Przyszło nam głosić Ewangelię w czasie, w którym świat symboli i znaków jest na nowo definiowany i kształtowany. Mam wrażenie, że nie zawsze o tym w Kościele pamiętamy.
Kilka miesięcy temu pewna dziewczynka, widząc księdza udzielającego jej babci sakramentu chorych, zapytała szeptem swoją mamę: „A czemu ten ksiądz brudzi babci głowę i ręce?”. Rezolutna mama odpowiedziała równie głośnym szeptem: „On wciera babci taki specjalny krem, żeby wyzdrowiała”.
Przypomniała mi się ta historia, gdy jakiś czas temu przyglądałem się gimnazjalistom przyjmującym bierzmowanie. Z daleka było widać, że znak namaszczenia, jaki otrzymywali, był dla nich czymś zupełnie obcym i kompletnie niezrozumiałym, a dla niektórych nawet czymś nieprzyjemnym. Mimo wysiłków księdza katechety, który ich przygotowywał do przyjęcia sakramentu. Mimo wygłoszonego przez biskupa kazania, w którym również były pewne elementy wyjaśniające.
„To takie magiczne” – powiedziała potem jedna z bierzmowanych. I szybko pobiegła, aby wilgotną chusteczką kosmetyczną wytrzeć czoło.
Rozmowa z innymi nastolatkami skłoniła mnie do refleksji, że namaszczenie to nie jest jedyny znak, którego dziś wielu, nie tylko młodych, w Kościele zupełnie nie rozumie. Chociaż sformułowanie „nie rozumie” nie oddaje istoty problemu. Nie chodzi tylko o rozumienie. Chodzi o coś znacznie głębszego.
Młody socjolog, którego zaczepiłem w tej kwestii, wzruszył ramionami i powiedział: „Nic dziwnego. Kościół posługuje się dziś znakami, które nie są obecne w naszej rzeczywistości. A skoro w niej nie funkcjonują, to trudno oczekiwać, że ludzie będą chcieli odkryć ich znaczenie. Są traktowane jak magia. Człowiek, który idzie do wróżki, nie pyta o znaczenie szklanej kuli. W Kościele jest pod tym względem podobnie”.
Powie ktoś, że bez sensu biadam, bo przecież od wyjaśniania znaków jest katecheza mistagogiczna. „Katecheza wyjaśnia, interpretuje liturgię, gwarantując niejako – jak możemy powiedzieć za Janem Pawłem II z Catechesi tradendae – aby ta nie została sprowadzona do czystego rytualizmu, a liturgia chroni katechezę przed czystym intelektualizmem poprzez jej ożywianie życiem sakramentalnym” – wyczytałem w artykule, który napisał Kazimierz Misiaszek sdb. Świetnie. Tylko że kiedyś w liturgii odwoływano się do znaków i symboli obecnych w życiu codziennym człowieka i wypełnionych dla niego treścią. A dzisiaj?
Ze znakami i symbolami jest dzisiaj jeszcze jeden problem. Jeśli nawet w jakiś sposób funkcjonują w życiu współczesnego człowieka, to ich znaczenie i ukryta za nim treść zagnieżdżona w ludzkiej świadomości, uległy niejednokrotnie ogromnym zmianom. A bywają po prostu zawłaszczane.
Widziałem ostatnio przepiękną tęczę na niebie. Lubię ten znak, pamiętając o jego biblijnym znaczeniu. W większym towarzystwie zawołałem więc: „Ale super tęcza! To jeden z moich ulubionych znaków”. Towarzystwo ucichło, jakby im ktoś prąd odciął. W końcu ktoś wybąkał: „Ty lepiej uważaj z takimi deklaracjami. Bo wiesz... Jeszcze cię wezmą za takiego z inną orientacją...”. Teraz z kolei ja zaniemówiłem. Wszystkim, oprócz mnie, tęcza skojarzyła się nie z końcem potopu i Bożą obietnicą, ale raczej z paradami równości i związkami partnerskimi.
Przyszło nam głosić Ewangelię w czasie, w którym świat symboli i znaków jest na nowo definiowany i kształtowany. Mam wrażenie, że nie zawsze o tym pamiętamy Kościele, a potem jesteśmy zdziwieni, że nasz wydawałoby się oczywisty i prosty do odczytania przekaz trafia w próżnię.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
"Każdy z nas niech tak żyje, aby inni mogli rozpoznać w nas obecność Pana".
Franciszek spotkał się z wiernymi na modlitwie Anioł Pański.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.