- Media tak obrzydziły wszelkie autorytety, że one mogą zostać odbudowane przez ludzi świeckich, którzy powiedzą: „Dość sprowadzania Kościoła do piwnicy” - mówią Lucyna i Krzysztof Hnatiowie. Właśnie rozpoczynają ewangelizację w swoim mieście.
Wyznają, że zawsze chcieli robić coś, co przekracza świat i rzeczywistość, w której są zanurzeni. – Praca, jedzenie, spanie, odpoczynek i zabawa to za mało, bo to wszystko w pewnym momencie się kończy – tłumaczą, dodając, że już dawno przekonali się, że najlepsze, co mogą zrobić dla drugiego człowieka, to zaproponować mu Jezusa, który zbawia. – Nie robimy nic nadzwyczajnego. Mówimy tylko, że skoro On zmienił nasze życie, jest w stanie zmieniać życie innych.
Jezus i pani z baru
W latach 90. XX w., kiedy w Polsce następował rozkwit ruchów charyzmatycznych, byli młodym małżeństwem. – Dzieci były małe. Nie mieliśmy samochodu. Kontakt z Wrocławiem, gdzie odbywały się spotkania różnych wspólnot, był utrudniony – mówi Lucyna Hnatio, podkreślając, że miała wówczas pretensje do Pana Boga, że nie ma takiej możliwości zaangażowania się w działalność tych ruchów, jakiej by oczekiwała. – Czytam, że robotników mało, jestem gotowa, a On mnie nie bierze do pracy – wspomina z uśmiechem. Przyznaje jednak, że kiedy patrzy na swoje życie z perspektywy czasu, widzi, jak Bóg układał z poszczególnych elementów piękny obraz. – Domowy Kościół, praca w poradni rodzinnej i nawet czas pustyni, kiedy nie angażowaliśmy się w działalność żadnej wspólnoty – to wszystko były małe puzzle. Dziś pragnienia, które miałam w sercu, zrealizowały się. Zakochałam się w Jezusie, tak jak zakochałam się w mężu – i chcę być blisko Niego – wyznaje.
Państwo Hnatiowie trafili do wspólnoty Koinonia Jan Chrzciciel. Znali ją od dłuższego czasu. – Mieliśmy wielu znajomych, którzy angażowali się w życie tej wspólnoty. Byliśmy jej sympatykami. Uczestniczyliśmy w różnych spotkaniach. Tym, co pośrednio pomogło im podjąć decyzję, była… utrata pracy przez Krzysztofa, a właściwie nowe stanowisko, które objął po tym, jak został zwolniony z funkcji prezesa jednej z wrocławskich firm. – Nowe biuro znajdowało się przy pl. Solidarności. Wyskakiwałem na obiady do pobliskiego baru. Moją uwagę przykuło Pismo Święte, które często widziałem u pracującej tam kobiety – wspomina. Pewnego dnia nawiązali rozmowę i okazało, że mają wspólnych znajomych. Kluczem była Koinonia, do której ona należała już od dłuższego czasu. – To na pewno pomogło nam dojść do miejsca, w którym jesteśmy. Czuliśmy wciąż, że potrzebujemy wspólnoty, by działać w środowisku wiary.
Jezus i 15 dziewczyn
Ich dom zawsze był otwarty dla innych. Kiedy w archidiecezji rozpoczął działalność ośrodek adopcyjny, pojawiały się w nim młode dziewczyny w stanie błogosławionym, które prosiły o znalezienie lokum do czasu porodu. Najczęściej wynikało to z tego, że rodzice nie mogli pogodzić się z ciążą córki. Chodziło zatem o to, by dziecko przyszło na świat. Matka oddawała je do adopcji i nikt nie wiedział, co się stało. – Po konsultacjach z domownikami doszliśmy do wniosku, że mamy wystarczająco miejsca i jeden pokój możemy odstąpić. To było zupełnie spontaniczne – wspominają.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.