Feministyczny projekt ustawy przepadł, jednak powinniśmy się nad nim zatrzymać, nie tylko dlatego, że podobny projekt wyciągnął teraz Palikot.
Pomiędzy artykułami i paragrafami kryje się bowiem bardzo złożona strategia zapewniająca lobby aborcyjnemu praktycznie nieograniczoną aborcję i antykoncepcję, jak również sterylizację i in vitro. Może skutkować powstaniem nieregulowanych poradni czy klinik z antykoncepcją, aborcją farmakologiczną i dokonywaną aspiratorami. Wszystko ze szczególnym uwzględnieniem nieletnich i na koszt podatnika.
Amerykański kontekst
Projekt ten, poparty przez 30 tys. podpisów, zawiera postulaty i strategie środowiska aborcyjnego (ukrywającego się pod nazwami planowania rodziny, świadomego rodzicielstwa), które w dużym stopniu już funkcjonują w USA. Projekt feministek miałby właśnie stworzyć taką rzeczywistość w Polsce.
Większość aborcji w USA dokonywana jest w prywatnych klinikach Planned Parenthood (należącego do IPPF), zaś niewielki procent w szpitalach i prywatnych gabinetach lekarskich. Kliniki te zajmują się poradnictwem, antykoncepcją, badaniami nad chorobami przenoszonymi drogą płciową i aborcją. Większość wczesnych aborcji dokonywana jest metodą farmakologiczną. Polega ona na użyciu tabletki RU- 486 (mifepristone), zatwierdzonej w przyspieszonym procesie uzyskania atestu w 2000 r., produkowanej w Chinach, oraz misoprostolu. Metoda ta niesie za sobą częste powikłania, a nawet może doprowadzić do śmierci kobiety i w jednej trzeciej przypadków wymaga dodatkowo zastosowania metody chirurgicznej. Wykorzystywane są do tego zarówno plastikowe aspiratory zwane MVA (manual vaccum aspirator), produkowane przez Ipas (przyznał dotacje Federacji), jak i aspiratory elektryczne.
Kliniki cieszą się statusem non profit, który zwalnia z płacenia podatków i pozwala inwestować zarabiane pieniądze, praktycznie także nie przechodzą rządowych inspekcji. Częste jest w nich zatrudnianie personelu bez odpowiednich kwalifikacji ustalonych w regulacjach prawnych i łamanie regulacji funkcjonowania klinik (sposoby pozbywania się szczątków ludzkich, posiadanie USG, dokonywanie późnych aborcji, itp.). Aborcja i antykoncepcja jest w nich dotowana, równocześnie po odcięciu dotacji istnienie takich klinik staje się zagrożone. Organizacja wysyła swoich przedstawicieli do szkół na lekcje o seksualności i przenika do krajowych organizacji (np. Girl Scouts), aby wpływać na jak najmłodsze dzieci. Istotne jest również, że w USA nie istnieje wiarygodny system zgłaszania powikłań czy śmierci poaborcyjnych, gdyż jest on zależny od dobrej woli aborterów, w których interesie jest ukrywanie przypadków powikłań i śmierci. Do wszelkich komisji zajmujących się aborcją na szczeblu krajowym (ustanawianych jako bezstronne) przenikają aborterzy, którzy kontrolują informacje podawane do wiadomości publicznej.
Aborcja i antykoncepcja bez ograniczeń: powstanie klinik aborcyjnych
Projekt ten wprowadziłby aborcję na żądanie do 12 tygodnia i bez ingerencji lekarza czy nawet jego nadzoru, co mogłoby skutkować otwarciem zupełnie nieregulowanych „poradni” (klinik aborcyjnych), dotowanych z pieniędzy podatników, posiadających kontrakty z NFZ na aborcję farmakologiczną i dokonujących aborcji przy użyciu aspiratorów. Choć może się to wydawać szokujące i nierealne, w USA feministki prowadzą właśnie takie kliniki aborcyjne. Zresztą, robiły to nawet przed legalizacją aborcji w 1973, same szkoląc się w technikach aborcyjnych. Według tego projektu feministek, aborcja po 12 tyg. mogłaby być dokonywana „pod nadzorem lekarskim”, co w praktyce mogłoby oznaczać lekarza na telefon lub w ramach telemedycyny i aborcję wykonywaną przez paramedyka. Tak czy inaczej, projekt ten legalizowałby dokonywanie aborcji przez personel nielekarski w trakcie 9 miesięcy ciąży.
