To Benedyktowi XVI zawdzięczamy zdecydowany krok ku samooczyszczeniu się Kościoła. Jest to proces, jak zresztą wielokrotnie sam o tym mówił. Czarodziejską różdżką nie da się od razu zmienić mentalności. Papież Ratzinger przejdzie do historii jako ten, który wzmocnił rolę Europy. Wystarczy wspomnieć Jego przemówienia w Parlamencie Europejskim, w Yad Vashem i w Auschwitz, w których podkreślił, że droga Europy będzie solidna, jeśli w pełni rozpozna ona swoją straszną historię z ostatnich 75 lat. „I powiedział to papież z Niemiec” – przypomniała o tym w rozmowie z KAI Franca Giansoldati, watykanistka rzymskiego dziennika “Il Messaggero”.
Piotr Dziubak, KAI Rzym: Jak wspomina Pani pontyfikat papieża Benedykta XVI?
Franca Giansoldati: Poznałam kardynała Ratzingera w latach dziewięćdziesiątych. Pamiętam, że był bardzo uprzejmy, ironiczny. W czasie wywiadów był bardzo sugestywny, przekonujący do swoich tez. Miałam okazję spotkać Go już jako papieża w czasie jednej z Jego pierwszych audiencji dla szefów państw. Na zakończenie spotkania z politykami chciał poznać osobiście wszystkich dziennikarzy tam obecnych. Zapytał mnie: skąd pochodzę? Odpowiedziałam, że z małego miasteczka z regionu Appennino Reggiano. Uśmiechnął się. Powiedział mi, że jeździł do Canossy w czasach Soboru Watykańskiego II. Wypytywał, jak wygląda teraz to miasto. Widać było w Nim emocje wspomnień. Od tamtego dnia zawsze kojarzył mnie z tym miejscem i z Jego prywatnymi wspomnieniami z nim związanymi, z Vaticanum II i z latami Jego młodości.
Trudno opowiedzieć Jego pontyfikat. Miał niechęć do komunikowania się. Cała Jego struktura komunikacji nie była skuteczna. Począwszy od lectio magistralis w Ratyzbonie i pierwszej encykliki „Deus caritas est” – były to teksty bardzo trudne do przetłumaczenia. Nie potrafił tak, jak to robi Franciszek, od razu, bezpośrednio coś skomentować dziennikarzom, bez żadnych filtrów. W czasie ośmiu lat Jego pontyfikatu w rozmowach z dziennikarzami w czasie podróży powstało coś na kształt filtru. To sprawiło, że postrzegano Go jako osobę zimną, daleką. Pewnie to też wpłynęło na uprzedzenie wobec Jego osoby, że On jest tylko chłodnym, niewrażliwym teologiem.
Zobacz też: Patrzył prosto w oczy
KAI. A jak ten pontyfikat zaznaczył się w Kościele?
FG: Trzeba przyznać, że mocno, i to z wielu powodów. Przede wszystkim Ratzinger dał podstawy prawne, kanoniczne w walce z pedofilią. Zderzył się z całą machiną watykańską, która w tej sprawie w dalszym ciągu starała się bronić dobrego imienia instytucji, a nie ofiar. Benedykt postanowił obnażyć i usunąć „rakową patologię” – tak to nazywam – założyciela legionistów Chrystusa. Nie przeprowadził tej misji do końca także dlatego, że był bardzo odizolowany. Wiedział, że ma kierować Kościołem, Watykanem z ludźmi, którzy byli już tam wcześniej. Miał zatem do czynienia z kardynałami Dziwiszem, Sodano, Sandrim. We Włoszech mówi się, że „chleb pieczesz z takiej mąki, jaką masz pod ręką”, cudów nie ma.
To Benedyktowi XVI zawdzięczamy zdecydowany krok ku samooczyszczeniu Kościoła. Jest to proces, jak zresztą wielokrotnie sam o tym mówił. Czarodziejską różdżką nie da się od razu zmienić mentalności. Papież Ratzinger przejdzie do historii jako ten, który wzmocnił rolę Europy. Wystarczy wspomnieć Jego przemówienia w Parlamencie Europejskim, w Yad Vashem i w Auschwitz, w których podkreślił, że droga Europy będzie solidna, jeśli w pełni rozpozna ona swoją straszną historię z ostatnich 75 lat. I to powiedział papież z Niemiec.
