Próba przeciwstawiania obu jego cech jest czymś absolutnie błędnym z natury i szkodliwym dla Kościoła.
Bardzo mi się marzy, żeby idea “Dziedzińca dialogu” odrodziła się i zakorzeniła na polskim gruncie, bo potrzebujemy tego jak chleba - stwierdza w rozmowie z KAI bp Michał Janocha. Przewodniczący Rady ds. Kultury i Ochrony Dziedzictwa Kulturowego KEP uważa, że Europa przechodzi obecnie być może największy kryzys kultury w całej swojej historii. Wskazuje, jaka powinna być wobec tego rola Kościoła - zarówno jako hierarchii jak i całej wspólnoty wierzących.
Biskup podkreśla, że Kościół w swojej natury jest zarówno otwarty jak i zamknięty, dlatego próba przeciwstawiania obu jego cech jest czymś absolutnie błędnym z natury i szkodliwym dla Kościoła.
Zwraca też uwagę, że choć Kościół nie pełni dziś roli mecenasa kultury w dawnym jego znaczeniu, to w Polsce powstają różne oddolne inicjatywy - zwłaszcza plastyczne - które starają się podejmować kluczowe kwestie egzystencjalne w nawiązaniu do wiary Kościoła i tradycji.
Tomasz Królak, KAI: Na początek pytanie “wielotomowe”, ale wierzę, że uda się Księdzu Biskupowi dokonać ciekawej syntezy: przed jakimi wyzwaniami staje dziś polska kultura?
Bp Michał Janocha: Polska jest częścią Europy i to, co się dzieje w polskiej kulturze jest wypadkową kultury europejskiej. Będę posługiwał się tutaj najszerszą i najbardziej syntetyczną definicją kultury, w której jest ona rozumiana jako forma stosunku człowieka do Boga, świata i samego siebie. Bez tak rozumianej kultury człowiek nie może istnieć. Ale, żeby nieco skomplikować sprawę: mamy też pojęcie kultury, którą nazwalibyśmy wysoką, kultury przez duże K, która jest wartością. I pewnie te dwa sposoby rozumienia kultury będą wybrzmiewać w mojej wypowiedzi.
Europa przeżywa, jak sądzę, głęboki kryzys kultury, być może najgłębszy w swojej historii. Kultura wywodzi się z kultu, a my jesteśmy świadkami zjawiska, które zaczyna się może już od oświecenia, nasila w XIX wieku, ale w tej chwili zbieramy jego owoce: kultury, która świadomie odpada od kultu. Goethe wyraził ten stan z właściwą sobie precyzją i szczerością: kultura, która odpada od kultu, staje się odpadkiem. Polska, powtórzę, jest częścią tego globalnego kryzysu.
Drugi wymiar ma charakter specyficznie polski, choć jest wyrazem wspomnianego trendu ogólnoeuropejskiego, czy może wręcz światowego. Jak wiemy, kultura Polski nierozdzielnie związała się z chrześcijaństwem. Należymy do tych nielicznych krajów w Europie, w których chrzest był fundacją państwa, aktem religijnym i faktem kulturowym bez precedensu. Tymczasem jesteśmy świadkami rozwijania się kultury będącej w kontrze do korzenia, z którego wyrastamy.
KAI: Ale dlaczego właściwie - zarówno w wymiarze globalnym, a przynajmniej europejskim i polskim - następuje ów proces odcinania kultury od kultu? Z poczucia, że religia zagraża wolności?
- Myślę, że u fundamentu leży odejście od Pana Boga, mówiąc wprost. A ponieważ człowiek bez Boga nie może żyć, tworzy panteony bożków. Ponieważ nie może żyć bez religii - lepi jej erzace w postaci jakichś ideologii. To pewien paradoks, bo człowiek i społeczeństwo z natury dąży do wolności, spokoju i dobrobytu ale kiedy osiąga ten etap, jak obecnie Europa i Polska - społeczeństwa zaczynają tracić instynkt samozachowawczy i koncentrują się na konsumpcji.
Jesteśmy, w Polsce i Europie, już trzecim pokoleniem, które - pomijając naszych walczących braci na Ukrainie i minione konflikty na Bałkanach - nie zna wojny. Jesteśmy pierwszym zapewne pokoleniem, którego przedstawiciele, w ogromnej większości, nigdy w życiu nie byli głodni ani nie stracili dachu nad głową. Osiągnęliśmy poziom życia, o jakim nie marzyło się naszym rodzicom, a zwłaszcza dziadkom i pradziadkom. I to wszystko, mówiąc językiem biblijnym, “zatłuszcza serce”. Człowiek zaczyna koncentrować się na swoich własnych potrzebach, na “mieć”, a “być” zaczyna się gdzieś ulatniać. Chociaż nie zanikają problemy egzystencjalne, to giną pytania o takim charakterze, a człowiek redukuje siebie do własnego ja. Oznacza to, mówiąc w największym skrócie, zerwanie więzi z Bogiem, ale też ze światem, z innymi ludźmi, a ostatecznie także z sobą samym.
Dzisiaj, o czym mówi się już coraz częściej, świat europejski wchodzi w fazę postsekularną. Sekularyzm, o który walczyły pokolenia, okazuje się złotą klatką, w której nie znajdujemy spełnienia naturalnych ludzkich tęsknot, bo zostają zredukowane. Stąd przejawiające się coraz silniej na Zachodzie wychylenie ku tak czy inaczej rozumianej duchowości. Mam wrażenie, że my, w Polsce, jeszcze jesteśmy w fazie grzęźnięcia w sekularyzmie i że faza postsekularyzmu na szerszą skalę jest jeszcze przed nami.
