... a czasem trzeba. Bo bez tego widać tyle, ile zza klapek na oczach widzi koń.
Sprawcy wykorzystywania seksualnego dzieci póki co nie mogą czuć się bezpiecznie. Nacisk na karanie rośnie. Póki co, bo jednocześnie przecież na Zachodzie, w Holandii, ponownie pojawił się postulat, teraz dyskutowany, by nie traktować pedofilii jako zaburzenia, ale jako jedną z orientacji seksualnych. Mało prawdopodobne, by tego rodzaju postulaty po czasie nie pojawiły się i w Polsce. Bo przecież Polska to taki kraj...parafrazując myśl Tacyta dotyczącą Rzymu... „dokąd wszystko, co potworne albo sromotne zewsząd napływa i licznych znajduje zwolenników”. No ale póki co mamy co mamy. Pytanie: czy na pewno mamy mądrze?
Patrząc na to, co dzieje się z tymi tematami w mediach myślę czasami, że to, iż tyle złych rzeczy w tym względzie podziało się w Kościele jest ... nie wiem jak to nazwać... Błogosławioną winą? Takie określenie pewnie wywołałoby falę oburzenia. Bezmyślnego, bo nie wsłuchanego w sens wypowiedzi, ale nadymającego się moralną wyższością, że „tak nie można mówić”. Mniejsza więc o nazwanie. Chodzi o zauważenie, że gdyby tematu nie można było użyć jako bicza na Kościół, księży i biskupów, pewnie już dawno mielibyśmy do czynienia z pełną akceptacją tego rodzaju zachowań. Przecież przez lata – i mam tu na myśli także czasy wcześniejsze, także okres międzywojenny – nie zdawano sobie sprawy z grozy tego rodzaju praktyk. Prostytuujące się młode dziewczęta może i gorszyły, ale niespecjalnie dziwiły (kto chce niech poszuka sobie informacji o obyczajach w Warszawie międzywojennej). Przecież akceptowane takie zachowania były w kulturze masowej... Jak to było? „Pij tylko stare wino tak stare jak ten świat i kochaj się z dziewczyną co ma...” ile lat? Dziewiętnaście, osiemnaście, siedemnaście się nie rymują. Ale już szesnaście i niżej...
Idźmy dalej. Temat fascynacji niepełnoletnimi pojawiają się jako coś ekscytującego i świeżego w światowej literaturze i sztuce. Ot, „Lolita” Nabokova. Ale też sporo innych, czasem zakamuflowanych. Dalej, zauważmy, że legalizacja praktyk pedofilskich to na Zachodzie jeden z postulatów pokolenia ’68. Dopiero rozwój psychologii sprawił, że patrzymy na takie zachowania jak na zbrodnię. Ale czy patrzylibyśmy, gdyby nie grzechy ludzi Kościoła w tym względzie? Pytam poważnie. Przecież jakoś nie kojarzymy z pedofilią różnych programów uświadamiających dla dzieci, prawda? Prowadzonych nie przez nauczycieli i wychowawców, ale „edukatorów”. Przecież ta nasza psychologiczna wiedza na temat krzywd wyrządzanych przez pedofila nie ma wyraźnego przełożenia na potępienie dla wykorzystywanego, także w reklamie, zjawiska „nimfetek”, prawda? No i psychologia nie tak często jednak bywa wyznacznikiem tego, co uznajemy za normalne. Ot, psycholog mógłby pewnie powiedzieć niejedno o stanie psychicznym sportsmenek, którym przychodzi przebierać się w jednej szatni i rywalizować z mężczyznami, którzy mając lat –dzieści poczuli się kobietami. Tymczasem „zarządzający” mają to gdzieś. W imię ideologii psychologicznego problemu nie widzą...
Wracam do postawionego wcześniej pytanie: w kwestii patrzenia na pedofilię mamy co mamy. Ale czy mamy mądrze? Ot, w kwestii troski o ofiary?