Pontyfikat Benedykta miał też swoje porażki. Kiedyś w Ratyzbonie zacytował średniowiecznego teologa [w rzeczywistości był to cesarz bizantyjski Manuel II Paleolog, a całe zdarzenie było na przełomie XIV i XV w. - KAI], który mówił o Mahomecie. Chciał tam przemawiać jak profesor akademicki. Ratzinger zawsze korzystał z profesorskiej wolności mówienia i wyrażania myśli. Niestety nikt ze współpracowników nie zwrócił Mu uwagi, że nawet jeśli będzie przemawiał na swoim uniwersytecie, to On nie jest już wykładowcą akademickim, jest głową państwa i Kościoła. Każde Jego słowo, nawet jeśli jest to cytat, nabiera znaczenia politycznego.
Drugą taką nieszczęśliwą sytuacją, która jednak szybko została w pełni naprawiona, ale wcześniej wywołała napięcie ze światem, tym razem żydowskim, było zdjęcie ekskomuniki z czterech biskupów lefebrystów, którzy negowali Szoah. Jeden z nich – bp Williamson twierdził, że ofiar holokaustu było tylko 200 tysięcy. To był wielki afront wobec Żydów. Ratzinger od razu powiedział, że niestety nikt z jego współpracowników nie powiedział Mu, że biskup ten ma na swoim koncie wypowiedzi tego typu. Benedykt marzył, żeby lefebryści powrócili do Kościoła. Chciał, żeby rana schizmy z lat osiemdziesiątych zagoiła się. W tym celu przywrócił starą modlitwę z Wielkiego Piątku, w której modlono się o nawrócenie Żydów. To też wywołało mocne poruszenie w świecie żydowskim. Sześć miesięcy później papież udał się do Ziemi Świętej. był przy Murze Płaczu i przemawiał w Yad Vashem. To było bardzo istotne.
Benedykt bronił nauczania Kościoła i tradycji, wskazując, że odniesieniem ma być Sobór Watykański II. Z tego powodu skrytykowali go postępowi teologowie.
Zobacz też:
KAI: Czy w przyszłości zmieni się sposób postrzegania Benedykta XVI?
FG: Papież Benedykt na pewno zostanie odkryty na nowo w przyszłości, ponieważ ukazał współczesnemu człowiekowi oblicze Chrystusa, pomógł zrozumieć i zmierzyć głębię duchową. Pokazał, czym jest pozioma relacja człowieka i Boga. Sławne było przemówienie Ratzingera w Collège des Bernardins w Paryżu, w którym wspomniał o „quaerere Deum” (szukaniu Boga) – przeszło ono bez wątpienia do historii Kościoła współczesnego.
Innym czynnikiem, który – jak sądzę – wpłynie na ponowne „odkrycie” tego papieża, będą Jego proroctwa. Określił On słabość Kościoła w patrzeniu, dokąd on dojdzie. I mówił o tym już dwadzieścia lat temu. W Europie i ogólnie na Zachodzie katolicy będą mniejszością, ale będzie to mniejszość silnie tożsamościowa i od niej Kościół przyszłości będzie musiał rozpocząć swą drogę. Ta mniejszość katolicka nie będzie szła na żaden kompromis z modami, ideologiami, nie będzie szukać żadnego poklasku, ale będzie miała odwagę stawić czoła wstrząsom innowacyjnym.
Ratzinger bardzo jasno wskazał, że zło, niszczące duszę Zachodu, ma swoje korzenie w indywidualizmie i relatywizmie etycznym. W czasie ośmiu lat Jego pontyfikatu ów relatywizm etyczny był czymś stałym w Jego przemówieniach, ale chyba nie wszyscy zrozumieli znaczenie tych słów. A On miał rację. To, co się dzieje obecnie w Europie, także na poziomie polityki, odzwierciedla właśnie ten relatywizm. Ratzinger przypominał, że mogłoby to stać się początkiem końca Zachodu.
