Świętość dla geniuszy? A może "nic nadzwyczajnego"?
Czterdzieści lat minęło od ogłoszenia przez świętego Jana Pawła II Konstytucji, reformującej proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny – Divinus Perfectionis Magister (Boski Nauczyciel Doskonałości). Z tej okazji Dykasteria ds. Kanonizacyjnych zorganizowała Rzymie trzydniowy kongres o świętości dzisiaj. Poprzedziła go konferencja prasowa i wywiad, jak kard. Marcello Semeraro udzielił Radiu Watykańskiemu. Z ostatniego wybieram dwa zdania.
„Sobór – wyjaśniał kardynał – odarł pojęcie świętości z wszelkiej formy indywidualizmu, nadając wszelkiej świętości charakter eklezjalny, rozumiany jako komunia, w której osoba i wspólnota są zharmonizowane”. I dalej: „Jan Paweł II, w Liście Apostolskim Novo Millenio Ineunte napisał, że ideał doskonałości, do którego odnosi się Sobór Watykański II, nie powinien być błędnie rozumiany tak, jakby zakładał rodzaj niezwykłego życia, możliwego do zrealizowania jedynie przez niektórych geniuszy świętości i że drogi świętości są różnorodne i dostosowane do powołania każdego”. Dlatego Franciszek przypomina o „świętości z sąsiedztwa, czyli tych, którzy mieszkają blisko nas i są odzwierciedleniem obecności Boga, lub – mówiąc inaczej – średnią klasą świętości”.
Przyznam, wypowiedź wzbudziła moje zainteresowanie i – przy okazji – kilka refleksji na marginesie.
Odarcie z wszelkiej formy indywidualizmu. Stara tradycja monastyczna dzieliła wspólnotę modlących się mnichów na dwa chóry. Ojcowie mówili, że mają być obrazem dwóch społeczności: niebieskiej i ziemskiej, złączonych w uwielbieniu Boga i nawzajem pouczających się o sprawach boskich i ludzkich. Na pewnym etapie widzimy jednak ewolucję. Dwa chóry zaczynają wyznaczać podział na potrafiących i nie potrafiących czytać. Drudzy w Liturgii Godzin uczestniczą biernie i coraz częściej zastępują ją innymi formami modlitwy. Jest to równocześnie ostatni moment, gdy święty Bernard z Clairvaux umiejscawia życie kontemplacyjne, mistyczne, w trzech sferach: Eucharystia, psalmodia, lectio divina. W tym samym czasie widzimy wysyp mistyków, opisujących swoje doświadczenie bez odniesienia do modlitwy chórowej. Co może błędnie sugerować, że swoją relację z Bogiem budowali poza wspólnotą. Dlatego nie wolno nam zapominać, że autorzy popularnych dziś traktatów o modlitwie (celowo nie używam słowa mistycznych) mocno byli osadzeni w swoich wspólnotach. Autor „Chmury niewiedzy”, święta Teresa Wielka czy Jan od Krzyża, żyli przecież we wspólnotach i one kształtowały ich doświadczenie duchowe. Chociaż dziś niektórym może wydawać się, że proces dojrzewania do głębokiego zjednoczenia z Bogiem dokonywał się poza wspólnotą.
Schyłek średniowiecza przyniósł także inny podział na trzy stany doskonałości. Najprościej ujmując na szczycie drabiny byli mnisi, niżej duchowieństwo diecezjalne, na samym dole żyjący w małżeństwie i rodzinie. Ostatni tu, na ziemi, nie mieli szansy, by stać się świętymi. Uwikłani byli w sprawy doczesne i cielesne. Dziś – przypomniał kiedyś abp Grzegorz Ryś, na wielu świętych tamtego czasu nie patrzymy przez pryzmat ich życia w rodzinie, ale tego, co dokonało się po śmierci współmałżonków, wymazując w hagiografii ten etap ich życia, gdy ślubowali miłość, wierność i uczciwość małżeńską, wychowywali dzieci, i akcentując czas, gdy – jak na przykład święta Jadwiga Śląska – zaczynali życie zakonne. Rodzi się oczywiste pytanie czy rodzina ich nie uświęcała. Odpowiedź wydaje się być oczywistą. Osoba i wspólnota eklezjalna harmonizowały ze sobą już na tym etapie.
Niektórzy geniusze świętości. Przygotowując przed laty Triduum przed uroczystością świętego Stanisława Kostki zacząłem zastanawiać się czym może zaimponować karmionej współczesnej młodzieży. On, z pobożnie złożonymi rękoma, w eleganckich szatach syna królewskiego kasztelana czy zakonnym habicie. Z pomocą przyszła, wpisująca się kapitalnie w refleksję kardynała Semeraro, Zofia Kosak. „Z miłości” jest powieścią o życiu i śmierci patrona polskiej młodzieży. Jego historię kończy w sposób zaskakujący czytelnika. Na Monte Cavallo przybywa kardynał Alexandria Ghislieri, bratanek papieski, zdziwiony, że z racji pogrzebu nowicjusza generał Jezuitów nie przybędzie na konferencję. „Skąd się zszedł cały ten plebs? – spytał niecierpliwie. – Chyba go umyślnie nie wzywano? – Przeciwnie, wasza eminencjo, Nie rozgłaszalim nikomu… - Nowicjuszem wszakże był… Skąd go na mieście znali? – Sami nie wiemy – wyznał ojciec de Freux. – Dobry był chłopczyna, pobożny… wszelako nic nadzwyczajnego… a oto takie poruszenie tłumu… Vox populi – vox Dei… być może… Skąd go znali? Nie wiemy… Mały święty Polak, tak go cała dzielnica nazywa…”
Musimy pytać czy tłum biedaków przyszedł z kwiatami i świecami na pogrzeb dlatego, że Stanisław miał widzenia Matki Bożej, czy dlatego, że wolne chwile spędzał w zaułkach, niosąc pomoc słabym, chorym, najuboższym? A może jedno i drugie? I może dlatego, że jedno i drugie jest takie zwyczajne, ewangeliczne?
Nasz problem, tak mi się wydaje, na tym polega, że to, co zwyczajne, stało się nadzwyczajnym. Święci przywracają porządek rzeczy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Zawsze mamy wsparcie ze strony Stolicy Apostolskiej - uważa ambasador Ukrainy przy Watykanie.
19 listopada wieczorem, biskupi rozpoczną swoje doroczne rekolekcje.