To, co było, nieważne? Czasem kluczowe dla zrozumienia i oceny „teraz”.
Bezradny czuję się czasem, gdy w moją kontuzjowaną niegdyś kostkę wchodzi mi jakiś ból, a ktoś widząc mnie utykającego pyta, co się stało. No bo co właściwie się stało? Jedyna prawdziwa, a zarazem prosta odpowiedź na to grzecznościowe pytanie brzmi: trzydzieści lat temu złamałem nogę. Absurdalne, prawda? Ale tak właśnie jest. Trzydzieści parę lat temu, kiedy złamałem w kostce nogę, niewiedza/zaniedbanie (niepotrzebne skreślić) lekarzy sprawiło, że mam zniszczony staw skokowy. Dla zewnętrznych obserwatorów funkcjonuję jednak normalnie. Nie jeżdżę na wózku, nie chodzę o lasce, ba, zazwyczaj nawet nie utykam. Związek między jakimś wypadkiem sprzed trzydziestu lat a moim utykaniem, czy, w innych wypadkach, wolnym podchodzeniem pod górę i jeszcze wolniejszym z niej schodzeniem, jest dla nich tylko marudzeniem zgorzkniałego starszego pana, szukającego winnych swojej nie najlepszej kondycji. Przecież takie sprawy się goją, naprawiają; to co stało się trzydzieści lat temu nie może mieć związku z tym co tu i teraz, prawda?
Piszę o tym, bo...Dziś w czytaniach mszalnych o potrzebie przebaczenia. I u Syracha i w Ewangelii, gdzie Jezus najpierw nakazuje wybaczyć nawet 77 razy w ciągu dnia, a potem poucza słuchaczy wygłoszeniem przypowieści o nielitościwym grzeszniku. Przyznam, że mocno mnie niepokoją zbytnio moim zdaniem upraszające tych nauk interpretacje. „Krzywdy cierpliwie znosić” i „urazy chętnie darować” – głosi się. Dodając, że kto nie wybacza, jest złym chrześcijaninem, któremu Bóg też jego win nie wybaczy. Nie zauważa się przy tym dwóch istotnych spraw. Po pierwsze, i jeden i drugi sługa z przypowieści nie kwestionują faktu bycia dłużnikami. To chyba jednak dość istotne. Po drugie, wobec tego, który nie wybaczył swojemu współsłudze, pan cofnął swoje przebaczenie. Pytaniem otwartym pozostaje, czy tylko Bóg ma prawo zdecydować, że ktoś na przebaczenie nie zasługuje.
O co mi chodzi? Proszę sobie wyobrazić całkiem hipotetyczną sytuację dwóch sąsiadów. Pewnego dnia jeden z nich wjechał drugiemu w płot. Nie zamierzał jednak szkody naprawić. Właściciel upomniał się raz, drugi raz, w końcu machnął ręką i naprawił płot na własny koszt. Czy coś takiego można wybaczyć? Chyba można. Bo to przeszłość. Było, minęło.
I inna sytuacja: ktoś ma na swojej posesji niedrożną instalację odprowadzania wody deszczowej. Zatkała się. Dwanaście lat temu. Tyle że studzienka, z której przy każdym większym deszczu wybija woda usytuowana jest tak, że zalewa posesję sąsiada. Raz, drugi, dziesiąty, setny…. Od dwunastu lat, przy każdym większym deszczu, sąsiad ma potop. Nie jest w stanie nic zrobić, może tylko prosić. A właściciel posesji z niedrożnymi przelewami burzowymi nie reaguje. To nie jego problem, jego nie zalewa. Jak długo można cierpliwie taką krzywdę znosić? Ile razy coś takiego darować?
Nie sposób tego nie zauważyć: konsekwentne trzymanie się zasad „krzywdy cierpliwie znosić” i „urazy chętnie darować”, i to bez oczekiwania skruchy ze strony winnego, może prowadzić (i nieraz prowadzi) do utrwalania się patologii w międzyludzkich relacjach. I jest z tym trochę jak z tą moją kostką: gdy otoczenie lekceważy historię całej sprawy, nie sięga do przyczyny konfliktu, łatwo z ofiary niecnych działań, całymi nieraz latami mniej czy bardziej cierpliwie znoszącej kolejne akty różnorakiej przemocy, robić czepiającą się wszystkiego marudę. O takie niesprawiedliwe sądy tym łatwiej, gdy owe niecne działania to przemoc tak subtelna, jak ignorowanie, lekceważenie, robienie „niechcący” na złość czy traktowanie z góry. Historię z drugiego przykładu opowiada się wtedy tak: „zatkał mi się przelew burzowy i trochę podtopiło sąsiada, a ten mi zrobił dziką awanturę”….
Warto zanim osądzi się kogoś jako złego chrześcijanina, co nie chce wybaczyć, dobrze rozeznać sprawę. Bo co innego, gdy jakaś krzywda to przeszłość, a co innego, gdy codzienność i to taka, którą sprawca mógłby łatwo przerwać, ale tego ne chce. Ostatecznie Jezus wzywając do przebaczenia (tym, którzy uznają swoją winę?) nazwał też tych, którzy łakną i pragną sprawiedliwości błogosławionymi…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.