W Dniu Życia Konsekrowanego rozmawiamy z o. Euzebiuszem D. Skorupą, delegatem ds. zakonów męskich archidiecezji katowickiej.
Marta Sudnik-Paluch: Zacznijmy od wyjaśnienia. Na ile prawdziwe jest zdanie: zakonnik może być kapłanem, ale nie każdy ksiądz jest zakonnikiem.
o. Euzebiusz D. Skorupa: Wybierając życie zakonne w pierwszej kolejności muszę być gotowy do życia wspólnotowego, braterskiego. Do bycia księdzem formuje się w seminarium diecezjalnym – to jest inna droga, która prowadzi do sakramentu święceń. Jednemu i drugiemu przyświeca jeden cel: własne uświęcenie, zbliżanie się do Boga i bycie pomostem dla drugiego człowieka. Oczywiście zakonnik może podjąć się formacji seminaryjnej, jeżeli spełnia warunki wskazane w kodeksie prawa kanonicznego, jednak nie możemy stawiać znaku równości pomiędzy kapłaństwem a życiem zakonnym.
Jak ten pomost pomiędzy Bogiem a człowiekiem może się realizować w codzienności?
To zależy od formy życia zakonnego. Są wspólnoty mówiąc prosto „zamknięte”, gdzie się wchodzi i mieszka „za kratami”, co brzmi bardzo drastycznie. Chociaż z moich kontaktów z takimi wspólnotami najczęściej wynika, że te osoby w klasztorach kontemplacyjnych, mniszych widzą zupełnie inną rzeczywistość. Dla nich często to my jesteśmy zamknięci za kratami, nie oni. Oni wypełniają wspomniane założenie w formie modlitwy osobistej, indywidualnej. To ma wpływ na życie społeczności, ale być może nie tak widoczny na pierwszy rzut oka jak w przypadku zgromadzeń, które podejmują działania duszpasterskie. Przykładem jest mój zakon – franciszkanie. Prowadzimy bardzo dużo parafii. Są też salwatorianie, salezjanie, werbiści, którzy są bardzo mocno obecni w przestrzeni parafialnej. My, franciszkanie od początku jesteśmy rozpoznawani jako wspólnota misyjna – to wskazuje mocno na nasze bycie dla drugiego człowieka. Natomiast trzeba mocno podkreślić, że owocność naszego bycia z człowiekiem, wskazywania na Boga jako najwyższe dobro jest zawsze osadzone na wewnętrznym przeżyciu spotkania z Panem Bogiem i tym, czego doświadczamy w naszej wspólnocie zakonnej.
Jak znaleźć balans pomiędzy doświadczeniem wspólnoty a wyjściem do człowieka?
Istnieje niebezpieczeństwo zamknięcia się w kręgu zakonnym – tam, gdzie czujemy się dobrze, bezpiecznie. To jest tylko korzystanie z bogactwa wspólnoty zakonnej. Ale swoim współdziałaniem ze świeckimi mogę też dać świadectwo moim braciom. Najprościej mówiąc: ważne jest, żeby nie popadać w skrajności, nie zamykać się na wspólnotę, ale także nie uciekać od niej do ludzi. Czasem można obserwować, braci lub siostry, którzy bardzo jaskrawo manifestują swoją obecność wśród świeckich, a w zgromadzeniu praktycznie nie żyją ze współbraćmi, współsiostrami. Przeżywają jakąś trudność, biedę wewnętrzną, ale kreatywnością starają się to przykryć, nie uświęcają drugiego, ale szukają w innym kompensacji braków, nieodkrytych pragnień. A wspólnota, nasze bycie ze sobą, rozmowy mają prowadzić do szukania narzędzi, metod służenia współczesnemu człowiekowi, odczytywanie „ducha czasu” i prowadzenie do Ducha Bożego.
To w takim razie na jakim „duchem” czasu może zachwycać młodego człowieka życie zakonne?
Na pewno Duchem zdrowym! Św. Franciszek u nas w regule zapisał, że „Pan da braci”. To jest przepiękne i niepodważalne, że Pan Bóg jest dawcą życia i powołania. Co mogę dać ja jako zakonnik i co może dać moja wspólnota? Przede wszystkim wskazać na dar Boży, nieustannie nam dawany. Moim zadaniem jest m.in. pomoc współczesnemu człowiekowi rozeznać, że Bóg powołuje go do rzeczy wielkich, do odkrywania Jego daru. Ta pomoc jest teraz szalenie potrzebna, zwłaszcza w tym czasie, który charakteryzujemy jako kryzys powołań. Muszę tu zacytować ks. Marka Dziewieckiego, który przypomniał, że to nie Pan Bóg jest w stanie kryzysu, On zawsze jest pełen dobra, miłości i piękna. W kryzysie możemy być my jako osoby, Kościół jako instytucja, a nie Bóg! I właśnie dlatego widziałbym zadanie osób konsekrowanych jako pomoc w odkrywaniu piękna, w pierwszej kolejności piękna człowieczeństwa przez stwarzanie zdrowych przestrzeni w których wzrasta dar Boży.
Towarzyszyć, być „bliżej”, być „dla” to najpiękniejsza postawa, którą możemy zachwycać, a która w świecie często jest ulotna. Nie mamy „wciągać” do wspólnot, ale pomagać odkrywać tożsamość jako osoby. Profesja zakonna nie zastąpi pewnych braków. Niestety to może być dla nas trudne, bo często jesteśmy zmęczeni innymi nakładanymi na wspólnoty zadaniami. Jest nas coraz mniej, a współczesny świat proponuje nam wiele przestrzeni do działania, więc to naturalne, że pojawia się zmęczenie.
Gdzie w takim razie widzi Ojciec przestrzeń dla świeckich, którzy chcieliby pomóc osobom konsekrowanym w realizacji ich zadań? Czy, w kontekście tego zmęczenia, oni mogą jakoś pomóc?
Jestem za jak najszerszym „dopuszczaniem” świeckich do życia Kościoła i zgromadzeń. Potrzeba nam nowych liderów, którzy są w pełni świadomi w swojej misji i miejsca w Kościele. Tu pojawia się pytanie o gotowość sióstr i braci do takiego kroku. Czasem trzymamy się jeszcze kurczowo przekonania, że „my konsekrowani dla was świeckich”. Świeccy są potrzebni, co najprościej pokazać na przykładzie parafii, gdzie mogą być liderami wspólnot, czy planować funkcjonowanie parafii (w najprostszym wymiarze – trasy kolędowe). Są zadania, które spokojnie możemy wspólnie z parafianami przedyskutować, by w następnym kroku im je powierzyć. Tyle, że ta zmiana wymaga też uczciwego przemyślenia sprawy, jak rozliczać taką pracę (w każdym wymiarze), bo to przecież nie może być traktowane tylko jak wolontariat.
Mówi Ojciec o odejściu od „my konsekrowani dla was świeckich”. A „my świeccy dla was konsekrowanych” w zakresie modlitwy? Jak ważna jest świadomość, że jest ktoś, kto pamięta w modlitwie?
To jest bardzo ważne, ta świadomość, że nie jestem sam w moim zadaniu! Jeżeli chcę, żeby moje powołanie się rozwijało, to naturalne, że napotkam na chwile kryzysowe. To one są impulsem do pójścia naprzód. Pan Bóg posyła to, co jest najpiękniejsze, ale posyła to do tego, co jest niedoskonałe. Dlatego potrzebujemy tego wsparcia. Wzrusza mnie, kiedy słyszę, jak moja mama mówi, że odmówiła już za mnie różaniec. W Franciszkańskim Centrum Młodzieżowo-Powołaniowym stworzyliśmy taki projekt „Pomoc Powołaniom”. Może do niego włączyć się każdy, a w odpowiedzi otrzymuje konkretnego brata z naszej prowincji, za którego się modli. Stawiamy w nim na spersonalizowaną modlitwę. Wiem, że wiele zgromadzeń ma podobne inicjatywy. Warto do nich dołączać!
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Przypomina też, że szkoła jest miejscem, w którym uczymy się otwierać umysł i serce na świat.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.