KAI: Jak Pani odbiera bardzo swobodną krytykę obecnego pontyfikatu ze strony sekretarza Benedykta XVI abpa Georga Gänsweina?
FG: Myślę, że w czasie 10 lat wymuszonego współistnienia dwóch papieży, dwóch różnych wizji, idei, nie brakowało niskich ciosów z obu stron. Dopóki żył Ratzinger, istniała pewna niepisana zasada, aby szanować harmonię. A Benedyktowi właśnie zależało na jedności i harmonii. Kiedy Go zabrakło, upadło też to „niepisane małżeństwo”. Myślę, że współpracownicy po obu stronach będą czuć się wolni w swoich wypowiedziach na temat tego, co się działo wcześniej i teraz. Moim zdaniem to dobrze. W rodzinach zdarzają się krewni, którzy mają odmienne poglądy. Myślę, że ukrywanie wszystkiego w środku jest czymś negatywnym. O problemach trzeba mówić. Abp Gänswein powiedział to, co myśli.
Uważam za błąd przerwanie przez Franciszka zapoczątkowanego przez Benedykta długiego procesu zbliżania środowisk tradycjonalistycznych, które zawsze marzyły o Mszy w języku łacińskim według mszału z roku 1962. Tradycjonalistów jest bardzo mało, nie stanowili żadnego zagrożenia. Trudno było zrozumieć pilną potrzebę tego środka, który zastosował obecny papież. Abp Gänswein powiedział, że decyzja ta złamała wręcz serce Benedyktowi. Tego nie wiem, ale raczej nie sprawiła Mu radości.
Dotykamy tu banałów. Kard. Gerhard Müller, który był współpracownikiem Ratzingera a później Bergoglia, zanim ten wyrzucił go w 2016 roku bez żadnego powodu, powiedział mi, że Franciszek podjął swą decyzję w sprawie Mszy łacińskiej pod wpływem osób, które „krążą” wokół Domu Świętej Marty. Papież im zaufał. Jest on skłonny przyjmować sugestie swoich bliskich współpracowników. I może w tym wypadku nie dokładnie spojrzał na ewentualne skutki swojej decyzji. Pewnie teraz częściej będziemy widzieć, że braterska atmosfera nie zawsze będzie królować. Zbyt dużo sytuacji trudnych skumulowało się w ostatnich dziesięciu latach pontyfikatu Bergoglia.
Weźmy na przykład pod uwagę nieuzasadnione usunięcie z funkcji prefekta wspomnianego kard. Müllera. Powołał go na to stanowisko Ratzinger z uwagi na jego bardzo wysokie kompetencje jako teologa. Był on m.in. kuratorem dzieł wybranych Josepha Ratzingera. Nie ma drugiej osoby tak dobrze przygotowanej do tego jak on. Papież Bergoglio „zlikwidował” go z dnia na dzień słowami: „Od jutra Eminencja zostaje w domu, nie mam już do niego zaufania. Wolę mieć kogoś innego na współpracownika”. Powiedział mi to osobiście sam kardynał. Coś takiego oczywiście nie jest przyjemne.
Inną trudną dla mnie do zrozumienia sytuacją jest to, że Papież nie przyjął przez tyle lat kard. Josepha Zena z Hongkongu. Purpurat ten jest gigantem wiary, który od lat walczy o prawa człowieka w Chinach. Kiedy dowiedział się, że Franciszek chce zawrzeć porozumienie z rządem chińskim, starał się ostrzec Watykan, że to nie przyniesie niczego dobrego, że to będzie wyglądało jak „wyprzedaż” Kościoła. Tymczasem te jego słowa sprawiły, że został on „odstawiony na bok”. (Papież Franciszek przyjął kard. Zena 6 stycznia 2023 r.).
Kolejną sprawą były wątpliwości podniesione przez czterech kardynałów w sprawie dokumentu „Amoris Laetitia”. Papież nigdy nie chciał się z nimi spotkać, podjąć z nimi dyskusji na gruncie teologicznym.
Na pewno trudne dziś do zrozumienia decyzje Franciszka w ostatnich latach będą wywoływać dyskusję jeszcze w przyszłości.
Zobacz też: Dzięki, Boże, za Benedykta XVI
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).