Przed drzwiami świątyni zjawiają się, gdy jest jeszcze zamknięta. Przez cały dzień, ilekroć przechodzą obok Pierwszego Pracodawcy, przyklękają. Jego też proszą o pomoc, radę i... wejściówkę do nieba.
Największym atutem pracy kościelnego – jak podkreśla – jest fakt, że przez cały dzień ma możliwość być blisko Boga i ludzi. By nie popaść w rutynę i obecności w kościele nie traktować jedynie jako pracy, zdarza mu się nieraz na chwilę modlitwy wchodzić do innych kościołów. – Klękając tam, nie patrzę, czy obrus dobrze leży i czy wszystkie świeczki są zapalone. Jestem tylko ja i On. Najbardziej lubię kaplicę seminaryjną. W niej czuję zapach Pana Boga. Marzy mi się, by dla kościelnych raz na jakiś czas były organizowane dni skupienia, które odświeżałyby nasze relacje z Panem Bogiem. By zachować świeżość wiary, często myślę o Sądzie Ostatecznym. Świadomość, że z każdej sprawy przyjdzie mi się rozliczyć, pionuje. Na szczęście wiem, że jest też Boże Miłosierdzie. I choć swoją wiarą nie przenoszę gór, to tu, w zakrystii, nieraz doświadczyłem, że Bóg działa przez osoby. Pracując, mam to na uwadze. Dla każdego staram się mieć dobre słowo, uśmiech i gotowość niesienia pomocy – tłumaczy Adam.
Spędzając wszystkie niedziele i święta w zakrystii, czasem marzy o niedzielnym spacerze z żoną i synem albo o pielgrzymce, na którą trudno się wybrać, bo najczęściej jest ona organizowana w soboty, czyli w dniu pogrzebów i ślubów. – Daleki jestem jednak od narzekania. Pracując tu, czuję obecność i troskę Pana Boga. Czasem dochodzi też do sytuacji, które mnie wzruszają, a nawet rozśmieszają. Nieraz już wracałem do domu i śmiałem się, opowiadając Paulinie, jak jakaś kobieta, mówiąc przysięgę małżeńską, patrzyła mi głęboko w oczy. Prawdziwą jednak radością jest uczestniczenie w chrztach. Nie potrafię wtedy być ponurakiem. To, co widzę, często zapisuję w wierszach. Niektóre z nich mówią o mojej wierze, miłości do Boga, a inne, ot, choćby o zwykłej musze:
„Amatorka wina mszalnego/ muszka owocówka/ co ledwo od ziemi odrosła/ co latać potrafi, nie pływać/ więc tonie w tafli promili/ łapczywa alkoholiczka/ zgubny to nałóg/ ten nałóg to śmierć/ o, już się nie rusza/ odeszła przed Sumą/ i nawet dnia nie przeżyła/ Więc wszyscy razem:/ Anielski orszak niech tę muszkę przyjmie...”.
Bez marzeń o aureoli
10 kwietnia minie 10 lat, od kiedy funkcji kościelnego i grabarza w Kozłowie Szlacheckim podjął się Jerzy Gajda. – Namówił mnie na to poprzedni proboszcz – wspomina. – Prosił, bym się zgodził. Trzy noce nie spałem. Zwłaszcza to kopanie grobów jakoś mi nie leżało. No, ale w końcu dałem się przekonać. Poza przygotowaniem wszystkiego do Mszy św. i pomocą księdzu w ubraniu się, moim zadaniem jest też koszenie trawy wokół kościoła, odśnieżanie, pomoc przy dekoracjach i niedzielne dzwonienie na Msze św. To ostatnie bardzo lubię. Czasem myślę sobie, że wprawiając w ruch dzwony, mobilizuję ludzi do wierności. Na stare lata chyba staję się nadgorliwy, bo ostatnio dzwoniłem nawet na Drogę Krzyżową – śmieje się J. Gajda.
Mieszkanie w bliskim sąsiedztwie kościoła pozwala mu zaglądać do niego nawet kilka razy dziennie. Dzięki temu odchodzenie od niedzielnego obiadu nie jest mocno uciążliwe. Bycie pod ręką jest też wygodne dla parafian, którzy, gdy nie ma proboszcza, wiedzą, że gdy zajdzie potrzeba otwarcia kościoła, zrobi to pan Jurek. – Fakt, że posiadam klucze do domu Pana Jezusa, mobilizuje mnie do tego, żeby zawsze zachowywać się jak ktoś, kto Go choć trochę zna. Obcym nie pozwala się ot tak wchodzić do swojego mieszkania. To wielka odpowiedzialność i zaufanie. Wykonując swoją pracę, staram się, by ludzie nie zarzucili mi, że zachowuję się i wyglądam jak dziad kościelny. Jak umiem, modlę się z nimi na ślubach, chrztach i pogrzebach. Te ostatnie przeżywam tak, jakbym żegnał kogoś z rodziny. Nieraz zakręci mi się łza. Może też i dlatego moja rodzina żartuje, że na stare lata tyle się modlę, że pewnie zostanę świętym. O aureoli nie myślę, ale o tym, by Pan Jezus był ze mnie zadowolony, owszem, tak. Wzrusza mnie to, jak z kruchty, w której kiedyś stałem, przyprowadził mnie do ołtarza. Z przyjacielem można stać wszędzie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.