Nadzieja? Już ją chyba straciłem

Modlimy się o jedność chrześcijan. I co?

Reklama

Trwa Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Kolejny już. W mediach katolickich...No, nie wiem. Na pewno w serwisie Katolickiej Agencji Informacyjnej sporo relacji z różnych spotkań. Angażują... No cóż, gdy popatrzeć choćby na liczbę zgromadzonych co niedzielę na Mszy, bardzo niewielu. Ale dobrze że są. Że się spotykamy, razem słuchamy Bożego Słowa, razem się modlimy. Przecież wierzymy w tego samego Boga, Ojca, Syna i Ducha. Czytamy tę samą Biblię, przyjmujemy jeden chrzest, wspólnie recytujemy to samo nicejsko-konstantynopolitańskie Wyznanie Wiary. To, co nas dzieli, to z tej perspektywy marginalia. Tak, dobrze że katolicy, prawosławni, różnych wyznań ewangelicy i przynależący do nurtu nowej reformacji się spotykają. To, pamiętając o religijnych wojnach, bardzo dużo. Tylko...

Że dążenie do jedności chrześcijan ma sens uznałem jeszcze jako... no, właściwie dziecko. Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z tematyką ekumenizmu. Z czasem zacząłem poznawać źródła dzisiejszych podziałów, dostrzegać złożoność kwestii winy za ten stan rzeczy i odkrywać, że ci nieco inaczej wierzący czy mający inne duchowe tradycje mogą być dla mnie, katolika, świetną inspiracją dla dostrzeżenia tego, co w mojej wierze istotne, a co jest tylko trzeciorzędną tradycją. Szczególnie zaś bolały mnie i bolą te znane mi z historii nieudane próby powrotu do pełnej jedności. Ot, Sobór Florencki (bazyleo-ferraro-florencko-rzymski), „nasza” unia Brzeska i inne, zwłaszcza te z obszaru Bliskiego Wschodu... Boli, że się ostatecznie nie udało i że dodatkowo pogłębiło nieufność i niechęć... Tak jestem katolikiem i kocham swój Kościół, ale nie wiem, czy gdybym żył w XIII wieku w Konstantynopolu i patrzył na to, co zrobili tam krzyżowcy, nie chciałbym się od Rzymu odciąć. Nie wiem, czy gdybym żył w XVI wieku i widział Kościół takim, jakim był wtedy, czy ostałbym się przy katolicyzmie. Żyłem szczęśliwie w wieku XX, teraz żyję w XXI i szczęśliwie mogłem zobaczyć mój Kościół i papiestwo z bardzo dobrej strony. Gdybym żył w innych czasach...

Bardzo chciałbym, by wszyscy chrześcijanie w sposób widzialny zjednoczyli się w jednym Kościele. Widzialny, bo przecież duchowo wszyscy jakoś (nie rozwijajmy tego „jakoś”) należymy do jednego Kościoła Jezusa Chrystusa. Chciałbym, ale już straciłem nadzieję, że tego dożyję. I nie chodzi nawet o istnienie w moim Kościele –  i chyba nawet rozrost –  środowisk traktujących ekumenizm jako zdradę własnej tożsamości. Raczej o to, że mimo upływu lat, mimo tylu przegadanych w teologicznych dialogach tematów, tylu wspólnych uzgodnień, na płaszczyźnie struktur nic się nie dzieje. Ot, po Wspólnej Deklaracji o Usprawiedliwieniu uświadamiającej, że różnica w tej podstawowej dla podziału na katolików i ewangelików kwestii właściwie nie istnieje, wszystko jakby zamarło. Dogadaliśmy się i co? Tak, wiem, dochodzą nowe różnice, dotyczące np święceń dla kobiet. Ale na internetowych sporach po dawnemu domorośli teologowie kłócą się, że czy człowiek jest zbawiony przez wiarę czy dzięki uczynkom.

A w relacjach katolicko-prawosławnych? Jeszcze Paweł VI i Atenagoras zdjęli dawne ekskomuniki. Nie poszliśmy „za ciosem”, widzialna jedność nie została przywrócona. Potem Jan Paweł II w niezwykle ważnej encyklice „Ut unum sint” odważnie zaproponował, by przedyskutować jedyną właściwie poważniejszą różnicę dzielącą nasze Kościoły, kwestię rozumienia prymatu papieskiego. W początkowej fazie pontyfikatu papieża Benedykta, gdy wyzwanie podjęto, wydawało się, że jedność bliżej niż dalej. I? No właśnie. Pojawiły się spory między Kościołami prawosławnymi. Dialog z katolikami odszedł na plan dalszy. Przywracanie jedności w tym stanie mogłoby zresztą doprowadzić do jeszcze większych podziałów. Dziś... Dziś to trzeba się zastanawiać, czy Cerkiew Moskiewska wierzy jeszcze w Syna Bożego Jezusa Chrystusa czy raczej zaczęła ubóstwiać Rosję, a Jego uczyniło jej sługą...

Tak, straciłem nadzieję, że za mojego życia doczekam przywrócenia chrześcijaństwu widzialnej jedności. No, chyba że stanie się jakiś cud. Czasem przecież takowe się zdarzają. I nie mam na myśli cudów w wymiarze „mikro”, pojedynczych ludzi, małych grup, ale i całych społeczeństw. Nie? Dla mnie takim cudem był upadek bloku wschodniego. I to bez większych wstrząsów. Jakimś cudem jest dla mnie nagłe – prawda że przez wojnę  - przywrócenie nadziei na normalność w Libanie czy też ta nagła zmiana, jaka dokonała się w sąsiedniej Syrii. Parę miesięcy wcześniej wydawało się, że bez krwawej jatki nic się nie zmieni. Okazało się, że stosunkowo łagodnie (nie całkiem bez przemocy) jednak się zmieniło. Teraz zdaje się następować przełom w kwestii od lat coraz bardziej dławiącej zachodni świat dyktatury lewicowych rewolucjonistów. Tak, i w kwestii jedności chrześcijan może nastąpić jakiś niespodziewany przełom. Ale jakoś nie mam nań nadziei. Choć bardzo bym chciał, nie spodziewam się go. No cóż, jak napisałem, powinien być niespodziewany :)

PS. Naczelną zasadą jest to, by każda z chrześcijańskich wspólnot chciała być jak najbardziej wierna Chrystusowi. W Nim to, co nas dzieli, może zostać pojednane. Jakże by się chciało by tę zasadę stosować też konsekwentnie w naszych międzykatolickich sporach...

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 1
2 3 4 5 6 7 8

Reklama