Przyjmowanie czasowych progów legalności aborcji (na okres 12 tygodni (dla wszystkich kobiet), 18 tygodni (czyn zabroniony), 24 tygodni (w przypadku upośledzenia lub choroby płodu) i dla ratowania zdrowia i życia - bez ograniczeń) nie ma żadnych podstaw medycznych. Poza tym, władza nie miałaby żadnych sposobów kontroli, czy ustalane granice są utrzymywane przez aborterów w szpitalach, a tym bardziej w klinikach czy poradniach, skoro każdy mógłby jej dokonywać. Feministki w USA od dawna szkolą kobiety (dając im dokładne instrukcje), w jaki sposób wymusić aborcję udając u psychologa i psychiatry afektywną chorobę dwubiegunową, grozić popełnieniem samobójstwa, udawać gwałt, kłamać w sprawie przyjętych lekarstw powodujących deformację płodu. Można założyć, że środowisko aborcyjne w Polsce mogłoby zbudować siatkę współpracowników - psychologów i psychiatrów, a może nawet w policji, która zapewniłaby im skuteczną operatywność w ramach wyjątków aborcyjnych.
Kontrola informacji i nieletni
Nieprzypadkowo feministyczny projekt ustawy stara się wprowadzić kontrolę nad informacją dotyczącą antykoncepcji i aborcji. Jego uchwalenie zapewniłoby szerokie wejście do szkół trenerów i edukatorów seksualnych do nauczania obowiązkowego od pierwszej klasy przedmiotu wiedza o seksualności człowieka. Należy założyć, że najlepiej wykwalifikowane do jego uczenia byłyby feministki i absolwenci studiów genderowych. Co więcej, istotne jest również, że informacje dla kobiet, dotyczące aborcji po 12 tygodniu, miałyby być dostarczane wyłącznie przez aborterów (art. 9. 9). Zaś organizacje pozarządowe (prawdopodobnie Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, Towarzystwo Rozwoju Rodziny) miałyby wyręczyć organy państwowe w szkoleniu społeczeństwa w zakresie reprodukcji. Organy państwowe zapewne z chęcią z tej propozycji by skorzystały.
W przypadku nieletnich, ustawa wprowadziłaby instytucję tzw. legal bypass (poprzez zwrócenie się do sądu opiekuńczego), który umożliwiłby im uzyskanie zgody na aborcję de facto bez zgody i wiedzy rodziców. Mechanizm ten powstał w USA dla teoretycznych przypadków, w których dziewczyna nie może powiedzieć o ciąży rodzicom z uwagi na zagrożenie zdrowia lub życia (np. gdy została zgwałcona przez ojca). Przypadki takie są rzadkie, a mechanizm służy jako fortel do uzyskania aborcji dla wszystkich nieletnich, gdyż klinika aborcyjna może współpracować z konkretnym sędzią, który wyda taką zgodę.
Oprócz tego ustawa dawałaby nieletnim prawo do darmowej antykoncepcji (również wyjątkowo niebezpiecznej postkoitalnej) bez wiedzy rodziców. W praktyce wpuszczenie na rynek masowej antykoncepcji postkoitalnej mogłoby skutkować ukrywaniem przestępstw seksualnych na nieletnich (pedofilia, prostytucja). Podobnie zresztą jak objęcie personelu aborcyjnego tajemnicą „zawodową”, gdyż aborter ani personel medyczny nie mógłby zeznawać (art. 12.1). Mechanizm ten na pewno zadowoliłby sutenerów, którzy bez problemów skorzystaliby z aborcji dla (nieletnich) prostytutek na koszt podatników. Takie przypadki zdarzały się w USA w klinikach Planned Parenthood.
