Trochę światła

xwl

Trzaskanie drzwiami. Nowa moda? Metoda na rozwiązanie ważnych i palących problemów? A może zwykła niedojrzałość?

Do świętego Franciszka Salezego przyszła kiedyś kobieta. Otworzyła drzwi z rozmachem, następnie nimi trzasnęła, stanęła przed biurkiem i zapytała: co mam zrobić, żeby zostać świętą? Proszę w przyszłości nie trzaskać drzwiami – odparł ze spokojem biskup.

Obserwując to, co dzieje się wokół nas, można zauważyć coraz więcej trzaskających drzwiami. Nowa moda? Metoda na rozwiązanie ważnych i palących problemów? A może zwykła niedojrzałość? Nie próbując odpowiedzieć na trzy powyższe pytania trzeba koniecznie zauważyć motywy trzaskających. Najważniejszym wydaje się być obrona tego, co święte, szlachetne, dobre. Stąd konieczność izolowania się od tego, co nieświęte, nieszlachetne, niedobre, brudne, zmurszałe. Jeżeli nie da się tego zniszczyć, należy drzwi do niechcianego świata zamknąć skutecznie, sposobem wykonania tego ruchu demonstrując swoją inność/doskonałość. Wstrzymajmy się, póki co, od komentarza.

W wydanej niedawno książce „Projekt Tatry” dyrektor TPN, Szymon Ziobrowski, mówi między innymi o kontroli nad emocjami. „Mam taką metodę: zauważ emocję, zaciekaw się nią, rozpoznaj, a potem popatrz racjonalnie, na ile emocja ta wpływa na rzeczywistość, którą widzisz przez jej pryzmat. Wszystko po to, żeby zrozumieć w czym tak naprawdę tkwi problem. Chodzi o to, by odfiltrować złość i zobaczyć, co dzieje się bez niej” (s. 250).

Trzaskanie drzwiami niewątpliwie jest skutkiem działania emocjonalnego. Obserwujący je z boku z reguły skupiają się na huku i obserwacji futryny (czy nie wyleci razem z drzwiami), oburzając się lub chwaląc. Czyli podobnie jak główny bohater wyrażając emocje. Nie zastanawiając się – powtórzmy za panem Szymonem – „w czym tak naprawdę tkwi problem” i „na ile emocja ta wpływa na rzeczywistość”.

Coraz rzadziej – przyznaję się – zaglądam do mediów społecznościowych. Jeśli, to w poszukiwaniu linku do ciekawej analizy lub w miarę sensownej dyskusji na argumenty. Kierując się zasadą, by przekonywać nie argumentem siły, ale siłą argumentu. A na taką trafić graniczy z cudem albo ze znalezieniem drogocennej perły. Bitwy gangów, choćby się w nich nie uczestniczyło, ograniczając się do obserwacji, wypalają i niszczą. Rzadko stymulują myślenie twórcze. Choć czasem są wyjątki.

„On wyprowadzi młodzież z Kościoła” – przeczytałem w jednym z postów. Hm… Powiedziałem: sprawdzam. Wieczorem wdałem się w rozmowę z młodym człowiekiem. Uczy się w ponad stutysięcznym mieście, już przed wojną nazywanym czerwonym. Renomowane liceum. Ilu w twojej klasie – pytam – chodzi na religię? Dwadzieścia osiem osób. Czyli nie chodzi? Dwie, bo klasa liczy trzydzieści. A w innych klasach? Jest podobnie – odpowiada. Wróciwszy do domu podzieliłem się spostrzeżeniem w mediach społecznościowych. Zero odzewu. Zacząłem się zastanawiać. Wyjątkowe miasto, czy raczej opisane zjawisko nie mieści się w obowiązujących aktualnie trendach.

Podobnie, na początku roku, rzecz miała się z pomocą Ukrainie. Ileż było wrzasku o brak reakcji Kościoła. Niewiele pomogło utworzenie w mediach społecznościowych hashtagu #kościółpomaga. Widzieli i czytali ci, którzy chcieli zobaczyć. Inni woleli powtarzać to, co było zgodne z obowiązującym trendem. Dziś twarde dane mówią o skali pomocy. Osiemdziesiąt procent pochodzi od organizacji związanych z Kościołem. Dyrektor Caritas mówił o niej nie po to, by się chwalić. By ukazać prawdziwy obraz.

Po międzyreligijnym spotkaniu na rzecz pokoju w rzymskim Koloseum, uczestnicząca w nim Edith Bruck (przypomnijmy: jeden z ostatnich świadków Holokaustu, była więźniarka obozu w Auschwitz) powiedziała Radiu Watykańskiemu: „Nawet w największej ciemności jest trochę światła, można znaleźć trochę człowieczeństwa, które każdy z nas musi w sobie rozwijać z dnia na dzień, aby nie dawać pożywki złu, które jest w nas”. Jej głos jest o tyle ważny, gdyż sama, po swoich traumatycznych doświadczeniach, jest pierwszą, która mogłaby obrazić się na świat i trzasnąć drzwiami. Jeśli tego nie zrobiła, prawdopodobnie miała świadomość, że ten gest w niczym nie zmieniłby świata, w którym przyszło jej żyć.

Trochę światła… Trochę człowieczeństwa... Roman Brandstaetter kończy jeden ze swoich dramatów – Powrót syna marnotrawnego – dialogiem syna z matką. „Cornelia: Więc dlaczego odszedłeś od nas, synu najukochańszy? Rembrandt: Musiałem dojrzeć do tego światła, matko. Cornelia: Jak się dojrzewa do prawdziwego światła, synu? Rembrandt: Trzeba bardzo cierpieć, matko”.

Dojrzeć, nawet za cenę cierpienia, czy trzasnąć drzwiami. Oto jest pytanie…

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 1
2 3 4 5 6 7 8