Dżungla wciąga. Wciąga jak pierwszy tatuaż. Gdy już przełamiesz swój lęk przed nieznanym, chcesz więcej i więcej. Tak, bardzo mi żal. Przez te kilka dni zdążyłam zakochać się z dżungli.
Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że Peruwiańczycy rzadko podróżują sami. I tak na przykład pewien pan w średnim wieku załadował się na lanchę razem z dwoma synami i trzema indykami związanymi za pazury. Młode małżeństwo jako maskotkę dla rocznego dziecka zabrało ze sobą na pokład małą czarną małpę. Ktoś wziął w podróż papugę, ktoś inny całą gałąź bananów lub kosz innych owoców, jeszcze ktoś magnetofon, żeby broń Boże nie rozstawać się z muzyką. Wszystko po to, by umilić sobie i innym pasażerom podroż.
Lancha na te 24 godziny rejsu zamienia się w statek towarowy, przedszkole, zoo i dom wypoczynkowy w jednym. Dla przybysza z Europy podróż takim statkiem to niezapomniane przeżycie. Samo spędzenie tylu godzin w hamaku to nie lada wyczyn. W hamaku jesz, spisz, odpoczywasz, czytasz książkę, piszesz, słuchasz muzyki. Z hamaka patrzysz na rzekę, biegające po pokładzie dzieci, karmiące piersią matki, na skrzeczącą papugę i zajadającą się bananami małpę. Hamak to twój bujany fotel, łózko, biurko, jadalnia, sypialnia i salon w jednym. Może być jedynym schronieniem przed wlepionymi w twoją białą twarz oczami indiańskiej dziewczynki. Albo zamienić się w przytulny, chociaż trochę niewygodny kokon na czas zimnej i deszczowej nocy na rzece.
Hamak to twój najlepszy przyjaciel na lanchy. Chyba że masz kogoś takiego jak Ania, kto nie tylko opanował umiejętność ekspresowego obierania pomarańczy bez noża, ale jest też Aniołem Stróżem, mamą, siostrą, bratnią duszą, powierniczką i towarzyszką w jednym. Wtedy hamak to tylko kolorowy dodatek.
Dorota Rudzińska i Anna Jałoszewska pracują w Peru jako wolontariuszki Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco. Wyjechały na misje w 2011 roku z ramienia Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).