Na razie tylko jeden Polak siedział w więzieniu za nazywanie aborcji morderstwem. Nazywał się Krzysztof Kotnis i był zakonnikiem, paulinem.
Szczury i senCo tak strasznego o. Kotnis powiedział w kazaniu? Otóż wspomniał, że ustawa z 1956 r. „o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży” jest ustawą zbrodniczą. Zestawił jej wprowadzenie ze zbrodniami hitlerowskimi. Do tych słów, zgodnych nie tylko z nauką Kościoła, ale i ze zwykłą logiką, dodał też, niestety, zdanie oparte na krążącej wtedy zwykłej plotce. Rzucił, że w miejsce dzieci, którym nie dano się urodzić, sprowadzono do Polski 6 tys. Żydów ze Związku Sowieckiego. Te zdania wystarczyły do jego aresztowania. Po przesłuchaniu o. Krzysztof został odprowadzony do piwnicy w pałacu Mostowskich, czyli warszawskiej komendy Milicji Obywatelskiej. – O. Krzysztof wspominał potem, że cela była bardzo wilgotna i że biegały po niej szczury – mówi o. Józef Płatek.
Dopiero nad ranem o. Krzysztof wpadł w drzemkę. Przyśnił mu się wtedy najważniejszy sen w całym życiu. Makabryczny sen. O. Krzysztof zobaczył w nim małe dziecko rozcinane piłą. Ten dziwny i straszny sen o. Krzysztof odebrał jako znak. – Uznał, że jego głównym zadaniem jako księdza jest bronienie ludzi nienarodzonych. I postanowił bronić ich do końca życia, niezależnie od konsekwencji – mówi o. Józef. – I rzeczywiście, jak wyszedł z więzienia, to nie było kazania, w którym by jakoś do tej sprawy nie nawiązał, choćby pod sam koniec. My, współbracia, nieraz mówiliśmy mu: ale do tego tematu to już aborcja nie pasowała... A on na to zawsze: „Mój drogi, ja o tym muszę mówić, bo taką miałem wizję, takie ostrzeżenie. Ja to przyrzekłem Panu Bogu”.
Mój drogi, idź do więzieniaZ pałacu Mostowskich przeniesiono go do aresztu śledczego na Rakowiecką. Wsadzono do celi z kryminalistami. – Jak wszedł, to go otoczyli i zapytali: za coś się tu dostał? On, że za kazanie przeciw komunistom. Wtedy kryminaliści stwierdzili: a, toś jest nasz najlepszy przyjaciel. Gdyby siedział za co innego, toby go gnębili – uważa o. Józef. Zaczęła się najbardziej niezwykła przygoda w życiu o. Kotnisa. Więźniowie mieli do niego o wiele większe zaufanie niż do kapelanów więziennych. Spowiadał ich i rozgrzeszał, także kryminalistów podejrzanych o bardzo ciężkie przestępstwa. Sąsiadów w celi często mu zmieniano. – Kiedyś, po latach, o. Krzysztof mi powiedział: „Mój drogi, tyś już w szpitalu był. Ale w więzieniu też każdy ksiądz powinien być choć pół roku”. Uważał to za cenne doświadczenie życiowe, mówił, że to nie był czas bardzo zmarnowany – wspomina o. Józef. – Ci kryminaliści umieli docenić, że Krzysztof był autentyczny. Widzieli, że naprawdę się modlił, że dzielił się każdą paczką. Nie bez znaczenia pewnie było, że Krzysztof miał dobrotliwy wygląd, poczucie humoru i przed nikim się nie wywyższał – dodaje. Na pierwsze „widzenie” z aresztowanym poszedł właśnie o. Józef. Za plecami o. Krzysztofa cały czas chodzili strażnicy. – Powiedziałem mu, że ludzie ubierają jego konfesjonał w kwiaty. On mówił, żeby się o niego nie martwić. Poprosił tylko o dużo cebuli w paczce, „bo szkorbut grozi wszystkim więźniom, ratujemy się tu nawzajem cebulą” – mówi o. Józef.