Koszt
Według danych podanych w tym projekcie, rocznie w Polsce dokonuje się 190 tys. aborcji. Jeśli przyjmiemy obecną cenę aborcji w szpitalu: około 1300 zł, same aborcje kosztowałyby podatników: 247 mln. W projekcie podana suma 25- 50 mln pokazuje, że feministki biorą swoje dane z powietrza. Nie znają rozmiarów tzw. czarnego rynku aborcyjnego (którego nikt nie zna), ani nie wiedzą, ile kosztowałaby swobodna aborcja dla kobiet i nieletnich. Inne oszacowane w ustawie koszta (np. in vitro) także należy włożyć między bajki. W szacunkach pominięto m.in. zupełnie koszty pensji dla nauczycieli wiedzy o seksualności i zatrudnienia dochodzących aborterów do szpitali publicznych. Nie jest prawdą, że ustawa nie ingerowałaby w sektor przedsiębiorstw, gdyż pociągnęłaby za sobą rozwój klinik aborcyjnych, które - choć zapewne chciałyby działać jako non-profit - de facto byłyby dotowanymi przedsiębiorstwami.
Beneficjenci
Feministyczny projekt otwarcie zapewnia pracę organizacjom pozarządowym (np. feministycznym) z obszaru praw reprodukcyjnych. Nie trudno się domyślić, że projekt zapewniłby pracę wielu kobietom z tzw. ruchu praw kobiet i feministkom. Etaty za pieniądze podatników mogłyby zapewne dostać dziewczyny z Pontonu, studentki studiów podyplomowych (gender mainstreaming, gender, itp.), psycholożki i pedagożki współpracujące z Federacją i Towarzystwem Rozwoju Rodziny (TRR), które według ustawy miałyby prowadzić poradnictwo. Nie da się również pominąć faktu, że otwarłby szeroko rynek firmom farmaceutycznym (tabletka aborcyjna, antykoncepcja postkoidalna, której producentem jest np. Gedeon Richter, który przyznał dotacje Federacji) i organizacjom, które zajmują się jej promocją i sprzedażą. Na ustawie zyskaliby również producenci aparatury aborcyjnej, np. producent aspiratorów Ipas (kolejny dawca pieniędzy dla Federacji). Na dotowanej aborcji i antykoncepcji zyskają również prostytutki, pedofile i sutenerzy.
Skutki społeczne
Dla społeczeństwa polskiego projekt ten pociągnąłby druzgocące skutki. Jest to projekt nieludzki z punktu widzenia nienarodzonych dzieci - co oczywiste. Jest tak również z punktu widzenia kobiet, gdyż aborcja jest zawsze traumatyczna. Autorzy ustawy wyjaśniają, że embrion nie jest podmiotem praw, co oznacza, że nie mógłby otrzymać spadku, a pobita czy zabita kobieta w ciąży (i jej rodzina) nie miałaby żadnych praw dochodzenia szkód po utraconym dziecku nienarodzonym. W przypadku in vitro, rodzice nie mieliby żadnych praw do zamrożonych embrionów. Projekt jest też niezwykle niebezpieczny i szkodliwy dla lekarzy, gdyż groziłby im więzieniem za błędne diagnozy i porody dzieci niepełnosprawnych. Ustawa pozbawiłaby rodziców wiedzy i kontroli nad rozwojem seksualnym ich dzieci. A ojców poczętych dzieci wszelkich praw do dziecka (dyskryminacja). Wykształciłaby u młodzieży postawy tzw. uprawiania seksu (bez ponoszenia konsekwencji) i traktowania aborcji jako „świadczenia zdrowotnego”. Ponadto potencjalnie chroniłaby przestępców seksualnych, w tym pedofilów i sutenerów.
Lobby aborcyjne nie śpi. Warto więc poważniej zastanowić się nad ich celami, gdyż mogą być wcielane również innymi drogami. Żadna z polskich ustaw nie definiuje praw reprodukcyjnych, żadna nie traktuje aborcji jako swobodnego świadczenia zdrowotnego. I oby tak pozostało.
Abp Światosław Szewczuk zauważył, że według ekspertów wojna przeszła na nowy poziom eskalacji.
To nie jedyny dekret w sprawach przyszłych błogosławionych i świętych.
"Każdy z nas niech tak żyje, aby inni mogli rozpoznać w nas obecność Pana".
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.