Rośniemy! Jest nas coraz więcej! A ateiści w odwrocie. Przybywa na ziemskim globie ludzi wierzących.
Mało tego, chrześcijan przybywa i w to tempie 80 tysięcy na dobę. W tym 31 tysięcy katolików. Chociaż zielonoświątkowców przybywa w szybszym tempie. 37 tysięcy na dzień. A muzułmanów przybywa tylko 79 tysięcy dziennie. Tak wynika z raportu Międzynarodowego Biuletynu Badań Misyjnych (International Bullettin of Missionary Research). O!
Górą nasi. W statystykach i rankingach naprawdę nieźle to wygląda. Nawet w kategorii męczeństwa jesteśmy na czele. „Na tle innych religii chrześcijanie wyróżniają się zdecydowanie w jednej kategorii, a mianowicie męczeństwa. Każdego dnia 270 chrześcijan oddaje życie za wiarę. W ciągu ostatnich 10 lat Kościołowi przybył milion męczenników. Dla porównania w roku 1900 było ich 34 tysięcy” – poinformowało Radio Watykańskie.
Są więc powody do radości i do snów o potędze. Do myślenia w kategoriach większościowych, w kategoriach siły, w kategoriach własnego znaczenia i należnych nam prerogatyw oraz miejsc na forach świata.
Kto bystry już pewnie zauważył, że podchodzę do tych ze wszech miar korzystnych danych ze sporym dystansem. Nie podskakuję wcale z radości. Nie dołączam szczerze do chóru triumfalnych okrzyków.
To prawda. Nie pociąga mnie magia liczb. Nie zachwyca mnie brylowanie na czołowych miejscach w spisach i podliczeniach.
Przyznam szczerze, że jest ze mną jeszcze gorzej. Mnie taki wzrost ilościowy trochę niepokoi. Bo mnie się przypomina niedawna rozmowa z właścicielem średniej wielkości firmy, który nieźle wkurzony narzekał, iż musiał zwiększyć zatrudnienie, bo mu prawdziwi fachowcy wyjechali do roboty na Zachód i teraz to, co dawniej robił jeden dobrze wyszkolony pracownik, musi robić trzech niedouczonych. „To tak, jak z wojskiem” – tłumaczył mi z goryczą w głosie. „Każdy generał wie, że lepiej mieć małą armię świetnych żołnierzy niż milion samych ciurów obozowych”.
Zaraz mi ktoś zarzuci, że w tle moich rozważań czai się myślenie utopijne i tęsknota do przechodzenia z ilości w jakość. Otóż nie.
W tle moich zdystansowanych refleksji jest informacja o mieszkance Słupska, imieniem Monika, która obwiesiła miasto ogłoszeniami „Oddam synka w dobre ręce”, a wszystko z powodu biedy i – jak przypuszczam – życiowej niezaradności. Nie mogę się oprzeć pewnej myśli, związanej ze zdesperowaną dwudziestoczteroletnią Moniką i jej dziewięciomiesięcznym synkiem. Wedle mojej wiedzy w Słupsku mieszka około 100 tysięcy ludzi. Nie znalazł się wśród nich ani jeden katolik, który w imię miłości bliźniego pomógłby zagubionej kobiecie. Czyżby wszystkich moich współwyznawców stamtąd niespodziewanie wywiało?
Pierwszych chrześcijan rozpoznawano nie po ostentacyjnie noszonych znakach i symbolach. Nawet nie po deklaracjach wiary. Mówiono o nich: „Patrzcie, jak oni się miłują”. Wciąż chodzi mi po głowie pytanie: „Co Panu Bogu i Kościołowi po milionach katolików, po których codziennym życiu w ogóle nie widać, że nimi są?”. I nie potrafię sformułować odpowiedzi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nieco się wolnością zachłysnęliśmy i zapomnieliśmy, że o wolność trzeba dbać.
Abp Paul Richard Gallagher mówił o charakterystyce watykańskiej dyplomacji.