Dobry gospodarz

Przyszłość Kościoła zależy od stanu budynków czy formacji chrześcijan-misjonarzy, zdolnych przekształcać nasze parafie we wspólnoty wspólnot?

Reklama

O pracujących w wiejskich parafiach księżach mówiono niegdyś: agricola cum potestate celebrandi – rolnik z prawem celebrowania (Mszy świętej). O materialnej zasobności świadczyć miała wielkość tak zwanego beneficjum, czyli majątku, mającego zapewnić materialne funkcjonowanie parafii. W mojej okolicy są parafie, w których z owego beneficjum żył proboszcz, kościelny, organista, finansowano przedszkole i remonty świątyni. Z beneficjum związane są także historie dziś wywołujące uśmiech na twarzy bądź konsternację. Taki na przykład spór o krescencję. Czyli, w przypadku zmiany proboszcza, co zostaje dla następcy, a co zabiera ze sobą odchodzący. W starych aktach znalazłem kiedyś dokumenty, potwierdzające trwający wiele lat w jednym sądów biskupich proces o… dwa wozy gnoju. Dziś możemy się z tego śmiać, ale wówczas była to sprawa życia i śmierci. Proces ani nikogo nie dziwił, ani nie gorszył.

Sposób zarządzania majątkiem parafialnym był jednym z najważniejszych kryteriów oceny pracy proboszcza. Ambicją wielu z nich było nie tylko troszczyć się o inwentarz, ale i – może nawet przede wszystkim – dokupić ziemi, bo od tego zależało funkcjonowanie parafii. Tu również możemy odwołać się do wywołujących uśmiech historii. W moim obecnym dekanacie wspomina się nieżyjącego już proboszcza, dość mocno zaangażowanego w prowadzenie parafialnego gospodarstwa. Pewnego dnia przyszła do kancelarii rodzina w sprawie pogrzebu. Wikariusz poszedł przywołać do obory proboszcza. „Księże prałacie, z pogrzebem przyszli”. Na co miał odpowiedzieć: „co tam pogrzeb, krowa się cieli”. Nikogo z rodziny reakcja proboszcza nie zbulwersowała. Mało tego, posłali Jaśka, by pomógł ciągnąć cielę. Do dziś, po wielu latach, parafianie wspominają dobrego gospodarza.

Czasy się zmieniły, parafie utraciły beneficja, mit dobrego gospodarza pozostał. Wyremontowany kościół, nowy chodnik, ogrzewanie, elektryczny napęd dzwonów, porządek na cmentarzu… Listę ciągnąć można w nieskończoność. Mało kto  przy tym zauważa przesunięcie akcentu z duszpasterstwa na to, co materialne, wymagające zaangażowania na innej zupełnie płaszczyźnie. Z własnego doświadczenia wiem. Uregulowanie własności parafialnej zajęło trzy lata. Pozwolenie na zbiornik gazu przy kościele kilka miesięcy. Możliwość zakupu paliwa doń kolejnych kilkanaście wniosków. Jakieś cyferki, skróty, wartości o których nie miałem zielonego pojęcia. Dziesiątki telefonów do osób znających się na urzędowych procedurach z prośbą, by wyjaśnili o co chodzi i jak wypełnić, by wniosek nie został odrzucony. Cena bycia dobrym gospodarzem.

Dotykamy ważnego, dość istotnego problemu. Z jednej strony takie są oczekiwania większości wiernych. Z drugiej oczywiste pytanie czy o to chodzi w byciu księdzem. Zostaliśmy wyświęceni na konserwatorów murów czy duszpasterzy. Wreszcie przyszłość Kościoła, także w Polsce, zależy od stanu budynków czy formacji chrześcijan-misjonarzy, zdolnych przekształcać nasze parafie we wspólnoty wspólnot.

Wbrew pozorom odpowiedź nie jest łatwa. Bo, przyznajmy szczerze, wielu kandydatów do kapłaństwa przynosi z sobą do seminarium wspomniany mit dobrego gospodarza. Dalej bycie nim jest prostsze, łatwiejsze do zweryfikowania niż bycie dobrym duszpasterzem. Dach można wymienić i to widać, z formacją ciągłą już nie tak łatwo. Bo nie widać i trzeba lat siania, podlewania, towarzyszenia duchowego, a i tak czasem nie wyjdzie. Wreszcie nie do końca jasna sytuacja prawna.

O konieczności obudzenia olbrzyma, jakim są świeccy, mówi się od dawna. Kodeks Prawa Kanonicznego jasno wskazuje na konieczność powołania w każdej parafii dwóch rad: ekonomicznej i duszpasterskiej, ale ich rola zasadniczo sprowadza się do doradztwa. Czyli pierwsza może jedynie podpowiedzieć proboszczowi co ma zrobić, by w odczuciu wiernych był dobrym gospodarzem. Nic więcej. Bo zarówno prawo kościelne jak i państwowe tylko proboszczowi pozwala reprezentować parafię jako osobę prawną. Chciał nie chciał musi…

Na problem, występujący nie tylko w Polsce, wskazała Carmen Peña Garcia, profesor prawa kanonicznego na papieskim Uniwersytecie Comillas w Madrycie, podczas rzymskiej konferencji, poświęconej wspólnemu podążaniu drogą duchownych i świeckich (18-21 lutego). Fragment jej wypowiedzi: „potwierdzając wywodzącą się z chrztu i zasady synodalności posługę świeckich, konieczne jest dalsze pogłębianie ich odpowiedzialnego udziału w życiu i misji Kościoła, na sposób 'kapilarny’: od czynnego ich zaangażowania w życie parafii do uregulowanego prawem udziału w strukturach kościelnych, by mogli, zgodnie z ich formacją i kompetencjami, sprawować urzędy kościelne w kuriach diecezjalnych i Kurii rzymskiej, wnosząc do działalności kościelnej specyficzny aspekt i styl świecki, współpracując w postępującym nawróceniu duszpasterskim struktur kościelnych i pomagając uniknąć pokusy nadmiernego klerykalizmu” (EG 20). Dodajmy: do uregulowanego prawem udziału w strukturach kościelnych także na poziomie parafii.

Przed nami długa droga. Musi zmienić się świadomość i prawo. Już sam fakt, że problem, przynajmniej w niektórych środowiskach, jest zauważany, daje nadzieję, że przyjdzie taki moment, gdy proboszcz przestanie być dobrym gospodarzem, a stanie się dobrym ewangelizatorem, liturgiem, mistagogiem. Ostatecznie po to został wyświęcony.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama