Wielbić jak Dawid

Koronka, modlitwa matki, miłość dziewczyny – czy mają moc? Marcina wyrwały z gangsterki. A praktyki religijne, rekolekcje, ewangelizacje? Popchnęły go ku Ewangelii. Były bandyta liderem uwielbienia? Tak, w Czaplinku.

Dziś jest liderem w Katolickim Zespole Uwielbienia Król Dawid. Wraz z innymi prowadzi spotkania modlitewne w parafii pw. Trójcy Świętej w Czaplinku lub większe – w hali sportowej, w amfiteatrze. W kościołach diecezji (ale i w Holandii) opowiada o tym, jak Bóg wyrywał go z nałogów. Narkomanowi, który zaciąga się gazem z zapalniczki w kruchcie kościoła, proponuje pomoc i modlitwę. Alkoholika zawozi na rekolekcje i do ośrodka leczenia uzależnień.

Historia 40-letniego Marcina Stefanika, męża Lidii, ojca Bianki, Gabrysia, Ignasia i Anieli, pokazuje, że na duchowy wzrost pracuje wiele elementów. Każdy z nich ma znaczenie – i czyjaś cicha modlitwa w domowym zaciszu, i spektakularne ewangelizacje, i częste, bo już ukochane, Eucharystia i spowiedź.

Dziś Marcin Stefanik daje pracę innym, buduje, remontuje domy i kościoły, jego firma wykonała znane diecezjanom kamienne korytka przy cudownym źródełku w Skrzatuszu. Zanim jednak zaczął uczciwie zarabiać, szukał łatwej forsy. A wszystko przez… kontuzję. A może raczej dzięki niej?

Brudny szmal

Pochodzi z rodziny, w której katolickie praktyki religijne były przesiąknięte przyzwyczajeniem, a codzienność alkoholem i przemocą. Pierwsze zagubienie przeżył, gdy z 10-latka, który wystrzelił jak burza ku sukcesom w piłce nożnej (w wieku 15 lat został powołany do juniorskiej kadry narodowej, a potem do 1. ligi w ŁKS-ie Łódź), stał się dorosłym, lecz kontuzjowanym zawodnikiem. Drzwi do futbolowej kariery zatrzasnęły się po drugiej kontuzji. To obnażyło prawdę – Marcin Stefanik poza sportem nie miał niczego: przyjaciół, pasji, celów życiowych.

No i pieniędzy. To w pogoni za nimi szybko zsuwał się po równi pochyłej. Na piwo i wieczory w pubie w nowym towarzystwie zarabiał rozbojami, wyłudzeniami. Choć mógłby godzinami opowiadać o kryminalnej przeszłości, czytelnikom „Gościa Niedzielnego” oszczędza szczegółów. Ot, codzienność półświatka: narkotyki, hazard, dziewczyny.

Gdy jako 20-latek trafił do więzienia, nie mógł przewidzieć, że Koronka do Bożego Miłosierdzia przyniesiona mu przez matkę (w tym czasie jego rodzice zaczęli się nawracać i wstąpili do katolickiej wspólnoty), rozpocznie wieloletni proces jego nawrócenia. Odmawiał ją codziennie o 15.00, niebawem wespół z czterema kolegami z celi.

A jednak gdy wyszedł zza krat (niespodziewanie, w godzinie Miłosierdzia) szybko za nie wrócił. I to gorszy – w międzyczasie zmienił towarzyszy bandziorów na recydywistów, przestępstwa na brutalniejsze, pieniądze na brudniejsze.

– Owszem, przychodziły wyrzuty sumienia, że to nie jest życie dla mnie. Nawet zachodziłem do kościoła, spowiadałem się, trzykrotnie poszedłem na pielgrzymkę, ale potem znów wracałem do tego, co wcześniej – wspomina M. Stefanik. – Do dziś nie rozumiem, jak to wszystko się odmieniło, wiem tylko jedno: moja mama modliła się o moje nawrócenie.

Wtedy poznał Lidię. Coś w nim pękło. Za nią przyjechał do Czaplinka. Ślubu się bał, ale odkąd stanął z nią na ślubnym kobiercu, we wszystkim zaczął objawiać się jakiś głębszy sens. To jego żona rozpoczęła poszukiwanie drogi z Panem Bogiem dla nich dwojga. Tak trafili na rekolekcje Dialogu Małżeńskiego. – Przez 3 miesiące byłem innym człowiekiem. Ale ten duchowy akumulator był naładowany na krótko: wróciłem do alkoholu, do kłótni z żoną – wspomina pan Marcin. – Jednak ona nie zniechęciła się. Szukała dalej.

Pola bitew

– Ścięło mnie z nóg – opowiada przebieg modlitwy o uzdrowienie z ks. Antonim Zielińskim. – Od płaczu aż się zaciągałem. Czułem, jak się kompromituję: taki duży facet, a tu coś takiego...

Zdumiewała go moc modlitwy, to, że ktoś skutecznie wstawiał się u Boga za niego. – Mija 9 lat, gdy wstałem rano i nie byłem w stanie tknąć tytoniu. A paliłem już bardzo mocny, zwijałem go w bletkach, bo papierosy mi nie wystarczały – mówi i dodaje, że kiedy dzień wcześniej odbył spowiedź generalną, jego żona poprosiła na modlitwie o dar uwolnienia go od tego nałogu. Parsknął wtedy śmiechem. – Ks. Zieliński powiedział: „Panie Jezu, proszę Cię, aby Marcin nie mógł palić”. I nic więcej. To był pierwszy namacalny cud w moim życiu – mówi.

Papierosy już nie były problemem, ale piwo… Choć co popołudnie był na rauszu, otrzeźwiły go dopiero słowa żony. Nie wypierał się, przyznał: „Masz rację, zróbmy coś z tym”. Pół roku później, podczas tygodniowych rekolekcji z egzorcystą, stoczył duchową walkę. – Całą noc się trząsłem, czułem czyjąś przerażającą obecność. W całym moim życiu przestępczym nie czułem takiego lęku, jak wtedy – przywołuje sceny poprzedzające uwalniającą go z alkoholizmu modlitwę i sakrament pojednania.

Jednak po dwóch tygodniach abstynencji problem wrócił ze zdwojoną siłą. – Moi pracownicy po pracy – piwko, ja – Eucharystia. Nie dawałem już rady – przyznaje. – To było lato, Dźwirzyno, wszędzie widziałem ludzi z piwem.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11