Zabili mi kolegę

Po śmierci Marka, kolegi, nie mogłem zasnąć. Przymykałem oczy i na ekranie wyobraźni błyskał mi nóż. Potem dowiedziałem się, że to była siekiera. Nie mogłem spać. Próbowałem poczuć to, co mógł czuć Marek, kolega, w momencie spotkania z drugą stroną życia, ze śmiercią. Marzec 2011, Tunezja, Tunis.

Ksiądz Andrzej Wujek, wikariusz inspektorialny pędził do rodziców Marka, do Szczecinka. Koniecznie chciał przekazać osobiście tragiczną informację. Dzwoniliśmy do siebie non stop, pojawiały się coraz to nowe fakty, potrzebne były szybkie decyzje. Czułem się trochę jak na froncie pod ostrzałem.

Kolejny telefon do ks. Andrzeja. Mieli wypadek. Jeszcze tego brakowało! Zdążyłem tylko usłyszeć, że boli noga, dachowanie, drzewo. Kontakt się urwał. Następnego dnia widziałem ks. Andrzeja leżącego w swoim łóżku w Warszawie. Twarz, całe ciało posiniaczone, czerwone plamy pod okiem na policzku i przeciągający się ból. Przeżył. Kierowca, pan Alojzy wyszedł z wypadku bez większego szwanku.

Zadzwoniłem do rodziców Marka, najpierw rozmawiałem z siostrą Marysią, potem próbowałem porozmawiać z Mamą. Już wiedzieli, z mediów, z smsów z kondolencjami od znajomych. Mama płakała, krzyczała, że to na pewno pomyłka, ukradli mu dokumenty, nie wierzyła. Takie telefony wysysają z psychiki całą energię i chęć do życia. To tak jakby podłączyć do ludzkiego ducha pompę wodną o ogromnej mocy przerobowej. Po tym telefonie czułem się zmęczony jakbym wrócił z górskiej wyprawy.

 

Oni już wiedzieli. Nie zdążyliśmy z informacją. Bardzo chcieliśmy.

W poniedziałek, 21 lutego pojechaliśmy do rodziców do Szczecinka. Ksiądz inspektor Sławomir Łubian, ks. Roman Wortolec, dyrektor Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego i ja, kolega Marka.

Co powiemy rodzinie?

Rozmowa z rodziną, która straciła syna i brata to jak igrzyska w starożytnym Rzymie. Niczego nie można przewidzieć. Nie wiesz, które emocje zwyciężą, czy gniew nie powali wszystkich na łopatki. A może rozpacz w zapasach przegra z poczuciem rzeczywistości? Najsilniejszy zawodnik chrześcijaństwa to przebaczenie. Mama powiedziała, że przebacza.

***

Lecimy dalej. Dolecieliśmy. Jesteśmy w Tunezji. Wszyscy się uśmiechają. Przy kontroli paszportowej młoda muzułmanka o spiętych do tyłu włosach wie o księdzu Marku. Tak, to Tata, a to Siostra. Przykro jej.

Z lotniska odbiera nas pani konsul i jedziemy do hotelu. Tu jemy późną kolację i idziemy spać. Jutro obudzimy się w Tunezji. A Tunezja też się obudzi, być może bardziej zagniewana niż dzisiaj. Bo na jej ziemię przyleciał ten, któremu ta ziemia odebrała syna. A my obudzimy się razem z nią. Bez Marka, mojego kolegi, którego zabili.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6