Błażej Kmieciak, przez jakiś czas jeszcze (do daty zapowiedzianej rezygnacji) przewodniczący Państwowej Komisji ds. Pedofilii w rozmowie prowadzonej w jednej z telewizji powiedział między innymi: „My nie możemy go już wsadzić do więzienia, chociaż powinien ponieść odpowiedzialność karną, ale publicznie musi być napiętnowany, z racji ohydnej zbrodni, jaką kiedyś dokonał na niewinnym dziecku”. Przy całym współczuciu dla krzywdzonych dzieci mnie ta wypowiedź jednak zaniepokoiła. No bo mamy jakieś prawo, tak? Które między innymi przewiduje instytucję przedawnienia. Także odnośnie przestępstw związanych z wykorzystywaniem małoletnich. Jak to się ma do karania „publicznym napiętnowaniem”? Czyli de facto skazaniem na coś gorszego niż więzienie? Człowiek z ulicy, nawet publicysta, OK. Ale piastujący tak ważny z perspektywy problemu urząd? Najistotniejsze jednak: jakie z tego „publicznego napiętnowania” wynika dobro dla ofiary przestępczych działań? Uznanie, że została skrzywdzona – tak to ważne. Tylko czy do tego trzeba „publicznego napiętnowania sprawcy”? Albo czy przypadkiem to „publiczne napiętnowanie sprawcy”, zwłaszcza w niektórych wypadkach, mocno nie ułatwia identyfikacji ofiary? Choćby tylko w jej środowisku?
Na inną „niemądrość” uwagę zwróciła jedna z czytelniczek mojego bloga, Marianna. W kontekście sprawy z ujawnieniem danych chłopaka, który wcześniej wykorzystywany niedawno popełnił samobójstwo i nawiązując do jednej z wypowiedzi pana Terlikowskiego piętnującego ministra Czarnka napisała:
„Może niepotrzebnie czepiam się szczegółów, ale nie zgadzam się z pojęciem «wtórnej wiktymizacji ofiary». Bo ujawnienie danych umożliwiających identyfikację to wiktymizacja kolejna. Do wtórnej dochodzi podczas przesłuchania w obecności rodziców, badań psychologicznych, lekarskich, podczas rozprawy, gdy sędzia zadaje pytania, a jeszcze trudniejsze adwokat oskarżonego”. I konkluduje: „Nie mówmy, że chodzi o dobro tej konkretnej ofiary. Powiedzmy szczerze, że chodzi o to, żeby nie było kolejnych ofiar”.
Hm. Nie ma w tym sporo racji? Mnie się wydaje, że tak. Tyle że „moralne wzmożenie” wielu wypowiadających się w tym temacie uniemożliwia sensowną korektę tego czy innego niezbyt szczęśliwego doń podejścia. Ot, przykład z ostatnich dni. Wypowiedź senatora Libickiego odnośnie do sugestii redaktora Terlikowskiego, jakoby wszyscy katolicy spotkali się w Kościele ze zjawiskiem seksualnego wykorzystywania. Wielu aktywie uczestniczących w działalności Kościoła,w tym ja, pod jego wpisem napisało wprost: to nieprawda, ja się z czymś takim nie spotkałem. W wypowiedzi rzeczonego posła, wyrwanej z tego kontekstu, nie zauważono jednak protestu przeciwko insynuacji, ale rzekome... lekceważenie ofiar. Jak w takiej sytuacji sensownie rozmawiać?
Niestety, „moralne wzmożenie” w tym temacie sprawia, że wszystko to podobne jest trochę jest do sytuacji, gdy przechodzień spotyka rozgorączkowanych meczem kibiców. Można krzyczeć z nimi (np. RUUCH!!!, RUUCH!!! HAAKAAEES!!!), można ewentualnie milczeć, ale w trosce o swoją gębę lepiej nie dać w żaden sposób poznać, że kibicuje się innej drużynie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
To właśnie modlitwa i ofiara ma największą siłę, a nie broń czy wojska.
Siostry koncentrują swoje wysiłki na wspieraniu rodzin w trudnych warunkach życiowych.