KAI: Z tego, co Ksiądz Biskup mówi mogłoby wynikać, że czas materialnego dobrobytu jest czasem marnym, jeśli chodzi o pytania natury duchowej, metafizycznej. Może jest tak, że czasy historycznie niespokojne, związane z zagrożeniem zewnętrzną opresją bardziej sprzyjają stawianiu tych ważnych kwestii?
- Tu jest pewien paradoks, szczególnie dotkliwy dla nas, Polaków. Być może jest to jakiś tkwiący w nas atawizm, a być może tak nas ukształtowała historia, że każde zagrożenie zewnętrzne, których nam Opatrzność nie szczędzi, mobilizuje nas do walki fizycznej i duchowej, walki o przetrwanie, wykształca w człowieku wysokie ideały, sprzyjając jednocześnie głębokiej twórczości. Nie chcę już wspominać wieku XIX i obu wojen, bez których oczywiście siebie nie zrozumiemy, ale wspomnijmy chociażby rok 80 i stan wojenny, kiedy nagle Kościół okazał się tą arką na “morzu czerwonym”, do której zaczynają płynąć i znajdują schronienie wszyscy, którzy szukają wolności. Nie tylko wierzący.
W okresie stanu wojennego główny nurt polskiej kultury płynął przez nawę Kościoła, co stanowiło fenomen na skalę Europy, choć mieliśmy z tym zjawiskiem do czynienia w minionych wiekach. Przecież na początku lat osiemdziesiątych wszystkie najważniejsze wydarzenia artystyczne, muzyczne, poetyckie, plastyczne miały miejsce w kościołach bądź na terenie przykościelnym. Kościół okazał się azylem dla twórców.
KAI: Różnych rodowodów.
- Absolutnie różnych, natomiast zjednoczonych we wspólnym oporze. Sformułowałbym tezę, że dla nas, Polaków, wolność jest trudniejsza od niewoli. Nie wiem, czy to nie jest w ogóle jakiś archetyp biblijny. Patrząc na naród izraelski, któremu Bóg też niewoli nie oszczędzał, to wydaje się, że można zaobserwować podobne zjawisko. Bunt przeciw Mojżeszowi pojawia się w czasie wychodzenia z niewoli egipskiej. W niewoli babilońskiej tęsknota za Jeruzalem i za świątynią, wyrażana ustami Ezechiela czy innych proroków, przybiera jakieś niezwykle głębokie i szlachetne kształty.
W naszym DNA jest więc coś takiego biblijnego, czego inne narody w takim stopniu, jak sądzę, nie mają. Nasi południowi sąsiedzi, myślę o Czechach, mają mentalność ukształtowaną przez historię zupełnie inaczej. W czasach rozmaitych obcych władz, na przykład w czasie komunizmu, w ogromnej większości siedzą cicho. Natomiast kiedy przyjdzie wolność, potrafią ją sobie dość sensownie zagospodarowywać. Z nami jest odwrotnie.
KAI: Z początku lat 90. zapamiętałem napis zrobiony sprayem w jednym z podziemnych przejść w Warszawie: “Dopadnie was ta Ameryka”. W czasach wychodzenia spod wpływów komunistycznej ideologii, Ameryka była symbolem wolności i dobrobytu. Zapamiętałem ten napis wyczuwając w nim jakiś proroczy potencjał.
- Coś w tym jest. I to jest chyba dość trafna metafora, bo w sytuacji opresji człowiek staje w sytuacji czarno-białej. Może w przypadku PRL-u lepiej się odwołać do naszej symboliki flagi a więc sytuacji czerwono-białej: mamy czerwoną zarazę ze Wschodu i biały, szlachetny Zachód. Oczywiście, jest to obraz bardzo uproszczony, ale on pomagał przetrwać. Natomiast kiedy przyszła wolność, ta sytuacja okazuje się znacznie bardziej złożona. Biel nie jest wcale taka szlachetna i zaczynamy rozczarowywać się pewnym idealnym wyobrażeniem wolności, który przez lata opresji był dla nas bodźcem i inspiracją. Być może dotykamy tu w ogóle jakiejś głębokiej kwestii antropologicznej, że - paradoksalnie - sytuacje trudności i opresji przy całym dramatyzmie i straszliwej destrukcji jakie niosą, mogą okazać się dla jednostek i społeczeństw czasem próby ognia, który wypala wszystko, co ma się wypalić - i śmieci, i drewno - a złoto się oczyszcza.
KAI: Jaka winna być rola Kościoła w obecnej sytuacji: raczej “otłuszczania serc” aniżeli wypalania ogniem tego, co zagłusza najważniejsze pytania?
- Dla porządku warto przywołać dwa zasadnicze rozumienia słowa Kościół. Pierwszy, ukształtowany przez wieki, który Polska przejęła już w dojrzewającym średniowieczu razem z chrztem, pojmuje go klerykalnie, jako hierarchię i duchowieństwo, które Kościołem kierują. Mamy też wczesnochrześcijańską, patrystyczną, ewangeliczną wizję Kościoła, do której wraca Sobór Watykański II - Kościoła jako społeczności, jako ludzi idących drogą zbawienia. Po grecku ”syn” (razem) i „hodos” (droga) oznacza podążanie wspólną drogą - to jest etymologiczna geneza Synodu, o którym dziś tyle się mówi. Te wizje – hierarchiczna i wspólnotowa - nie są przeciwstawne lecz komplementarne. Minione wieki bardzo mocno akcentowały ten pierwszy wymiar, wskazujący na Kościół hierarchiczny ograniczony do osób duchownych będących w służbie wspólnoty. Dzisiaj natomiast odkrywany ten drugi wymiar. Rozumiem, że w pana pytaniu chodziło jednak o rozumienie Kościoła w sensie instytucjonalnym, hierarchicznym, prawda?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |