczaniu zatrudnienia, cięciu kosztów. – mówi w wywiadzie dla KAI abp Wacław Depo, przewodniczący Rady Episkopatu ds. Środków Społecznego Przekazu.
KAI: I efekt tej niedojrzałości jest widoczny także w mediach?
- Trzeba dostrzec i uznać olbrzymią pracę wielu dziennikarzy. Ale od ponad 20 lat, w tej „nowej wolności” – poprzez przekaz niektórych mediów nie dostrzegamy pełnej prezentacji prawdy chrześcijańskiej, która wyrażona by była zrozumiałym i przystępnym językiem, dla współczesnej mentalności. Bardzo często osobom prezentującym stanowisko Kościoła udziela się głosu aby za chwilę przekazać go komuś innemu, mówiąc że wrócimy do tego tematu, przy czym w kontekście innych opinii ten głos jest już nie do końca zrozumiały. Dotyczy to wszystkich: biskupów, duchownych, świeckich.
KAI: Głos Kościoła nie jest więc traktowany jako stanowisko równorzędnego partnera w dyskursie społecznym?
- Oczywiście, ktoś może się z tym stanowiskiem nie zgadzać. Ale zauważmy, że w mediach szczególnie uprzywilejowani są przedstawiciele wszelkich mniejszości, ich wypowiedzi nikt nie ogranicza, zaś dziennikarz bardzo często nie jest moderatorem rozmowy, a stroną w dyskusji. Tę sytuację tłumaczy się faktem, że „jesteście większością” i z tej przewagi dla „sprawiedliwości społecznej” macie mniej praw…
KAI: W ogólnopolskim tygodniku ukazuje się nierzetelny artykuł o przestrzeganiu celibatu przez księży. Czy mamy równie mocne media, które nie tylko sprostują zdeformowany i kłamliwy obraz, ale są w stanie przekazać równie mocną narrację?
- Na pewno mamy takie osoby, wymienię dla przykładu: o. prof. Józef Augustyn, o. prof. Jozafat Nowak, o. prof. Andrzej Derdziuk, czy ks. Marek Dziewiecki. Mówią o celibacie i cnocie czystości chrześcijan i o tym, jak powinny one być przeżywane w Kościele, podają argumenty, dają też osobiste świadectwo. I ci ludzie są nieobecni, albo bardzo rzadko występują w mediach, także katolickich. Ale trzeba przyznać - nie mamy medium dostatecznie silnego, które mogłoby przeciwstawić się takiej publikacji.
KAI: Święty Jan Bosko doznał kiedyś olśnienia, że narzędziem dechrystianizacji i ataków na Kościół są i będą media. Gdy to sobie uświadomił, zaczął zakładać własne czasopisma. Ta diagnoza jest nadal aktualna, ale czy odpowiedź, jakiej udzielamy, jest na miarę potrzeb?
- Zewsząd słyszymy o problemach kolejnych katolickich mediów, o zagrożeniu likwidacji poszczególnych tytułów, o ograniczaniu zatrudnienia, cięciu kosztów. Podam przykład. W Częstochowie sprzedaje się zaledwie 1,5 tys. egzemplarzy Tygodnika „Niedziela”, który jest czasopismem założonym przez pierwszego biskupa częstochowskiego Teodora Kubinę, założyciela także „Gościa Niedzielnego”. Chciałbym zwrócić uwagę, że wraz z katolickim tygodnikiem – zarówno księża, jak i rodziny chrześcijańskie – mogą otrzymywać co tydzień bardzo ważną odtrutkę dla naszej codzienności. Pismo katolickie dostarczy nam bowiem argumentów, które pomogą nam określić granice kłamstwa i wybrać to, co prawdziwe i moralnie najlepsze.
KAI: Być może papier odchodzi w przeszłość. Ale czy Kościół jest dostatecznie obecny w internecie? Miejsca ewangelizacji, informacji, formacji i riposty wobec nieuczciwych chwytów propagandowych?
- Kościół wchodzi już od wielu lat w internet, są takie portale, jak Deon, Wiara, są portale, poświęcone modlitwie. Ale przed nami jeszcze ciężka, ale konieczna praca, bez niej nie sposób już dotrzeć do ludzi, wejść w ich codzienność problemy, pokazać je w świetle wiary. Satysfakcja, że mamy wciąż jeszcze ludzi w kościołach, bez równoległego podjęcia takich prac, jest bardzo niebezpieczna. Ponieważ obecność w kościele ogranicza się do jednej godziny tygodniowo, a po internecie "surfuje się" godzinami i robią to zwłaszcza ludzie młodzi. Zarówno tu, ale także w innych mediach sączy się przekaz - prawdziwy lub nie - obrazu świata.
Na wejście Kościoła w internet patrzę jednak z większym optymizmem - gdy byłem biskupem w Zamościu obserwowałem kleryków z wybitnymi zdolnościami, a także wielką inwencją twórczą do poruszania się po necie. Dwóch z nich, już po święceniach, wysłałem na studia dziennikarskie. Studia w Rzymie są bardzo kosztowne, wobec tego należy kierować także na KUL, UKSW czy do Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu tak, aby mieć jak najlepszych specjalistów z tej dziedziny.
I chcę podkreślić, że nikogo z biskupów nie trzeba przekonywać, że to miejsce szczególnie ważne dla Kościoła i dzieła ewangelizacji.
KAI: Mówimy dotychczas o prywatnych mediach obecnych na rynku, a jak z informowania o Kościele wywiązują się publiczne środki przekazu?
- Publiczna TV ma wpisany w swą misję obowiązek dostarczania obiektywnych informacji o Kościele. Zdarzają jej się, nazwijmy to "wpadki", gdy materiał o sektach ilustruje się zdjęciami z pielgrzymki Radia Maryja. Nie chcę też wracać do odejścia bp. Antoniego Długosza z programu "Ziarno", ale mam kolejny niepokojący sygnał, że ma być on przeniesiony z soboty na niedzielę i ma być emitowany w jednym bloku z programem "Między niebem i ziemią". W takiej sytuacji wielu dorosłych może uznać, że oglądając program z dziećmi dostatecznie uczcili już niedzielę i nie pójdą na Mszę św. A program religijny, emitowany w sobotę, był dobrym wstępem i przygotowaniem do niedzielnej Eucharystii. Z powodu tej zmiany utracimy coś ważnego - łączność dzieci z rodziną, idących do kościoła.
13 maja br. grupa osób skrzywdzonych w Kościele skierowała list do Rady Stałej Episkopatu Polski.